Legia - AS Saint Etienne - fot. Dariusz Chojnacki
REKLAMA

Z kart historii

Pięćdziesiąt lat minęło... Odcinek 5.

Łukasz, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Wyobraźmy sobie majowy wieczór w 1970 roku. Na Stadionie San Siro w Mediolanie w finale Pucharu Europy naprzeciw mocnej szkockiej drużyny - Celtic Glasgow stanęli reprezentujący polską piłkę „wojskowi” z Warszawy, w składzie których wiodą prym weteran Lucjan Brychczy i nadzieja nowego pokolenia Kazimierz Deyna. W pierwszej fazie spotkania dominują doświadczeni zawodnicy z Wysp Brytyjskich i tuż przed upływem drugiego kwadransa obejmują prowadzenie po zaskakującym strzale zza pola karnego Thomasa Gemmella. Mimo to będący rewelacją tamtych rozgrywek warszawianie po dwóch minutach wyrównują po strzale głową Bernarda Blauta. Zacięta walka trwa dwie godziny, obydwie drużyny miały swoje szanse, ale tuż przed końcem dogrywki na szalony rajd zdecydował się Robert Gadocha, który minął bramkarza i oddał strzał w kierunku pustej bramki… Tak mógł wyglądać najpiękniejszy dzień w historii polskiej piłki klubowej, ale w rzeczywistości to zawodnicy holenderskiego Feyenoordu Rotterdam wykorzystali swoją szansę na zdobycie najcenniejszego trofeum w europejskim futbolu. Pierwszego i ostatniego zarazem do obecnego momentu. Niewiele brakowało, a na ich miejscu mogli znaleźć się piłkarze Legii Warszawa. W drugiej rundzie udało im się wyeliminować ówczesnego mistrza Francji - AS Saint-Étienne.

Czytaj Odcinek 1.
Czytaj Odcinek 2.
Czytaj Odcinek 3.
Czytaj Odcinek 4.

Cz. 5. Kazimierz. Piłkarz, który został „Generałem”.

Przypomnijmy, że „Wojskowi” wygrali 2:1 pierwsze spotkanie z ASSE w Warszawie. Cztery dni później nie sprostali w lidze w Bytomiu miejscowej Polonii, przegrywając 2:3, mimo iż dwukrotnie prowadzili. Kosztowało ich to pozycję lidera, którą przejął Ruch Chorzów, wyprzedzając warszawian lepszym stosunkiem bramek. Pocieszający był fakt, iż niebawem obydwa zespoły miały zmierzyć się w bezpośredniej konfrontacji o tytuł „mistrza jesieni”. Następnie w 1/16 finału Pucharu Polski minimalnym nakładem sił pokonali 2:1 na wyjeździe występujących w lidze okręgowej Budowlanych Bydgoszcz. Co ciekawe, arbiter tego spotkania musiał w 28 minucie przerwać grę na kilkanaście minut z powodu gradobicia. Gra na rozmokłym boisku groziła przypadkowymi kontuzjami i legioniści unikali ostrzejszych starć z teoretycznie słabszym rywalem w perspektywie wyjazdu do Francji. W tym samym czasie piłkarze ASSE pokonali w meczu ligowym Nimes 3:1 i mieli sporą przewagę, bo aż ośmiopunktową nad drugim w tabeli Bordeaux. Sytuacja ligowa obydwu zespołów przed rozstrzygającą batalią o ćwierćfinał Pucharu Europy była diametralnie różna. Francuzi liczyli, że bez większych problemów odrobią jednobramkową stratę z Warszawy, mając także świeżo w pamięci udany rewanż z Bayernem. „Wojskowym” wystarczał remis lub porażka jednym trafieniem, ale w stosunku 2:3 lub wyższym. Wówczas obowiązywała już zasada, iż w normalnym czasie gry przy wyrównanym bilansie bramkowym w dwumeczu decyduje większa ilość zdobytych goli na wyjeździe. W związku z tym, iż kiedyś relatywnie częściej wygrywali gospodarze, miało to promować ofensywne działania drużyn przyjezdnych. Obecnie ta zasada jest coraz częściej podważana przez futbolowych ekspertów, bo w ich opinii atut własnego boiska nie ma takiego znaczenia jak w dawniejszych czasach.

