Jakub Rzeźniczak - fot. Woytek / Legionisci.com
REKLAMA

Rzeźniczak: Czekałem na to dziewięć lat!

Małgorzata Chłopaś , źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Przyszedł do Legii w 2004 roku, ale dopiero teraz doczekał się pełnej akceptacji ze strony trybun. Po meczu w Kielcach kibice zgromadzeni na sektorze "wojskowych" skandowali jego nazwisko, czym wprawili go w zaskoczenie. - To dla mnie bardzo ważny gest - mówi Jakub Rzeźniczak, który coraz częściej myśli, że mógłby spędzić całą karierę na Łazienkowskiej. Na razie "Rzeźnik" negocjuje nowy kontrakt i ma nadzieję, że dojdzie do porozumienia z klubem.

Łatwo jednak nie jest. - Wydaje mi się, że w Polsce nadal bardziej szanuje się piłkarzy, którzy przyjeżdżają do nas z zagranicy, niż zawodników z dłuższym stażem w klubie - przyznaje obrońca, który po chudych latach na ławce w końcu dostał swoją szansę i potrafił ją wykorzystać. Zapraszamy do lektury wywiadu Legionisci.com z Jakubem Rzeźniczakiem.

Po meczu w Kielcach kibice skandowali twoje nazwisko. Bardzo cię to ucieszyło, czemu dałeś wyraz na facebookowym fanpage'u.
- Napisałem kilka słów podziękowania. Jak na swój staż w Legii bardzo długo czekałem na ten moment, by usłyszeć jak kibice skandują moje nazwisko, i ostatecznie zostałem tym pozytywnie zaskoczony. Jestem tu przecież już dziewięć lat, ale... lepiej późno niż wcale. Cieszę się, że zdanie kibiców na mój temat trochę się zmieniło, bo wcześniej różnie bywało z odbiorem mojej osoby przez trybuny. Były chwile lepsze, ale były i te gorsze. Wydaje mi się, że nie wszyscy mieli przed oczami mój prawdziwy, a nie przekłamany obraz. Na pewno nie postrzegali mnie tak, jak ja bym chciał, aby mnie postrzegali, a jak widzą mnie osoby, które mnie dobrze znają.

Taki gest, jak skandowanie nazwiska, naprawdę coś dla piłkarza znaczy?
- Dla mnie był to bardzo ważny gest. Tak jak wspomniałem jestem w klubie już bardzo długo. Przez te dziewięć lat słyszałem już tyle skandowanych przez kibiców nazwisk, a jednocześnie wiedziałem, że nie zawsze byli to piłkarze, którzy identyfikowali się z Legią. Zdarzali się i tacy, po których spływały porażki i niepowodzenia tego klubu. Ja z kolei zawsze czułem się blisko związany z Legią, a tego zaszczytu przez lata nie dostąpiłem. Mam nadzieję, że podobne gesty pod moim adresem jeszcze się w przyszłości pojawią. Jeżeli oczywiście na nie zasłużę.

Wspomniałeś, że nie wszyscy kibice postrzegali cię tak, jakbyś sobie tego życzył. Z czego brał się ten twój błędny obraz?
- Po części zapewne z tego, że czasem wypowiem się na dany temat jeszcze nim go dokładnie przemyślę. Tak było chociażby przy okazji scysji z ochroną i demolowania stadionu na meczu z Polonią. Kolejna sprawa to akcja z Piotrkiem "Staruchem". Zebrałem porządnie po uszach, a myślę, że nie wszyscy zdawali sobie sprawę, jak było naprawdę i ile czasu poświęciłem, żeby tę sytuację wyjaśnić i załagodzić tak, by było jak należy. Kiedy coś nie podobało mi się w zachowaniu kibiców mówiłem o tym głośno, nie zawsze z korzyścią dla mnie. Inni piłkarze może niekoniecznie chcą się narażać kibicom i pewne rzeczy wolą przemilczeć, ja zawsze wychodziłem z założenia, że nie ma nic złego w wyrażaniu swojej opinii. OK, może nie zawsze miałem rację, dlatego jeśli się myliłem, starałem się to później prostować. Na odbiór mojej osoby przez fanów wpływ mogło mieć na początku to, że do Legii trafiłem z Widzewa, chociaż z czasem ludzie coraz mniej zwracali już na to uwagę.

