Jakub Rzeźniczak - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Słowo na niedzielę: Scena

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Parę lat temu w rozmowie z nami Piotr Kędzierski „Kędzior” powiedział, że piłka nożna jest rock`n`rollem. Trzeba zagrać przed publicznością, dać z siebie wszystko i każdym występem przekonywać widzów, że warto ponownie przyjść na stadion. Jeśli tak przyjąć, to Jakub Rzeźniczak z pewnością nie jest rock`n`rollowcem.

Historię Kuby wszyscy znamy. Od 12 lat gra w Warszawie (z widzewskim epizodem w sezonie 2006/07), jest jedną z twarzy Legii XXI wieku, ba, nawet został wybrany do „jedenastki” stulecia przez czytelników klubowego portalu. Jest kapitanem, rekordzistą pod względem trofeów, w wojskowych barwach rozegrał kilkaset meczów. Człowiek instytucja, na którym jeszcze nieco ponad rok temu oparta była kampania marketingowa promująca nowe koszulki. Bo to właśnie głównie on był kojarzony z Legią. Mimo to, trudno się oprzeć wrażeniu, że zawsze w jego karierze działo się coś, co sprawiało, że nie można jej uznać za udaną.

„Rzeźnik” nie ma wielkiego talentu. Nigdy nie można było po nim oczekiwać cudów, nie uchodził za cudowne dziecko polskiego futbolu. Jest jednak pracowity, nieustępliwy i charakterny. Wiem, że niektórzy obruszą się za to ostatnie określenie, ale trzeba nie lada charakteru, by przyjść do Legii w wieku 18 lat ze znienawidzonego Widzewa. Potem jeszcze trzeba było przebić się do składu. Walczyć z wizerunkiem płaczka i nieudacznika. Nauczyć relacji z kibicami w trakcie pamiętnego konfliktu z ITI. Poznać smak rezerw. Przystosować do gry na nowej pozycji, a po paru latach wrócić na starą. Wdać się w ostrą wymianę zdań z kibicami, by dowiedzieć się co znaczy „szanować mordę”. Przetrawić lawinę krytyki, bywało, że zasłużonej, za niefortunne wpisy na portalach społecznościowych, czy wywiady, bo Rzeźniczak równolegle do kariery piłkarskiej skrupulatnie budował swoją markę medialną.

To wszystko przeszedł Kuba, by wreszcie usłyszeć trybuny skandujące jego nazwisko. Fani z „Żylety” docenili Rzeźniczaka, bo udowodnił, że jest swój, że prawdziwy z niego legionista. Wielu też wiedziało o jego zaangażowaniu w akcje charytatywne, w których m. in. odwiedzał w szpitalach śmiertelnie chore dzieci, kończył aukcje, kupując niepotrzebne mu koszulki Milików, czy innych Kapustek. Równocześnie „Rzeźnik” osiągnął życiową formę. Nie wszyscy może pamiętają, ale 1,5 roku temu zupełnie serio oczekiwaliśmy dla niego powołania do reprezentacji Nawałki.

Być może jednak selekcjoner wiedział, że te sportowe wzloty Kuby trwają bardzo krótko, a pewnego poziomu nie jest w stanie przeskoczyć. Ponad rok temu zaczął się przykry zjazd. Myślałeś „Rzeźnik”, mówiłeś „strata gola”. Popełniał błąd za błędem, i choć nie był w tym jedyny, to jego pech polegał na tym, że po jego pomyłkach padały bramki dla rywali, a przez cały ten okres nie był w stanie ustabilizować formy. Przy czym pamiętajmy, że nie pomagały mu w tym również kontuzje. Latem w rozmowie z naszym serwisem zapowiadał otwarcie nowego rozdziału, wyczyszczenie głowy i powrót do wysokiej formy. Niestety, na zapowiedziach się skończyło. Kuba grał bardzo źle i w efekcie stał się wymarzonym kozłem ofiarnym Hasiego, który po nieudanym spotkaniu przeciwko Arce z lubością rzucił go sfrustrowanym kibicom na pożarcie.

Rzeźniczak się jednak nie poddał. Wziął się w garść, rozpoczął treningi mentalne i walkę o powrót do składu. Los sprawił, że szansę otrzymał bardzo szybko i zagrał już trzy tygodnie później przeciwko Termalice, gdzie... sprokurował rzut karny. Wydawało się, że u Hasiego jest skończony, ale to był już koniec Albańczyka. Do Jakuba znów uśmiechnęło się szczęście, bo kolejny raz kontuzji nabawił się Pazdan i droga do wyjściowego składu stanęła otworem. Po przyjściu Magiery odżył. Zagrał bardzo dobrze przeciwko Sportingowi i Lechii. Aż przyszedł mecz w Szczecinie, gdzie zawiódł na całej linii i ponosi winę za dwa gole dla gospodarzy.

Na domiar złego chwilę przed tym spotkaniem udzielił wywiadu, w którym żalił się na Hasiego, opowiadał o swojej wrażliwości na krytykę, wykupionych przez żonę treningach z mentalnym coachem i powrocie do wysokiej formy. Nie wdając się w drobiazgi osobiste, był jedynym legionistą, który tak otwarcie skrytykował poprzedniego trenera. Nie było to chyba potrzebne.

Oceniając Jakuba Rzeźniczaka warto mieć to wszystko na uwadze. Choć jest legionistą, to wielu kibiców szczerze go nie znosi. Równocześnie gros z nich go lubi, ceni jako człowieka i sportowca. Sam mam z nim wielki problem, bo życzę mu jak najlepiej, ale to jest Legia Warszawa. Tu żaden piłkarz nie powinien grać jedynie za zasługi. U Kuby, co sam zauważa, nie dojeżdża już sfera mentalna. Ma problem z emocjami, czemu zresztą trudno się dziwić po tylu latach walki o siebie, udowadniania i przekonywania. Niezliczona ilość błędów sprawia jednak, że nie da się go po prostu już bronić.

Wydaje się, że jedyną szansą dla pomyślnej przyszłości Rzeźniczaka w Legii jest Magiera, facet, który zna go od dzieciaka, lubi i szanuje z wzajemnością. Spotkanie w Szczecinie nie świadczy o tym, że Kuba wypadł z drogi powrotu do formy. On się wciąż odbudowuje. Zarówno trener, jak i sam zawodnik są tego świadomi. Tylko jak długo jeszcze będzie grał na kredyt? Wiem, że „Rzeźnik” się nie podda, zwłaszcza w sprzyjającej mu w końcu sytuacji w drużynie, ale powinien pamiętać, że przywilej reprezentowania Legii nie jest mandatem dożywotnim.

Może zatem pora zmienić scenę? A może po prostu, wzorem trenera Magiery, z niej zejść z wiszącymi na szyi złotymi medalami za mistrzostwo i puchar oraz jako uczestnik wymarzonej Ligi Mistrzów? Na tyle, na ile znam Kubę, to wiem, że jeszcze spróbuje wrócić. Ze smutkiem jednak konstatuję, że nie mam przekonania, co do efektywności jego wysiłków. Bardzo chciałbym się mylić, ale już nie.

Autor: Jakub Majewski "Qbas"
Twitter: QbasLL
KO na FB

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.