Rewanż na Stade Geoffroy Guichard odbył się wieczorem 26 listopada 1969 roku. Niewiele zabrakło, a do rozpoczęcia punktualnie meczu by nie doszło. Miasto Saint-Étienne zostało sparaliżowane falą strajków. Z powodu nieczynnej elektrowni nie byłoby możliwości zapalić oświetlenia na stadionie. Gospodarzom groził nawet walkower. Ostatecznie miejscowi robotnicy nie przeszkodzili swojemu klubowi w walce o ćwierćfinał Pucharu Mistrzów. Niemal komplet publiczności (ponad 38 tysięcy widzów) zatem mógł skupić się na wspieraniu swoich pupilów. Kibice w Polsce nie mieli możliwości obejrzeć transmisji na żywo, natomiast dzięki relacji w Polskim Radiu śledzili bieżące doniesienia z Francji. Obecnie ogólnodostępne w Internecie są fragmenty tego spotkania oraz bramka strzelona przez Kazimierza Deynę. Legia zagrała w składzie: Grotyński, Stachurski, Zygmunt, Z. Blaut, Trzaskowski, Deyna, Brychczy, B. Blaut, Żmijewski, Pieszko, Gadocha. W trakcie spotkania kontuzjowanego Stachurskiego zmienił Niedziółka. Odnośnie tej zmiany przeważnie w zagranicznych opracowaniach pojawiają się błędy w postaci różnych wersji kto kogo zastąpił i w której minucie. Goście wystąpili tym razem w białych koszulkach, ponieważ zielone założyli piłkarze ASSE, w których na ogół występowali. Skład gospodarzy: Carnus, Durkovic, Mitoraj, Bosquier, Camerini, Broissart, Herbin, Larqué (zmienił go Jacquet), Bereta, Keita, Revelli. Zabrakło kontuzjowanego Samardžica. Mecz prowadził sędzia Cornel Niţescu z Rumunii. Jak się potem okazało, jego decyzje wzbudzały wśród „wojskowych” duży niesmak. Co ciekawe, synonimem stronniczego prowadzenia zawodów piłkarskich stał się w Polsce kilka lat później inny arbiter z tego kraju, Victor Padueranu.