Lepsza trudna szczerość niż fałszywe poklepywanie się po plecach?
- Uważam, że piłkarze i kibice powinni prowadzić dialog i wyjaśniać pewne sprawy. Weźmy na przykład wspomnianą już sytuację z Piotrkiem. Zaczęło się od tego, że kibice zarzucili mi po meczu brak zaangażowania w grę. Wdałem się z kilkoma osobami w sprzeczkę, bo co jak co, ale tego odmówić mi nie można i nigdy sobie tego nie dam zarzucić. OK, można mieć o mnie zdanie, że jestem drewniany, można mi powiedzieć, że jestem za słaby na Legię. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem megatechnikiem czy wirtuozem piłki. Ale brak zaangażowania? O tym nie ma mowy. Dlatego staram się walczyć z takimi opiniami.

Na początku gry w Legii zdarzało ci się tak przeżywać każde niepowodzenie, że po meczach lały się łzy.
- Ale tych łez i tego płaczu po porażkach nigdy się nie wstydziłem. Po prostu w taki sposób radziłem sobie z emocjami. Miałem to po mamie, która bardzo łatwo się wzrusza i zawsze płacze, kiedy coś przeżywa. Teraz z tych łez już wyrosłem, inaczej radzę sobie z emocjami, ale i tak uważam, że lepiej płakać, niż od razu przechodzić nad porażkami do porządku dziennego.

fot. Mishka / Legionisci.com

Niepostrzeżenie z młodego chłopaczka stałeś się dojrzałym piłkarzem.
- Zmiana zaszła dość płynnie. Wydaje mi się, że przy trenerze Urbanie zacząłem się pewniej czuć w szatni. Podobnie było za jego pierwszej kadencji, kiedy wprowadził mnie do zespołu, zmieniając mi pozycję na prawą obronę. Teraz sytuacja jest bliźniacza, tylko wróciłem na środek. Trenerowi Urbanowi, tak jak i Magierze, wiele zawdzięczam. Dzięki nim dorosłem na boisku i poza nim.

Profesjonalnie dbasz o swój wizerunek w internecie. Mam tu na myśli profil na facebooku. Udzielasz się także na twitterze. Ktoś ci pomaga?
- Wszystkie rzeczy, które wrzucam na fanpage wynikają z moich pomysłów, w prowadzeniu konta nikt mi nie pomaga. Facebook to dodatek, z którego kibic może dowiedzieć się o mnie czegoś ciekawego. Myślę, że przez portale społecznościowe można w jakiś sposób zaprezentować swoje poglądy, filozofię życiową, czy pomóc innym na przykład poprzez akcje charytatywne. W jakimś sensie chcę dawać przykład młodym zawodnikom. Ja też kiedyś starałem się czerpać ze swoich idoli, teraz staram się pomagać innym.

Z pomocą wychodzisz zresztą poza internet. Od dawna wspierasz naszych kibiców niepełnosprawnych, kogo jak kogo, ale ciebie długo nie trzeba prosić o pomoc.
- Czerpię z tego przyjemność. Mam wrażenie, że kiedy pomagam innym, jestem szczęśliwszym człowiekiem. Nie ukrywam, że jestem wrażliwą osobą, nie lubię patrzeć na krzywdę innych i jeśli mogę w jakiś sposób pomóc, to robię to z przyjemnością. Dzięki wspomnianym portalom społecznościowym łatwiej nagłośnić akcje charytatywne. Może inni piłkarze, którzy powoli pojawiają się w tych serwisach, będą brali ze mnie przykład i tych licytacji oraz przekazywanych na nie gadżetów będzie dzięki temu coraz więcej...

W Legii poza tobą ciężko znaleźć zawodnika, który tak aktywnie wchodziłby w interakcje z kibicami. Może doradzisz kolegom z szatni jak dobrze poprowadzić fanpage?
- Chłopaki nadal są na tym etapie, że bardziej śmieją się z mojej internetowej aktywności, niż chcą brać przykład (uśmiech). Lepiej idzie piłkarzom, którzy grają za granicą, jak Kamil Glik, Piotrek Zieliński czy Ariel Borysiuk. Ten ostatni aktywnie działa na twitterze. Myślę, że i w Polsce z czasem taka forma komunikacji z fanami spowszednieje, ale na razie jest to powolny proces. Czas działa jednak na naszą korzyść.

