fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA
REKLAMA

Relacja z trybun: Macieeeek Rosołeeeeeek!

Bodziach, źródło: Legionisci.com

W niedzielę do Mielca podróżowaliśmy po raz trzeci, a dopiero pierwszy raz zajęliśmy miejsca w sektorze gości. Wyjazd ten zapadnie w naszej pamięci jednak głównie ze względu na pieśń na cześć Maćka Rosołka, który niczym Jacek Magiera, wszedł do grona osób, którym dedykowana została pieśń na melodię "Hitu z Wiednia".



Piękna, słoneczna niedziela najpewniej w całej Polsce spędzana była raczej w formie odpoczynku, grillowania i/lub spożywania wyskokowych trunków. Grupa fanatyków Legii w eleganckich białych koszulkach jeszcze przed godziną ósmą rano wybywała z domów, by ruszyć na Podkarpacie, gdzie trzeba było godnie reprezentować najpiękniejsze barwy pod słońcem. Kawalkada naszych aut szybko i sprawnie przemierzała drogi krajowe, a później wojewódzkie, by na półtorej godziny przed meczem dotrzeć na miejsce - parking przy niedawno wybudowanej hali sportowej, przylegającej do stadionu. Tej samej, przez której budowę, przed dwoma laty (pod koniec kwietnia 2022 - również w weekend poprzedzający tzw. "majówkę") policja nie godziła się na wpuszczenie nas na stadion w Mielcu - wówczas na trybunach, a dokładniej na buforze, zasiedliśmy dzięki uprzejmości gospodarzy. Kolejna nasza wizyta (z sierpnia 2022 r.) z kolei zakończyła się na tymże stadionowym parkingu, bowiem kierownik ds. bezpieczeństwa na mieleckim stadionie nie chciał wpuścić nas z flagami na kijach. W związku z tym po kilku okrzykach pod bramami, zawinęliśmy się w drogę powrotną.



Tym razem na szczęście nasze wchodzenie było dość sprawne (pomimo zaledwie dwóch kołowrotków) i cała nasza grupa zajęła miejsca w "klatce" przed rozpoczęciem spotkania. Gospodarze wejściówki na mecz wyprzedali w ciągu jednego dnia, co najlepiej pokazuje zainteresowanie widowni, gdy do ich miasta przyjeżdża Legia Warszawa. Godzina meczu była dość nietypowa (15:00) i być może z tego powodu mielczanie tak późno zaczęli zbierać się w młynie, a dopiero na pierwszy gwizdek zaczęli wieszać skromne oflagowanie. Obok flag pojawił się transparent z pozdrowieniami do więzienia dla kibica Sandecji. Delegacja "Sączersów" w czarnych koszulkach, dotarła na stadion w Mielcu dopiero po kwadransie - wraz z niewielką "wizytówką".



W sektorze gości wywiesiliśmy sporych rozmiarów flagę "Legia Warszawa", która na szerokość idealnie dopasowana była do mieleckiej klatki. Dopingiem tego dnia kierował "Szczęściarz", a po głośnym "Jesteśmy zawsze tam...", rozpoczęliśmy pierwsze okrzyki pod adresem gospodarzy. "Pier... cię mielecki psie" oraz "Stalówce Mielec wsadzimy w d... widelec" - niosło się z naszej strony. Gospodarze po jakimś czasie odpowiedzieli również "pozdrowieniami" ze swojej strony. I w trakcie meczu wzajemnych uprzejmości było tego dnia wyjątkowo sporo. W pierwszej połowie w naszym sektorze zadymiło się konkretnie - odpalonych zostało 40 rac, które mimo wczesnej pory rozgrywania meczu prezentowały się całkiem przyzwoicie.



Legioniści wyszli na prowadzenie, a niedługo później zmarnowali setkę by podwyższyć na 2-0. I kiedy wydawało się, że pierwsza połowa zakończy się po naszej myśli, gospodarze posłali piłkę w nasze pole karne i doprowadzili do wyrównania. "Legia grać, k... mać" - niosło się niemal natychmiast. Do końca pierwszej połowy śpiewaliśmy głośno "Nie poddawaj się, ukochana ma...". Jedyną ciekawostką z tej części gry była sytuacja, gdy jeden z zamaskowanych po zęby ochroniarzy, stojący na wysokości naszego sektora dostał w łeb piłką. A schodzących do szatni zawodników żegnały okrzyki "Legia grać...".