Po raz kolejny specjalnym wysłannikiem „Przeglądu Sportowego” relacjonującym spotkanie warszawian był Grzegorz Aleksandrowicz, wówczas znany w środowisku piłkarskim jako były arbiter międzynarodowy, ceniony działacz PZPN-u i dziennikarz sportowy. W jego sprawozdaniu w „PS” w numerze 143 z 1969 r. możemy przeczytać: Na ten wspaniały sukces Legii, ciężko zapracowali we Francji wszyscy warszawscy piłkarze, którym trener Edmund Zientara powierzył trudne zadanie jak najgodniejszego reprezentowania barw polskiego klubu we Francji wobec rekordowo zgromadzonej na miejscowym stadionie publiczności, wśród której było ponad 4 tysiące naszych rodaków, przybyłych do St. Etienne z całego departamentu. Gospodarze uchodzili w przedmeczowych opiniach za zdecydowanego faworyta. Stało się jednak inaczej. Zeszli oni z boiska pokonani i sami musieli przyznać, że nieprzypadkowo, lecz zupełnie zasłużenie. Legia odniosła to świetne zwycięstwo dzięki doskonałej taktyce, opracowanej przez trenera Zientarę i równie doskonałej jej realizacji przez wszystkich zawodników. Taktyka ta polegała na skutecznym przetrzymaniu pierwszego impetu przeciwnika, zaangażowaniu całej jedenastki w rozgrywaniu akcji możliwie z dala od własnej bramki, na prowadzeniu wolniejszej gry na środku boiska oraz na szybkich kontratakach w kierunku bramki przeciwnika. Piłkarze ASSE byli znani z tego, iż w pierwszych minutach spotkaniach narzucali drużynom przyjezdnym swój styl gry i przeprowadzali huraganowe ataki, aby jak najszybciej otworzyć wynik spotkania. Legioniści zatem od początku bronili się przed atakami rywala. Gospodarzy poza dobrze dysponowanymi piłkarzami „wojskowych” nieco wybił z impetu padający od początku spotkania śnieg. Jednak już w 5. minucie tylko wielka przytomność umysłu Trzaskowskiego uchroniła Legię przed utratą gola; strzał głową Keity odbił stojąc na linii bramkowej, kiedy Grotyński był w drugim rogu bramki. W 20. minucie gospodarze mogli prowadzić po celnym trafieniu Keity, ale Malijczyk strzelał z ewidentnej pozycji spalonej i arbiter nie uznał bramki. Pomiędzy 20. a 35. minutą spotkania częściej nacierali warszawianie, a następnie nastąpiła druga fala gwałtownych ataków „zielonych”. Do przerwy utrzymywał się bezbramkowy remis promujący do kolejnej rundy gości. W drugiej połowie gra się wyrównała i obydwie drużyny miały swoje okazje. W 60. minucie do siatki Carnusa trafił Pieszko, jednak niespodziewanie rumuński sędzia nie uznał tego gola, gdyż zasugerował warszawskiego „snajperowi”, iż pomagał sobie ręką. Zdaniem Aleksandrowicza: legioniści mieli przeciwko sobie nie tylko dobrze przygotowanego na specjalnym obozie przeciwnika i bardzo gorąco dopingującą swych piłkarzy publiczność, lecz również i arbitrów, którzy okresami wykazywali wobec gospodarzy trochę przesadną sympatię. „Wojskowi” wraz z upływem czasu poczynali sobie coraz odważniej, coraz częściej przebywali na połowie gospodarzy i przeprowadzali groźne akcje. Wreszcie w 85. minucie po rozegraniu akcji przez Brychczego, Pieszkę i Gadochę, a następnie zwieńczonej dośrodkowaniem Żmijewskiego z prawej strony boiska piłkę z lewej strony pola karnego przejął Deyna i popisał się kapitalnym strzałem w okienko bramki zaskoczonego takim obrotem sprawy Carnusa, który po chwili miał bić brawa w uznaniu dla strzelca za tak udane wykończenie. Według Aleksandrowicza stadion w Saint-Étienne huczał od braw, natomiast