Michał Kucharczyk - fot. Legionisci.com
REKLAMA

Słowo na niedzielę: Personifikacja

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Michał Kucharczyk i Legia Warszawa. Przez lata przyzwyczailiśmy się, że to nierozerwalna koniunkcja. Kucharczyk gra w Warszawie od 8 lat i wiele ostatnio się mówi, że przeszedł już do historii klubu. Ba, jeśli w najbliższym czasie nie wyjedzie, może stać się się jego legendą. Ale co tam legendą. Poszedłbym dalej. Kucharczyk to personifikacja Legii.

„Kuchy” uosabia wszystkie cechy, jakimi charakteryzuje się nasz klub. Zupełnie więc jak Legia jest progresywny, choć nie tak jakby chciał sam i chcieli kibice. Wykręca dobre wyniki indywidualne, ale jednak nie takie jakich się oczekuje. Zdarza mu się zabłysnąć w Europie, a nawet wprawić w osłupienie piłkarski świat. Jest niesamowicie utytułowany, ale jednocześnie wciąż nie czuje się do końca spełniony, ciągle musi udowadniać swoją wartość, wciąż za czymś gonić. Ma swoje ograniczenia, nigdy nie wiadomo, co zrobi w meczu – może ustrzelić hat-trick, jak i dosłownie kopnąć się w nos. Zdarza mu się przy tym powiedzieć coś niemądrego, przegrać mecz, czy mistrzostwo, jak również skompromitować w pucharach. Jest swojski, taki nasz, z Warszawy (choć nie z samej).

Kucharczyk personifikuje też nadzieje pokładane w całej drużynie: tak samo jak Legia wkurza, drażni, irytuje, ale i daje dużo radości. Wiemy na co go stać, wiemy, że pewnych rzecz nie jest w stanie przeskoczyć, ale i tak zawsze, jedni po cichu, inni głośniej, wierzymy, że nas pozytywnie zaskoczy. Że dobrym podaniem otworzy koledze drogę do bramki przy kontrze trzech na dwóch, albo celnym strzałem wykończy taką akcję. Pokładamy nadzieje w tym Kucharczyku, którego przecież pewnie niemal wszyscy nazywaliśmy beznadziejnym. Tak samo jak Legię. Wielokrotnie nie mogliśmy patrzeć na jej grę, a przecież nawet w spotkaniach Ligi Mistrzów, gdy wydawała się stać na straconej pozycji, za każdym razem wierzyliśmy, że zdobędzie jakieś punkty.

Z drugiej zaś strony Kucharczyk to uosobienie tego, czego nie chcielibyśmy widzieć w naszym klubie. Mimo że inni często grają gorzej, to na nim skupia się niechęć, bo właśnie on zalicza spektakularne pudła, a przy tym mówi co myśli i dlatego bywa źle odbierany. Do tego kibice mają ciągle nadzieję, że Legia, po dwóch krokach w tył, zrobi jeden do przodu i wróci do regularnych występów w fazie grupowej jednego z europejskich pucharów. Wyobrażamy sobie, że potrzeba do tego lepszych graczy niż „Kuchy”. Z drugiej strony, pamiętamy, że to on strzelił aż 14 goli w europejskich pucharach.

Leszek Milewski na Weszlo.com postawił nawet tezę, że obecność w składzie Kucharczyka sprowadza fanów Legii na Ziemię. Nie pozwala się łudzić, że jesteśmy już wschodnioeuropejską potęgą. I chyba rzeczywiście tak to po części jest – „Kuchego” niektórzy traktują jak hamulcowego, jakby jego winą było, że klub od lat nie potrafi sprowadzić bardziej efektywnego (już o efektowności nie mówiąc), lepszego skrzydłowego. Podobnie jest zresztą z Legią. Nie wszystko jest winą rządzących klubem. Trafili przecież na określone uwarunkowania. W Polsce wszystko determinuje bieda. Wciąż bowiem na niwie klubowej jesteśmy ubodzy, nie mamy baz szkoleniowych, czy choćby boisk treningowych. By zatem próbować zmniejszyć różnice, potrzebujemy wsparcia na różnych polach, tak by w siłę rosła i Legia, i cała liga. Pozostawiając już tak fundamentalne kwestie jak np. ulgi podatkowe dla klubów, wystarczy spojrzeć na podejście organizatora rozgrywek Ekstraklasy do rozgrywania przez pucharowiczów ligowych spotkań w poniedziałki, rozwlekania terminarza rozgrywek i będących tego efektem krótkich przerw między sezonami. Legia radzi sobie jak potrafi, efekty są różne. Przed klubem świat ciągle stoi otworem, przy rozsądnym zarządzaniu ma on szansę się rozwijać i iść w górę. „Kuchy”, choć raczej już nie zostanie europejską gwiazdą, to wciąż może sporo zdziałać, jeśli odpowiednio się wykorzysta jego potencjał, tak jak robił to chociażby Henning Berg. Tyle tylko, że trzeba byłoby dostosować do niego taktykę gry w ofensywie, jak to robił Norweg. Uzależnianie zespołu akurat od tego zawodnika byłoby bardzo ryzykowne.

Największą różnicą między Kucharczykiem a Legią jest kwestia sympatii. Legię kocha się bez względu na okoliczności, Michała już niekoniecznie, bo nawet trudno go lubić. Są powody (sam je mam), by uważać go za małostkowego, obrażalskiego, gburowatego i zadufanego. Za trudnego typa mają go koledzy i trenerzy, choć być może wszystko jest swoistą reakcją obronną na kontestowanie jego i jego gry oraz koniecznością wiecznego udowadniania, że zasługuje na grę. Michał wydaje się być przekonany, że świat go nie lubi i tylko czeka na jego potknięcia. Jeśli tak jest, to sam sobie utrudnia życie. To wszystko jednak nie ma większego znaczenia. Lubić go przecież nie trzeba, bo to nie zupa pomidorowa. „Kuchego” należy za to szanować, bo to po pierwsze nasz zawodnik, po drugie niesłychanie utytułowany, a po trzecie wyjątkowo skuteczny. 300 meczów w Legii, 61 bramek, 51 asyst. Zatem częściej niż raz na 2,5 meczu ma swój udział w golu. Robi wrażenie, prawda?

Kucharczyk to Legia, Legia to Kucharczyk. Niedoskonali, choć najlepsi w kraju, a przy tym przecież niedoceniani. Zaliczający wpadki w Europie, choć głównie przecież dający sobie tam radę. „Kuchy” personifikuje Legię, a Legia jego. Może to niedobrze, ale też wcale, jak pokazują ostatnie lata, nie tak źle.

Autor: Jakub Majewski “Qbas”
Twitter: QbasLL
Kątem Oka na FB

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.