W czym tkwi problem?
- Myślę, że więcej osób chciałoby się w to zaangażować, jednak w Polsce taka działalność zawodnika nie jest do końca dobrze postrzegana. Kiedy za trenera Skorży głównie grzałem ławę często pojawiały się zarzuty, że zamiast trenować siedzę na facebooku. Myślę, że młodzi zawodnicy wolą unikać takich ataków i zwyczajnie się ich boją. Tymczasem trzeba robić swoje i uodpornić się na takie uwagi, bo korzystanie z facebooka - wrzucenie zdjęcia, opisu czy motywacyjnej grafiki - zajmuje niewiele czasu i nie ma żadnego wpływu na pracę nad formą. To przecież oczywiste, że nie poświęciłbym czasu treningowego na to, żeby siedzieć na facebooku. Na wszystko jest czas i miejsce. Ja na pierwszym miejscu zawsze stawiam piłkę i sprawy z nią związane. W czasie wolnym mogę natomiast realizować się na innych polach - zebrać podpisy, odwiedzić szkołę, czy spotkać się z kibicami. I wrzucić posta na facebooka.

I tylko na wyprawę do sądu nie ma już czasu ;) Ostatnio sąd ukarał cię wysoką grzywną za to, że nie stawiłeś się na procesie "Starucha". Problem w tym, że reprezentacja Polski, do której byłeś powołany, grała w tym czasie w San Marino. Jak rozwija się ta sprawa?
- Pomaga mi prawnik z klubu. Odwołujemy się od kary finansowej w wysokości 3 tysięcy złotych i mam nadzieję, że zażalenie zostanie uwzględnione. Chciałbym nawiązać do mojej wypowiedzi o tym, że nie zapłacę tej kary. Wiele osób odebrało moje słowa jako stawianie się ponad prawem czy podważanie sądowego nakazu. To nie tak. Wypowiadając te słowa chciałem uwypuklić absurdalność całej sytuacji. Przecież ja do San Marino nie pojechałem na wakacje. Reprezentowałem tam Polskę, nosząc z dumą orzełka na piersi. Tego samego, który wisi przecież także w sali sądowej. Myślę, że sąd powinien brać takie rzeczy pod uwagę i pewne kwestie rozpatrywać w sposób specjalny. Gdybym był w tym czasie w Warszawie, to na pewno bym do sądu poszedł. Nie migam się, nie uciekam. Kolejna rozprawa została wyznaczona w terminie meczu Polski z Ukrainą. Jeśli otrzymam powołanie, to wspólnie z prawnikiem będziemy się martwić, jak przekonać sąd, aby usprawiedliwił moją nieobecność. Poprosimy o wyznaczenie terminu, w którym na pewno będę mógł się stawić.

fot. Legionisci.com

Twoja dotychczasowa gra w Legii to sinusoida. Raz jesteś lubiany przez kibiców, potem spada na ciebie lawina krytyki. Piłkarsko jesteś solidnym punktem drużyny, potem przez rok grzejesz ławę. Jak odnajdujesz się na takiej huśtawce?
- Ostatni duży kryzys, który mam na szczęście od niedawna za sobą, zaczął się za trenera Skorży, kiedy straciłem miejsce w składzie na rzecz Artura Jędrzejczyka. Co tu dużo gadać - to były dla mnie dwa bardzo słabe sezony. Miałem zjazd, nie mogłem wywalczyć sobie miejsca w podstawowej jedenastce. Nie mówię, że nie było w tym mojej winy. W jakimś stopniu nie dawałem trenerowi argumentu aby wstawił mnie do składu, nie byłem też ulubieńcem Macieja Skorży. Po pewnym czasie byłem już porządnie skołowany. Nie wiedziałem, co jest nie tak. Przez dwa lata trener nie wziął mnie na żadną rozmowę, nie wyjaśnił co powinienem zmienić i nad czym pracować. Po podpisaniu nowego kontraktu miałem najlepsze pół roku w życiu i nagle bach - po dwumeczu z Gaziantepsporem z dnia na dzień zostałem odpalony i już nie podniosłem się z ławki. Myślałem, że trener powie mi: "słuchaj, stawiam na Artura, bo brakuje ci tego, tego i tego. Jak to poprawisz, będziesz mógł walczyć o miejsce w składzie". Nigdy jednak do tego nie doszło.

I odpuściłeś?
- Muszę otwarcie powiedzieć, że był taki moment, kiedy nie do końca dawałem z siebie wszystko na treningach. To był mój błąd, wyciągnąłem z tego wnioski. Cieszę się z tego, co jest teraz. W piłce wszystko zmienia się z dnia na dzień. Wykorzystałem szansę, jaką dał mi Jan Urban.