zdaniem Szczepłka pod koniec spotkania zamarł. Trener Batteux z marsową miną dopalał papierosa, siedząc na ławce rezerwowych. W tamtych czasach takie zachowanie nie było zakazane. Wynik 0:1 już nie uległ zmianie i po końcowym gwizdku sędziego z awansu do ćwierćfinału cieszyli się legioniści. W dwumeczu pokonali ASSE w stosunku 3:1. To była pierwsza pucharowa porażka „zielonych” na swoim boisku, co sprawia, że wyczyn warszawian należy tym bardziej uznać za wyjątkowy i niepowtarzalny. Jak relacjonował korespondent „Życia Warszawy” - wybitny varsavianista Jerzy Kasprzycki: Należy podkreślić, że występ drużyny polskiej był sukcesem nie tylko sportowym. Na trybunach dopingowało ją i przeżywało jej sukces ponad 5000 Francuzów polskiego pochodzenia z St. Etienne i okolic. Przed rozpoczęciem meczu miejscowy zespół polonijny Mazury w polskich strojach ludowych powitał naszą drużynę kwiatami. Przypomnę zwłaszcza młodszym czytelnikom, iż w tamtych czasach podróże na mecze piłkarskie odbywające się poza granicami Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej były możliwe dla wąskiego grona osób. Często zdarzało się, iż polskie kluby wspierane były przez Polaków żyjących na Zachodzie lub miejscową ludność z polskimi korzeniami. Po udanym spotkaniu trener Zientara powiedział m.in. (wypowiedź pochodzi z cytowanego już numeru „PS”): Piłkarze St. Etienne nie mogli znaleźć recepty na nasz sposób gry. Oni już przed meczem byli pewni siebie, a my dopiero w 84 min. spotkania. Jestem pełen uznania dla ambicji i poświęcenia wszystkich zawodników. Natomiast „Kici” stwierdził: Na ośnieżonym i śliskim boisku gra była wyjątkowo ciężka. Wytrzymaliśmy jednak kondycyjnie, a pokonanie takiego przeciwnika jak St. Etienne sprawiło nam ogromną radość i zadowolenie. Strzelec jedynego gola zaś dodał: Kiedy przejmowałem piłkę podaną przez Janusza widziałem ją już w siatce. Ja takich pozycji nie lubię marnować. Złożyłem się dobrze i strzeliłem z całą siłą, że piłka aż zakotłowała się w siatce. Zdaniem sekretarza „zielonych”, Pierre’a Garronera, warszawianie wygrali zasłużenie: Przykro mi gratulować przeciwnikowi, ale takiej drużynie nie żal złożyć życzenia dalszych, pięknych sukcesów w karierze pucharowej. W publikacji Romana Kołtonia o Kazimierzu Deynie można znaleźć taką ciekawostkę, którą przytoczył bohater tamtego wieczoru: Po raz pierwszy mogłem wtedy zobaczyć drużynę i siebie w akcji. Telewizja francuska nadawała transmisję z poślizgiem. Kiedy przyjechaliśmy do hotelu, akurat na ekranach szedł ostatni kwadrans meczu. Bez fałszywej skromności muszę powiedzieć, że bardzośmy się sobie podobali. Po meczu zorganizowany został przez gospodarzy bankiet, ale zabrakło na nim miejscowych piłkarzy, którzy nie mogli pogodzić się z odpadnięciem z rozgrywek. Dużo lepsza atmosfera panowała w domu polonijnym, oddalonym ok. 60 kilometrów od Saint-Étienne, gdzie hucznie świętowano olbrzymi sukces legionistów. W Warszawie ogłoszono zaś amnestię dla tych żołnierzy służby zasadniczej, którzy odbywali wówczas kary. Czołówka „Przeglądu Sportowego” obwieściła: Tam gdzie przegrywali najlepsi z najlepszych Legia i Górnik zwyciężają. Dodam jeszcze, że zabrzanie po raz drugi pokonali Rangersów 3:1, tym razem w Szkocji. Po raz pierwszy w historii polskiej piłki w jednym cyklu dwa polskie kluby awansowały do ćwierćfinałów dwóch najważniejszych europejskich pucharów.



