fot. Fumen / Legionisci.com
REKLAMA

LL! on tour: Turcja 0-1 Rumunia

Fumen - Wiadomość archiwalna

Dotychczas naszym wyjazdom zagranicznym towarzyszyły spotkania miejscowych klubów. Tym razem podczas pobytu w Stambule było inaczej. Gdy w Polsce "biało-czerwoni" mierzyli się towarzysko z RPA, w Turcji gospodarze podejmowali Rumunię w ramach eliminacji do Mistrzostw Świata. Pod względem piłkarskim miejscowi całkowicie zawiedli, ale na trybunach wypadli naprawdę solidnie.

12.10.2012 - Turcja 0-1 Rumunia
Jednym z tradycyjnych elementów planowania wszelkich zagranicznych wojaży jest sprawdzenie terminarzy spotkań. Podobnie było i tym razem. Okazało się, iż podczas pobytu w Stambule, reprezentacja Turcji zmierzy się u siebie z Rumunią, a areną zmagań będzie stadion Şükrü Saracoğlu, na którym na co dzień występuje Fenerbahce. Pozostało jedynie czekać na uruchomienie sprzedaży biletów, które najpierw można było kupować przez Internet, a na dwa dni przed spotkaniem, niewykorzystana pula trafiła do kas stadionu. Ceny? W zależności od trybuny od 20 do 50 lirów tureckich (40-100 PLN).

Stadion Fenerbahce usytuowany jest w azjatyckiej części Stambułu. A jak do niego dotrzeć? "Very easy" - odpowiedział recepcjonista w hostelu, gdy okazało się, iż turystyczna mapka miasta nie obejmuje obiektu. Wystarczy wsiąść na prom, a po dobiciu na azjatycki brzeg podążać za tłumem. Prawda, że banalne?

Według moich oczekiwań bilety miały na nas czekać w kasach stadionu. I to jeszcze na godzinę przed pierwszym gwizdkiem sędziego. O, naiwny. Po niespełna 30 minutach spaceru docieramy do kas, od których odbijamy się bez wejściówek w ręku. "Wszystko sprzedane. Tylko odbiór biletów zakupionych przez Internet" - słyszymy. Jeszcze dobrze nie zdążyliśmy się zastanowić co dalej, a już dostajemy dyskretne pytania i oferty od lokalnych cwaniaków. Zawód konika ma się w Stambule nieźle. Wyjściowa cena to... 150 LT za dwie sztuki obok siebie, które normalnie były warte niemal cztery razy mniej. Wyświetloną na komórce cenę kwituję śmiechem. Nie brakowało również wariatów, którzy krzyknęli nawet 200 lirów! Z czasem cena ustabilizowała się na poziomie 100 LT, ale to nadal było dużo za dużo. Na szczęście czas grał na naszą korzyść. Koniec końców na kwadrans przed meczem dobijamy targu płacąc 60 LT na trybunę za bramką. Co prawda miejsca nie były obok siebie, ale jak się wkrótce okazało, nie miało to kompletnie znaczenia.

Wejście na sektor zajęło nam dobry kwadrans. Powód? Kontrole. Najpierw sprawdzanie co się wnosi. Później oczekiwanie przed schodami na górę, aż kibice przed nami zostaną wpuszczeni na swoje miejsca. A później ponownie czekanie w lekkim ścisku, aby dostać się do kołowrotków celem skasowania wejściówki. Minuty mijały, a po okolicy niosły się już chóralne śpiewy oraz hymn Turcji. A my dalej staliśmy w miejscu z innymi kibicami oraz formacją policji. W końcu udało się przecisnąć, jeszcze jedna kontrola osobista i można było wbiec na trybunę. Na zegarze 5 minuta meczu, a na sektorze niezły ścisk. Każdy stoi, miejsca siedzące wolne gdzieś po rogach, gdzie widoczność jest słaba. Drogi ewakuacyjne, przejścia - szczelnie zastawione przez kibiców, którzy prowadzą głośny doping. Zresztą po przeciwnej stronie było podobnie. I do tego jeszcze kłęby dymu. Nie, nie od gazu lecz od papierosów, które miejscowi palą na potęgę.