Ale i u niego zacząłeś jako rezerwowy.
- Nie jest łatwo wrócić do optymalnej dyspozycji po roku straconym na ławce rezerwowych. Potrzebowałem trochę czasu aby odżyć. Szyki pokrzyżowała mi dodatkowo kontuzja jakiej doznałem w zimę. Straciłem kolejne pół roku. Oby teraz już żadnych negatywnych przygód nie było.

fot. Małgorzata Chłopaś / Legionisci.com

Co robiłeś w najgorszym czasie grzania ławy żeby nie wpaść w totalny dołek?
- Współpracowałem z psychologiem Darkiem Parzelskim, którego kilka lat wcześniej poznałem w Legii. Mieliśmy indywidualne sesje. Próbowałem oczywiście pracować nad głową także samodzielnie, ale muszę powiedzieć, że była to szalenie ciężka walka. Z jednej strony chcesz wykrzesać z siebie na treningu maksa, z drugiej zdajesz sobie sprawę, że szanse na wskoczenie do składu są, co byś nie zrobił, iluzoryczne. Widzisz - i tego się nie da przeskoczyć - że trener po prostu nie chce na ciebie stawiać. Uczciwie przyznaję, że niejednokrotnie przegrywałem tę walkę, którą toczyłem ze sobą. W efekcie tamten rok muszę spisać na straty. Grałem niewiele, w dodatku przegraliśmy mistrzostwo w samej końcówce sezonu. Dramat.

Był moment, kiedy uznałeś, że to koniec? Że formuła się wyczerpała i czas odejść z Legii?
- Pojawiały się plotki, że chcę zmienić klub. Do innego polskiego klubu odchodzić nie chciałem, bo Legia jest najlepsza i mam tu wszystko, by się rozwijać. Każdy ma jednak ambicje, każdy chce grać. Często myślałem nad tym, żeby poszukać innego wyzwania. W końcu jednak trener Skorża został zwolniony, przyszedł trener Urban i uznałem, że ta zmiana będzie początkiem czegoś nowego, będzie dla mnie bodźcem. Nie myliłem się. Dodatkowo sam dbam o motywację. Odwiedzam strony motywacyjne, wyszukuję w sieci filmiki. To pomaga mi być zawsze na najwyższych obrotach.

fot. Legionisci.com

Jeśli już poruszyłeś sprawę motywacji powiedz czy nie znudziła ci się jeszcze gra w polskiej lidze? Wielu zawodników zmyka stąd gdy tylko może, tobie jakoś do wyjazdu niespiesznie. Zaraz dowiemy się, że chciałbyś całe piłkarskie życie spędzić w Legii...
- Wcześniej tak nie myślałem, ale... im dłużej tu jestem, tym częściej takie myśli rzeczywiście przechodzą mi przez głowę. Po dziewięciu latach czuję się w Legii super, zwłaszcza w ostatnim okresie, kiedy moja pozycja w drużynie stała się mocniejsza. Mam coraz lepszy kontakt z kibicami, jestem coraz ważniejszy dla klubu, a klub jest coraz ważniejszy dla mnie. Tak, myślę, że mógłbym tu zostać i skończyć w Legii karierę, zwłaszcza że i ja, i Legia możemy się rozwijać. Kiedy sięgam pamięcią dziewięć lat wstecz, i patrzę na obecne warunki, jestem pod wrażeniem. Rozwija się akademia, poprawia infrastruktura wokół drużyny, mamy dietetyka, wspólne posiłki, organizacyjnie coraz bliżej nam do Zachodu. Co za tym idzie szanse rozwoju sportowego też będą coraz większe, a przecież jeszcze taki stary nie jestem. Jeśli chodzi o zagraniczne wyjazdy duża część zawodników wyjeżdża nie tylko po to, żeby się rozwinąć. Nie oszukujmy się - wyjeżdżają także ze względów finansowych. Takich pieniędzy jakie dostaje się w lidze rosyjskiej nie zobaczymy w Polsce jeszcze przez kilkadziesiąt lat.

Czyli Jakub Rzeźniczak podąży drogą Jacka Zielińskiego i Tomka Kiełbowicza?
- Zobaczymy. Na razie za cztery miesiące kończy mi się kontrakt i jestem w trakcje negocjacji z klubem.

