Kibice Legii w Żylinie - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Relacja z trybun: Prawie jak w lidze (VIDEO)

Hugollek, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Drugi europejski wyjazd w tym sezonie przypadł na pobliską Słowację. W ramach trzeciej rundy kwalifikacyjnej do Ligi Mistrzów naszemu klubowi los przydzielił drużynę AS Trencin. Co ciekawe, Legii nie zdarzyło się jeszcze nigdy zagrać w europejskich pucharach ze słowackim zespołem (nie licząc potyczki sprzed 60 lat z, wówczas czechosłowackim, Slovanem Bratysława). Między innymi z tego względu chętnych do wsparcia legionistów w oddalonej od stolicy o zaledwie około 450 km Żylinie nie brakowało.

Niestety, przez to, że stadion MŠK Žilina, przypominający swoim wyglądem obiekty Górnika Łęczna czy GKS Bełchatów, nie należy do najpojemniejszych, do dyspozycji kibiców gości oddano jedynie niespełna 600 biletów. Stanowiło to śmieszną liczbę, zupełnie nie pokrywającą naszego zapotrzebowania i wiadomo było, że nie wszyscy będą mogli obejrzeć pojedynek "wojskowych" ze Słowakami.

Na mecz ruszyliśmy rano z Warszawy ośmioma autokarami, a dziewiąty dołączył do nas już w drodze. Przejazd odbywał się dość sprawnie. Policja blokowała zresztą każde skrzyżowanie na całej trasie przejazdu aż do granicy w Cieszynie. Przez Czechy podróżowaliśmy bez obstawy aż do granicy ze Słowacją, gdzie spędziliśmy dobre trzy godziny. Wszystko przez burzę, która się rozpętała w rejonie granicznym zaraz po naszym przyjeździe. W jej wyniku u pograniczników kilka razy wysiadł prąd, przez co kierowcy nie mogli dokończyć niezbędnych procedur. Dość szybko dotarliśmy do miasta. Po drodze widzieliśmy dziesiątki funkcjonariuszy i wojskowych, którzy obstawiali pobliskie ulice i skrzyżowania Żyliny. Czuło się, że Słowacy obawiali się najazdu polskich kibiców. Na miejsce przybyliśmy ponad 2,5 godziny przed początkiem spotkania. Z takim zapasem czasu jedynie nieliczni decydowali się na natychmiastowe wejście na sektor gości. Zdecydowana większość osób udała się w miasto, co było możliwe, bo funkcjonariusze nie robili przeszkód w opuszczeniu parkingu.




Pierwsze zaznaczenie naszej obecności na obcym stadionie - głośne "Jesteśmy zawsze tam!" - mogło wywołać u niejednego kibica ciarki na plecach. Tę przyśpiewkę wykonywaliśmy zresztą najczęściej podczas tego meczu i w różnych aranżacjach. Chwilę później śpiewaliśmy już hymn naszego klubu. Doping rozkręcał się z każdą minutą i prawie w ogóle nie tracił na jakości, co naprawdę bardzo cieszy. Ze względu na panującą duchotę, zdecydowana większość z nas postanowiła zagrzewać piłkarzy do walki bez koszulek. Z pierwszej połowy w pamięć zapadną nam przede wszystkim dwie pieśni, które uskutecznialiśmy wręcz wzorowo i długo: zagraniczną wersję naszego wyjazdowego hitu oraz "Nie poddawaj się". Nie mogło również zabraknąć hitu z Wiednia. Pozdrowiliśmy nasze zgody i zaakcentowaliśmy, co sądzimy o policji oraz tych, którzy zdradzili kibicowskie środowisko. Nie zapomnieliśmy też o braciach, którzy nie mogli być z nami na trybunach. Wielokrotnie wykrzykiwaliśmy także hasło "Warsaw Fans Hooligans". Mimo naszych starań, piłkarze grali bardzo nieporadnie i nie mieli pomysłu na skuteczne stworzenie zagrożenia przed bramką zespołu z Trenczyna. Na szczęście my prezentowaliśmy się śpiewająco (dosłownie i w przenośni) i większość nas nawet nie zauważyła, kiedy minęła pierwsza część meczu.

Druga połowa spotkania była dużo bardziej urozmaicona pod względem naszego repertuaru. Wokalnie wykonywaliśmy większość popularnych na Legii pieśni. Wśród nich nie zabrakło m.in.: "Ja kocham Legię...", "Moja jedyna miłość", "Legia gol, allez, allez" czy walczyka "Labada". Bardzo żywiołowo, przez długi czas i na pełnej mocy śpiewaliśmy "Warszawska Legio, zawsze o zwycięstwo walcz!". Jeżeli chodzi o fanów gospodarzy, to trzeba przyznać, że z perspektywy naszego sektora ich doping praktycznie w ogóle nie miał siły przebicia, choć nie można im zarzucić, że nie śpiewali. Odnośnie choreografii, ograniczyli się jedynie do machania dużymi, dwukolorowymi flagami na kijach. Na ich płocie zawisła m.in. flaga "Antifašistická Akcia", co odpowiednio skomentowaliśmy.

fot. Mishka / Legionisci.com

Mieliśmy nadzieję, że nasz doping zmobilizuje legionistów do wytężonej pracy na boisku i zaowocuje tak bardzo upragnionym przez nas golem. Nasze wysiłki nie poszły na marne. W 69. minucie meczu Michał Kucharczyk znakomicie podał piłkę Nikoliciowi, a ten bez najmniejszych problemów pokonał golkipera rywali. Na tablicy pojawił się wynik korzystny dla "wojskowych", a w naszym sektorze zapanowała radość. Zdobyta bramka jeszcze bardziej podkręciła nasz doping.

Niespełna dziesięć minut przed końcem pojedynku wszyscy ponownie się ubraliśmy, zdjęliśmy czapki z głów i zaśpiewaliśmy w całości nasz narodowy hymn. Potem już do ostatniego gwizdka skupialiśmy się na naszej wyjazdowej pieśni. Mieliśmy wprawdzie nadzieję, że futboliści postawią kropkę nad "i" i strzelą chociaż jeszcze jedną bramkę, ale jak się okazało, więcej goli w tej już nie padło.

Po zakończonym meczu legioniści podeszli do naszego sektora i podziękowali nam brawami za wsparcie. Wspólnie zaśpiewaliśmy "Ole ole", po czym również im podziękowaliśmy za korzystny wynik.

Z sektora ulotniliśmy się dość szybko. Sprawnie załadowaliśmy się do autokarów i opuściliśmy Słowację. Nasz powrót przebiegał spokojnie i w stolicy zameldowaliśmy się ok. siódmej rano.

Przed nami kilka dni kibicowskiego odpoczynku. W sobotę nie pojedziemy na pierwszy ligowy wyjazd do Płocka, ze względu na nałożony na zakaz. Spotkamy się dopiero w środę przy Łazienkowskiej podczas rewanżowego spotkania z AS Trencin.

Frekwencja: 5866
Goście: 600
Flagi gości: 8

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.