Romeo Jozak i Miroslav Radović po końcowym gwizdku w Lubinie - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Punkty po meczu z Zagłębiem

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Pierwsza kolejka Ekstraklasy w 2018 r. za nami. Są więc pierwsze „Punkty”. Legia w Lubinie wygrała, bo była drużyną lepszą. Niewiele, może właśnie o tego jednego gola, ale jednak. Do zachwytów daleko, są jednak powody do zadowolenia. Zawodnicy w warunkach ligowych zupełnie nieźle odnaleźli się w nowym ustawieniu i udanie rozpoczęli wiosnę. W pełni więc zrealizowali przedmeczowe oczekiwania.

1. Udany start. Wbrew temu co trener Jozak mówił przed spotkaniem, to jednak wygrana w Lubinie mogła być kluczowa dla losów mistrzostwa. Otóż w XXI w. tylko raz się zdarzyło, by Legia została mistrzem mimo straty punktów w pierwszym meczu roku (2013 r. i porażka 2-3 z Koroną). Zwycięstwo było też potrzebne, by zapewnić sobie relatywny spokój i utrzymać przewagę w tabeli. Styl nie był ważny, zresztą właściwie zawsze jest kwestią drugorzędną. Podobnie jak rok temu z Arką, liczył się udany start.

2. Progresywnie. Legia zagrała w nowym ustawieniu 1-4-3-3. Do gry mistrzów Polski można mieć sporo zastrzeżeń, o których poniżej. Poza zwycięstwem najważniejsze było jednak, że zawodnicy nie pogubili się w nowych schematach i grali obiecująco. Wprawdzie jeden mecz to jeszcze za mało, by oceniać, ale skłaniam się ku wnioskowi, że wreszcie zespół ma alternatywę taktyczną i wedle potrzeby może grać 1-4-2-3-1 albo 1-4-3-3, co może okazać się nieocenioną wartością. Co więcej, „Wojskowi” zagrali w nieoptymalnym składzie, bo przecież trener Jozak nie mógł w pełni albo w ogóle skorzystać z kilku rekonwalescentów, po których możemy spodziewać się podniesienia jakości gry w ofensywie (Eduardo, Radović, Vesović).

3. Wreszcie skuteczni! Wprawdzie w całym meczu okazji bramkowych mieliśmy mało, ale za to wreszcie legioniści wykorzystali właściwie wszystko co mieli. Poza sytuacjami, po których padły bramki mieliśmy bowiem jeszcze jedną szansę Mączyńskiego i dwa uderzenia z dystansu („Mąka” i Philipps). I to niemal wszystko. Tym bardziej więc należy docenić 3 gole dla Legii.

4. Powrót legendy. Radović budzi ambiwalentne uczucia wśród kibiców Legii. Wielu nie może darować mu wyjazdu do Chin. Co by jednak nie mówić, jest to zawodnik wyjątkowy nie tylko ze względu na staż w naszym klubie. Umiejętnościami wciąż przerasta ligę, nawet jeśli nie jest w pełni zdrowia. Do tego jemu bardzo zależy na drużynie. Świetnie wywiązuje się z roli lidera tak na boisku, jak i w szatni. Dlatego tak bardzo cieszy jego powrót, w dodatku okraszony golem.


5. Nowa jakość. I znów nie chciałbym ferować wyroków, ale oceniając występy nowych graczy możemy być optymistami. Co do klasy Remy'ego nie można mieć wątpliwości. Dominator w defensywie, dobrze radzący sobie w powietrzu również w polu karnym przeciwnika, ale i ponadnormatywnie użyteczny, jak na standardy obrońców Ekstraklasy, z piłką przy nodze. Może kiedyś będziemy go wspominać z takim rozrzewnieniem, jak Ouattarę? Ba, a może nawet Dossę Juniora? Ze swych zadań dobrze wywiązali się też nowi środkowi pomocnicy: Antolić i Philipps. Chorwat grał odpowiedzialnie, ale i z zębem, wydaje się też, że co najmniej poprawnie wywiązywał się ze swych zadań taktycznych. Podobnie było w przypadku Luksemburczyka, choć ten grał chyba nieco odważniej od swego kolegi. Skoro przywoływaliśmy naszych byłych piłkarzy, to Philipps może okazać się być nieco lepszą wersją Jodłowca. Ma przy tym dobry przegląd pola i dość dokładnie podaje. Eduardo zaś wprawdzie nie zachwycił, ale pomógł drużynie w obu akcjach bramkowych w II połowie. W dużym skrócie: nowi nie zawiedli, a wydaje się, że niedługo mogą stanowić o sile drużyny.