Rozbieżności są duże?
- Nie chciałbym zdradzać szczegółów... Powiem tak - wydaje mi się, że w Polsce nadal bardziej szanuje się piłkarzy, którzy przyjeżdżają do nas z zagranicy, niż zawodników z dłuższym stażem w klubie. Kibu mówił mi, że na Zachodzie jest odwrotnie - zawodnika, który jest w klubie długo, ceni się najbardziej i szanuje. U nas wciąż tego brakuje. Może jednak moja deklaracja coś zmieni? Chciałbym żeby zawodnicy, którzy są w klubie od dawna, czuli się doceniani. Sygnał do zmian dał zresztą sam prezes Leśnodorski przy okazji podwyżek dla młodych zawodników. Dał im fajne pieniądze, docenił. Za moich czasów, kiedy ja wchodziłem do drużyny, takich przeskoków finansowych nie było.

Czy Legia jest drużyną mocną psychicznie? W wywiadzie udzielonym "PS" Jan Urban mówi, że w podczas meczu w Norwegii piłkarzom w szatni wręcz trzęsły się z nerwów nogi.
- Ten mecz oglądałem przed telewizorem, więc nie wiem, co działo się w szatni, ale ja też się denerwowałem. Chodziło o to, że nikt z nas, nikt z działaczy czy kibiców nie wyobrażał sobie, byśmy mogli z Molde odpaść. A jednak po pierwszej połowie widzieliśmy, że nam nie idzie, i że nie jest dobrze. Zaczęły nawarstwiać się myśli, że nie możemy zawieść i chłopaki grali z coraz większym obciążeniem. W przerwie trener, którego uważam za dobrego psychologa, dotarł do drużyny. Już nie raz używał wobec nas w szatni takich słów, że na drugą połowę wychodziliśmy odmienieni. Pomaga mu bardzo, że grał w piłkę i doskonale wie co i kiedy powiedzieć. Te jego wskazówki są bardzo cenne.

Urban nie jest za łagodny? Zbyt sympatyczny? Na niektórych działa ponoć tylko bat.
- Trener potrafi być ostry, mi już nie raz się od niego oberwało. Z jednego z treningów schodziłem ze łzami w oczach, takie pojazdy od niego dostałem. Od razu jednak do nie podszedł i powiedział, że to był trening, zapominamy o tym, wyciągamy wnioski i jedziemy dalej. Urban umie ochrzanić, ale i wskazać błędy łagodnym tonem. Ma cechę, którą piłkarze cenią - da się z nim porozmawiać. Zawodnicy nie boją się do niego podejść i powiedzieć, że mają problem, że coś jest nie tak. To ważne, bo jeśli ktoś ma kłopoty, a boi się, że trener źle na to zareaguje, gra coraz gorzej. Trener nie jest przecież jasnowidzem i musi wiedzieć, że coś jest nie tak, żeby zareagować, dać wolne, czy spojrzeć przychylniejszym okiem. Myślę, że w Legii ta interakcja na linii trener - piłkarze jest dość otwarta. To dodaje piłkarzowi siły i komfortu, że ma w szkoleniowcu oparcie.

fot. Legionisci.com

Nie zapędzaj się. Według jednego z dziennikarzy i jego sławnej twitterowej ankiety aż "70 procent piłkarzy Legii nie szanuje Urbana" (śmiech).
- Z tym dziennikarzem nie mam dobrych kontaktów, zawsze mnie natomiast ciekawiło, jak on przeprowadził tę sondę w naszej szatni. Zareagowałem na jego wpis na twitterze bo nie lubię gdy ktoś pisze nieprawdę. Na pewno nigdy taka sytuacja nie miała miejsca, by 70 procent zawodników Legii źle oceniało pracę naszego trenera. My w szatni też ze sobą rozmawiamy i szczerze mówiąc nigdy nie słyszałem tych nieprzychylnych głosów.

Na koniec powiedz proszę, czy w meczach LE w końcu zobaczymy Legię grającą efektowny futbol. Zagracie na luzie i ładnie dla oka?
- Zobaczymy... Już ze Steauą mieliśmy grać bez presji, bo zagwarantowaliśmy sobie udział w Lidze Europy, a wyszło jak wyszło. Mimo wszystko myślę, że podejdziemy do tych meczów na większym luzie i nie będziemy się tak stresować. Sytuacja jest o tyle łatwiejsza, że nie gramy dwóch meczów "o życie". Mamy sześć spotkań i w każdym trzeba ugrać jak najlepszy wynik. Osobiście uważam, że bardziej powinniśmy stresować się spotkaniem z Cypryjczykami niż najbliższym z Lazio, bo w Rzymie nie będziemy faworytem i każdy inny rezultat niż zwycięstwo gospodarzy będzie uznawane za niespodziankę.

Rozmawiała: Małgorzata Chłopaś


przeczytaj więcej o:
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.