Legia do tej pory jest jedynym polskim klubem, który wyeliminował AS Saint-Étienne. Oczywiście należy podkreślić, że wówczas udało się jej wykorzystać wszelkie sprzyjające okoliczności, choćby w postaci zimowej aury, do której nie byli przyzwyczajeni francuscy zawodowcy. Natomiast nie sądzę, żeby zlekceważyli warszawski zespół. W tamtym momencie okazali się bezsilni wobec odpowiednio dysponowanej Legii i właściwie dobranej taktyki przez trenera Zientarę. W kolejnej dekadzie nie sprostali „zielonym” ani piłkarze Ruchu Chorzów, ani Widzewa Łódź, mimo iż obydwa zespoły wygrywały pierwsze spotkania w roli gospodarza. W połowie lat 70. Francuzi osiągnęli najwyższy poziom w swojej pucharowej historii. W 1976 r. doszli nawet do finału w Pucharze Europy, w którym ulegli 0:1 Bayernowi Monachium. Bawarczycy w ten sposób zrewanżowali się ASSE za porażkę z edycji 1969/1970, choć rok wcześniej mieli okazję również pokonać ich 2:0 w dwumeczu w ½ finału Pucharu Mistrzów. „Wojskowi” mieli natomiast okazję zmierzyć się jeszcze z francuskim zespołem w meczu towarzyskim. 15 sierpnia 1970 r. w Vichy przegrali 0:2 z ówczesnym mistrzem tego kraju po trafieniach Keity i Revelliego, choć zdaniem trenera Zientary (wypowiedź dla „PS” w numerze 99 z 1970 r.) „zieloni” grali bardzo ostro i nieczysto, pragnąc nawet niedozwolonymi środkami pokonać swego zwycięzcę w Pucharze Europy. Równie słaby, co nieobiektywny, miejscowy arbiter tolerował taki sposób gry St. Etienne, a już na ironię zakrawało uznanie przez niego bramki, której nie było [chodziło o pierwszą z nich zdobytą przez malijskiego napastnika – przyp. aut.]. Można przypuszczać, że zadra w postaci porażek pucharowych z Legią szybko nie opuściła zawodników ASSE. Rozwój tego klubu w kontekście rozgrywek europejskich został wstrzymany na kilka lat, dopiero następny trener, znany doskonale warszawianom z boiska Robert Herbin, potrafił zbudować drużynę na miarę finału Pucharu Mistrzów. Według informacji ówczesnego dziennikarza katowickiego „Sportu”, Mieczysława Szymkowiaka, działacze „zielonych” obliczyli, iż z powodu przedwczesnego dla nich odpadnięcia w dwumeczu z Legią stracili ponad 600 tysięcy franków. Warto też dodać, że klub AS Saint-Étienne nadal jest rekordzistą Ligue 1 w ilości zgromadzonych tytułów mistrzowskich. Zdobył ich dziesięć, ale po raz ostatni w sezonie 1980/81. Tuż za nimi w tej klasyfikacji są bardziej znane współcześnie kluby: Olympique de Marseille i Paris Saint-Germain F.C. (mają po dziewięć tytułów). Obecnie ASSE nie jest w stanie nawiązać do dawnych sukcesów, w ostatnich latach potrafiło zaistnieć na arenie międzynarodowej jedynie w rozgrywkach Ligi Europy.

