fot. Kamil Marciniak / Legionisci.com
REKLAMA

Słowo na niedzielę: DNA

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

W dyskusjach o Legii często dochodzi się punktu: DNA Legii. Przyjęło się bowiem, że w kodzie genetycznym naszego klubu zapisane jest wygrywanie. To bardzo przyjemne hasło, łechtające naszą próżność, nobilitujące nas przez... nas i podwyższające poziom samozadowolenia. Czy jednak legijne DNA, zwłaszcza rozumiane dość wąsko, na dłuższą metę nie jest paradoksalnie czynnikiem hamującym rozwój klubu?

Od paru lat przyzwyczailiśmy się, że Legia musi zwyciężać. Dogmatyczne podejście do tematu implikuje kłopoty. Głównie dlatego, że wiąże się to z ciągłą presją wygrywania. Tę mogą znieść tylko doświadczeni i dobrzy zawodnicy, a tacy z kolei są drodzy, jak na polskie możliwości. Blokuje też niemal całkowicie wprowadzanie do drużyny młodzieży. Nie ma bowiem czasu na naukę i ich ogrywanie, chyba że w początkowej fazie długiego sezonu, gdy zakłada straty punktów ze względu na eliminacje europejskich pucharów albo w meczach Pucharu Polski, w których mierzą się np. z Wisłą Puławy, czy Ruchem Zdzieszowice. Kolejni trenerzy boją się wystawiać 2-3 młodych w najważniejszych meczach, bo nie są w pełni przekonani do tego, że poradzą sobie w grze pod presją. Nie chcą też naruszać hierarchii w bardzo doświadczonym przecież zespole i promować zawodnika jedynie ze względu na jego wiek. Inną sprawą jest ryzyko trenerów. Zdają sobie oni sprawę, że z reguły mają tylko jedną szansę i każdy pierwszy kryzys w Legii może być dla nich jednocześnie ostatnim, bo nie dostaną szansy wyprowadzenia drużyny na prostą. Tu trzeba wygrywać.

Ryzyko takie podejmuje Lech i pod względem finansowym z pewnością się ono mu opłaca i opłacać będzie. Korzystnie (znów: jak na polskie warunki) sprzedają piłkarzy. Przez lata polityka taka dała im jednak jeden tytuł w 2015 r. i dwa awanse do Ligi Europy. Nie krytykuję drogi obranej przez klub z Poznania, może wreszcie to oni zdominują Ekstraklasę? Na razie się jednak na to nie zanosi. Legia poniekąd ten wariant przerabiała. Swego czasu mieliśmy drużyny, w których miejsce w podstawowym składzie mieli młodzi, jak Rybus, Borysiuk, Kucharczyk, Wolski, Furman, Łukasik, Żyro, Bereszyński, Duda. Poza „Kuchym” wszyscy oni odeszli z klubu, większość za dobre, a niektórzy za bardzo dobre pieniądze. Co ciekawe, to niemal sami Polacy, a ich miejsca zajmowali gracze bardziej doświadczeni i często przybyli z zagranicy. Trudno przy tym powiedzieć, by poziom się obniżył. Przeciwnie. Drużyna oparta o doświadczonych „stranierich” awansowała przecież do Ligi Mistrzów i z powodzeniem w niej występowała.

Trudno oprzeć się przy tym wrażeniu, że wygrywanie odbywa się kosztem pewnej stabilizacji, długofalowości wizji funkcjonowania klubu, choć pamiętać trzeba, że na nie pozwolić sobie mogą tylko te choćby relatywnie bogate. Paradoksalnie brak stabilności dał nam najpiękniejszy okres w historii klubu: 4 tytuły w 5 lat (i bardzo realna szansa na kolejny), 4 razy fazę grupową Ligi Europy (2x awans z niej, w tym raz z 1. miejsca) i przede wszystkim Ligę Mistrzów (awans z 3. miejsca). Można dojść więc do wniosku, że niepotrzebne nam stawianie na młodzież i długofalowa polityka trenerów. Z drugiej jednak strony z takim podejściem wyciągnęliśmy już maksimum. By zrobić krok naprzód musimy mieć pieniądze. By je mieć potrzeba inwestora, ale jakoś nikt się nie kwapi by wspomóc Legię. Czyli trzeba sprzedawać. Najkorzystniej zaś sprzedaje się młodych, perspektywicznych i ogranych, a takich mamy ostatnio deficyt. Choć powoli to się zmienia. Są Szymański i Niezgoda, doszedł Kwietniewski, wkrótce wróci Majecki, a nadzieje możemy jeszcze pokładać w Turzynieckim.

Może więc to powinny być swoiste cykle? W jednym do składu wchodzi 2-3 młodych, osiągamy sukcesy, oni się promują, zostają sprzedani, a klub stać na pozyskanie wartościowych zawodników do walki o sukcesy w Europie? To jednak oczywiście pewna idealizacja. W rzeczywistości koniecznym byłby okres przejściowy i związane z nim trudności, ciągnące za sobą choćby niewypały transferowe i oznaczające problemy w walce o tytuł (być może niejako w takim okresie jesteśmy?). Ale gra wydaje się warta świeczki, tym bardziej, że jako klub nieposiadający inwestora nie bardzo mamy inną drogę. Wydaje się, że taki sposób myślenia reprezentują albo mogą reprezentować władze Legii, choć oczywiście nikt wprost tego nie powie.

DNA pozostaje jednak niezmienne – musimy wygrywać. Po tłustych latach trudno nam sobie wyobrazić, by miało być inaczej i byśmy stracili tytuł, zwłaszcza, że może poza Lechem trudno poważnie traktować innych konkurentów. Szanować ich jednak trzeba, bo pycha prowadzi do zguby. To przecież tylko sport i po prostu gorsze okresy się zdarzają. Nie ma co się specjalnie spinać, choć oczywiście mistrzostwo w takim układzie to dla nas niemal obowiązek. Teoretyzując można sobie jednocześnie wyobrazić, że trenerzy w końcu zbierają się na odwagę i wystawiają młodych do składu, by ich ogrywać i niejako promować. Nawet ryzykując problemy w walce o tytuł. Kiedy jak nie teraz, gdy mają przecież pełne poparcie prezesa i właściciela? Ważne by z ewentualnej porażki wyciągnąć wnioski na przyszłość i potem zdobyć np. trzy kolejne mistrzostwa oraz z dobrej strony pokazać się w Europie. Można by ją wówczas potraktować jako inwestycję w młodzież, nawet wysokim kosztem. Uważam, że takie podejście mieściłoby się w ramach naszego kodu genetycznego.

A już najlepiej, gdybyśmy potrafili efektywnie połączyć te dwie kwestie. Czy to możliwe? Tak. Wygrywanie mamy przecież w DNA!

Autor: Jakub Majewski "Qbas"
Twitter: QbasLL
Kątem Oka na FB

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.