6. Co było fajne? Legionistów należy pochwalić za odpowiedzialną grę w środku pola, choć nie uniknęli dość poważnych błędów. Z reguły jednak trójka naszych pomocników lepiej radziła sobie w tej części boiska od przeciwników. Legia dobrze zagęszczała środek pola i tworzyła korytarze w bocznych sektorach, z których regularnie korzystali Jędrzejczyk i Hlousek. Imponował też spokój, wyrafinowanie w niektórych fragmentach meczu. Cieszy, że „Wojskowi” próbowali konstruować ataki pozycyjne i to już od obrony. Obrońcy dobrze wyprowadzali piłkę, nie dali, poza krótkim okresem na początku II połowy, rywalom odciąć sobie rozegrania. Ogromna w tym zasługa wspomnianych środkowych pomocników, którzy dzięki swej ruchliwości otwierali defensorom różne warianty podania. Cieszą też dwa gole ze stałych fragmentów. Trzeba przyznać, że trafienie na 0-1 Niezgody poprzedziło idealne podanie z rzutu rożnego Szymańskiego, który chwilę wcześniej z kolei zagrał fatalnie z tego samego narożnika. Imponuje również łatwość, z jaką Niezgoda zdobywa bramki.

7. Minusy. Tych też nie zabrakło. Pierwsze, co rzuciło się w oczy, to trudność z budowaniem akcji w strefie obronnej gospodarzy. Legioniści praktycznie nie zagrażali lubinianom. Brakowało pomysłu na rozegranie, a gdy ten już się pojawiał to razem z niedokładnością. Mistrzowie Polski nie umieli też narzucić swojego stylu gry i dłużej utrzymać się przy piłce. Właściwie tylko w pierwszym kwadransie grali przyjemnie dla oka – całkiem szybko na jeden, dwa kontakty, czyli tak, jak oczekuje od nich pan Jozak i wówczas mieli optyczną przewagę. Potem brakowało takiej gry. Zdarzały się natomiast niebezpieczne momenty dekoncentracji. Pazdan, po dobrej I połowie, w drugiej sprezentował Zagłębiu oba gole. Kłopoty miał też Jędrzejczyk, który przez swoją bierność jest współwinnym utraty pierwszej bramki. Dotyczyło to nie tylko obrońców, bo sytuacja z 51. minuty, gdy Malarz dwukrotnie świetnie obronił strzały rywali zaczęła się straty Eduardo po bardzo niedokładnym przerzucie i dezorganizacji drużyny w środkowej strefie. W początkowej fazie II połowy nasi piłkarze zaczęli też mieć problem z pressingiem gospodarzy. Trwało to kilkanaście minut. Potem opanowali sytuację, ale nie odzyskali inicjatywy.

8. Szczęście. Tego nam z pewnością w Lubinie nie zabrakło. Jeśli traci się prowadzenie w 92. minucie meczu, a mimo to udaje się wygrać, to trzeba je mieć. Inna sprawa, że legioniści po wyrównującej bramce nie zwiesili nosów na kwintę, tylko próbowali zaatakować. Rzut karny był jednak bardziej efektem niefrasobliwości graczy Zagłębia, którzy pogubili się na własnej połowie i niezrozumiałej reakcji ich bramkarza niż huraganowych ataków ekipy Romeo Jozaka. Bez wątpienia jednak w tym wypadku możemy powiedzieć, że szczęście sprzyjało lepszym. Zagłębie rozegrało dobry mecz, ale to legioniści byli silniejsi.

Autor: Jakub Majewski
Twitter: QbasLL
Kątem Oka na FB

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.