Atmosfera bez wątpienia była od początku gorąca, a spora w tym zasługa dwóch gniazdowych oraz bębnów, które wyznaczały rytm przyśpiewek. Warto w tym miejscu zaznaczyć, iż repertuar, jak na mecz reprezentacji był dość bogaty. U nas wszystko ogranicza się głównie do "Polska biało-czerwoni" lub "Polacy nic się nie stało". W Stambule naliczyłem kilkanaście przyśpiewek, które znał cały stadion. Od skandowania "Turkiye", przez nucenie "La, la, la...", na melodyjnych piosenkach i jechaniu na dwie trybuny kończąc. Naprawdę byłem pełen uznania.

Zresztą to nie był jedyny akcent, który mnie zaskoczył. Choć był to mecz reprezentacji, to sporo fanów było przyodzianych w klubowe barwy. Największą popularnością cieszyło się Fenerbahce, choć nie brakowało również akcentów z europejskiej części miasta tj. Galatasaray i Besiktasu. A już obrazek trzymających się z ręce chłopaka z dziewczyną, gdzie on przyodziany w żółto-granatowe barwy, a ona pomarańczowo-czerwone, wprawił mnie w lekkie osłupienie. Cóż, co kraj, to obyczaj. I jeszcze dwa słowa o pamiątkach. Na całej trasie do stadionu, co jakiś czas można było nabyć koszulki, szaliki, a także opaski na głowę lub splecione biało-czerwone wełniane warkocze w barwach gospodarzy. Zarówno przed, jak i po zawodach. Cena? Pewnie do negocjacji, jak to często w Turcji bywa. Aha, pazio-czapki czy wymalowane twarze, to zdecydowanie rzadkość.

Pod względem piłkarskim Turcja ewidentnie nie zachwyciła. Często brakowało pomysłu na grę, znalezienia sposobu na rozmontowanie obrony gości, którzy z kolei nie kwapili się do ataków. A jeśli już, to szukali drogi do celu przez kontrataki. Koncentracja w defensywie okazała się ostatecznie kluczem do zwycięstwa. Jedyna bramka w spotkaniu padła tuż przed końcem pierwszej połowy. Stadion zamilkł, poza częścią, w której zasiedli fani z Rumunii. Ilu ich było? Trudno powiedzieć, gdyż siedzieli w rogu tej samej trybunie, więc określenie ich liczby czy oflagowanie było niemożliwe. Równie trudno jest ocenić ich doping, gdyż zlewał się z tureckim śpiewem. Nie dało się niezauważyć natomiast czerwonego blasku pirotechniki odpalonej po strzelonym golu. Nie zabrakło także wymiany uprzejmości, ale tylko na słownych okrzykach się skończyło.

Niestety wydarzenia na boisku znalazły odzwierciedlenie w jakości dopingu gospodarzy, który po zmianie stron był słabszy. Owszem, były śpiewy, skandowania, na jednej z trybun przygrywała orkiestra. Wszystko niby dość głośno. Jednak to już nie był ten sam poziom decybeli, co w pierwszych 45 minutach. I tak sukcesywnie topniała gorąca atmosfera aż do ostatnich sekund spotkania. Zamiast zachęcenia piłkarzy regularnym śpiewem do lepszej gry, były "tylko" solidne momenty. Co nie zmienia faktu, iż w przekroju całego meczu 51 000 osób zrobiło pozytywne wrażenie.

Gdy na zegarze wybiła 90 minuta dołączyliśmy do grupy kibiców opuszczających obiekt. Powód prozaiczny - trzeba było jeszcze załapać się na ostatni prom "do Europy", który odpływał o 23:00. Na placu gry już nic się nie zmieniło, a przy wyjściu już dało się odczuć ścisk, który po chwili rozpływał się na pobliskie uliczki. Wyścig z czasem wygraliśmy i podziwiając Stambuł nocą na gorąco ocenialiśmy zakończone spotkanie, planując jednocześnie wizytę na stadionie Besiktasu, o czym wkrótce...


Jeśli i Ty masz ochotę podzielić się swoimi spostrzeżeniami na temat innych aren piłkarskich (i nie tylko) - pisz koniecznie na ultras@legionisci.com.

Poprzednie relacje kibicowskie ze stadionów Polski i świata w dziale Na stadionach.

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.