fot. Łukasz
fot. Łukasz

Prasa francuska po spotkaniu na Stade Geoffroy Guichard określiła Deynę mianem „Le general” (Generał), co oznaczało uznanie wśród dziennikarzy jego wysokich piłkarskich umiejętności. „Kaka” miał wówczas nieco ponad dwadzieścia dwa lata i o jego wyczynach robiło się coraz głośniej w Europie. Echa zwycięstwa „wojskowych” były zróżnicowane. W dzienniku „Tribune Progres”, ukazującym się na co dzień w Saint-Étienne, widniał nagłówek nad jednym z artykułów: Godzina polska. Autor napisał m.in. o kibicach wspierających legionistów (wypowiedź przedrukowana i przetłumaczona w „Życiu Warszawy” w numerze z 28 listopada 1969 r.): Mieli wrażenie, że ta daleka ojczyzna przybyła tu do nich na jeden dzień i dopingując utalentowanych graczy Legii mieli także prawo zapomnieć na chwilę, że są dzisiaj Francuzami z St. Etienne i okolic. Natomiast dziennikarz „France Soir” stwierdził: Co za rozczarowanie! (…) Przegraliśmy z drużyną mniej błyskotliwą, z niżej notowaną na europejskiej giełdzie piłkarskiej, ale twardą, dobrze zorganizowaną i poważnie traktującą swoje zadanie. Na koniec tego odcinka jeszcze krótki fragment bardzo interesujących wspomnień spisanych przez Grzegorza Aleksandrowicza, wydanych na rok przed jego śmiercią, dotyczący powrotu legionistów do kraju: Następnego dnia wracaliśmy razem do kraju. W samolocie Paryż – Warszawa prasa została w mig rozchwytana. Gazety francuskie mniej pisały o niepowodzeniu pupila tamtejszych sympatyków piłki za to znacznie więcej, niż można było oczekiwać, o wspaniałym golu Deyny. Relacje ze spotkania oraz zdjęcia ilustrujące ten mecz (w L’Equipe był nawet końcowy fragment zwycięskiego gola Legii, tzn. wyjmowanie piłki z siatki) zostały w ciągu kilku minut po kryjomu wycięte z gazet. W niektórych pismach zabrakło całych stron. Nietrudno domyśleć się kto to zrobił. Dodam też, że według ustaleń Wiktora Bołby („Nasza Legia”, nr 4 z 2008 r. oraz strona internetowa dedykowana Kazimierzowi Deynie) powrót warszawian został „uatrakcyjniony” przez obsługę lotniska, która nie chciała wpuścić całej ekipy na pokład samolotu. Niektóre miejsca zarezerwowane dla Polaków podobno zostały sprzedane innym podróżnym i dopiero interwencja kierownictwa klubu miała okazać się skuteczna. Wszelkie niedogodności związane z nieeleganckim zachowaniem Francuzów zostały wynagrodzone legionistom w czasie uroczystego powitania na Okęciu zorganizowanego przez zarząd klubu.

Internet:
https://kassiesa.net/uefa/data/index.html
https://www.asse-stats.com/match-26-novembre-1969-coupe-des-clubs-champions-europeens-legia-varsovie
https://en.wikipedia.org/wiki/AS_Saint-%C3%89tienne
https://www.transfermarkt.com/spielbericht/index/spielbericht/1169212
https://www.uefa.com/uefachampionsleague/match/62612--st-etienne-vs-legia/
http://www.kazimierzdeyna.com/wiktor.php
https://legia.com/rokdeyny-pol-wieku-od-generalskiej-nominacji-%E2%80%9Ekaki%E2%80%9D-[wideo]/6802/
AS Saint-Étienne - Legia 0:1 (26.11.1969 r.):
https://www.youtube.com/watch?v=fOspzfI4NHI
https://www.youtube.com/watch?v=qAB6uZIO3fg

Bibliografia:
Aleksandrowicz Grzegorz, Moja przygoda z piłką i gwizdkiem, Warszawa 1984.
Bołba Wiktor, Dawidziuk Adam, Karpiński Grzegorz, Piątek Robert, Legia Warszawa 1916 ⸜ 2016, Warszawa 2017.
Gowarzewski Andrzej, Szczepłek Stefan, Szmel Bożena Lidia i in., Legia to potęga. Prawie 90 lat prawdziwej historii, „Kolekcja klubów”, t. 9, Katowice 2004.
Gowarzewski Andrzej, Mucha Zbigniew, Szmel Bożena Lidia i in., Legia najlepsza jest…, „Kolekcja klubów”, t. 13, Katowice 2013.
Kołtoń Roman, Deyna, czyli obcy, Poznań 2014.
„Nasza Legia” z lat 1997-2008.
„Przegląd Sportowy” i „Życie Warszawy” z przełomu lat 60-tych i 70-tych.
Szczepłek Stefan, Deyna, Legia i tamte czasy, Warszawa 2012.
Wójkowski Kamil, Legia Warszawa w europejskich pucharach. Historia klubu i jego kibiców na piłkarskich arenach, Żelechów 2013.
Plus materiały autora.

Film: O krok od pucharu. Legia Warszawa 1969/70, reż. Rafał Nahorny, Marcin Rosłoń, prod. Canal+ Polska 2010.

Czytaj Odcinek 1.
Czytaj Odcinek 2.
Czytaj Odcinek 3.
Czytaj Odcinek 4.

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.