Fani Stali przygotowania do swojej oprawy rozpoczęli w przerwie. Wtedy też rozciągnęli transparent "Przez mistrzostwa po upadek", z gwiazdkami z datami "73, 76" (nawiązującymi do lat, kiedy ich klub zdobywał mistrzowskie tytuły), a następnie przez ponad pół godziny walczyli z mocowaniem kolejnego transparentu, szykowaniem pirotechniki itd. Na to zeszła im cała przerwa i niemal cała druga połowa, bowiem oprawę ostatecznie zaprezentowali w ostatnich minutach spotkania. Przez to ich doping w drugiej połowie był wyraźnie słabszy - jak widać zbyt wiele osób zaangażowanych było, jak również zaaferowanych tym, co działo się na trybunie. A kiedy przyszło co do czego, okazało się, że drugą część prezentacji zepsuli koncertowo, zawijając transparent na środku, przez co potrzebowali jeszcze paru minut na kolejne poprawki, by w końcu ukazało się hasło będące kontynuacją "Znów na szczycie nie przypadek" (bez przecinka, który w opisach dodają mielczanie), z dopiskiem "85 lat" w liściu laurowym. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, że prezentacja była nawiązaniem do 85-lecia klubu. Całość okrasił pokaz pirotechniczny, który ze względu na boczny wiatr wyszedł beznadziejnie. Niebieskie świece dymne oraz wystrzeliwane białe świece zostały tak szybko przewiane, że całość wyglądała wyjątkowo mizernie. Potem na górze trybuny odpalili 28 rac, które również, ze względu na wiatr (a może i jakość samych rac), nie dały takiego efektu jak choćby te odpalone po naszej stronie. Potem kilkunastu mieleckich piromanów dokładało "do pieca" jeszcze po kilka rac, ale efekt nie był przez to ani trochę lepszy. Kiedy tylko drugi z transparentów poplątał się ultrasom Stali, z naszej strony niosło się głośne i szydercze - "Hej k..., oprawa roku!".



My w drugiej połowie robiliśmy wszystko, by ponieść Legię do wygranej, która dawałaby jeszcze nadzieje na walkę o europejskie puchary. W naszym repertuarze pojawiła się m.in. zmodyfikowana na potrzeby chwili pieśń "Legia CWKS, Ciebie po życia kres, będziemy wspierać, Stal Mielec je...". Najdłuższa seria wzajemnych uprzejmości miała jednak miejsce w 80. minucie spotkania, kiedy gospodarze próbowali odgryźć się "Pier... cię warszawski psie". Po chwili usłyszeli z naszej strony - kilka razy głośniejszą, właściwą wersję, po czym przez czas jakiś, obrzucaliśmy się jeszcze inwektywami.

Kiedy piłkarze w końcu wymęczyli gola na 2-1, wielu z nas odetchnęło z ulgą... I ruszyliśmy z pieśnią "Nie poddawaj się, ukochana ma...". Legioniści dalej dążyli do zdobywania kolejnych bramek, co w ostatnim czasie nie jest zbyt częstym zjawiskiem - wszak przy prowadzeniu zazwyczaj cofamy się, by bronić korzystnego wyniku. Po celnym strzale z dystansu w wykonaniu Maćka Rosołka, z naszej trybuny niosło się przeciągłe "Roooosooooołek, Roooooosooooołek, Roooooosoooołek" (jak kiedyś m.in. na cześć Guilherme). Traf chciał, że parę minut później sędzia pobiegł do VAR-u, sprawdzając potencjalny rzut karny dla Legii, na co, gdy jeszcze był przed monitorem, skandowaliśmy głośno "Rosołek, Rosołek, Rosołek!" - by to właśnie chłopak z Siedlec wykonywał "jedenastkę", nie zaś pierwszy ich egzekutor - Josue.



Kiedy arbiter wskazał na wapno, a Josue faktycznie oddał piłkę Rosołkowi, rozpoczęliśmy "czarowanie". Rosołek pokonał bramkarza, a my - mega spontanicznie - jak swego czasu na część Jacka Magiery (jeszcze będącego piłkarzem), zaśpiewaliśmy na melodię "Hitu z Wiednia" - "Macieeeek Rosołeeeeeek, Macieeeek Rosołeeeeeek, aejaejaeja Maciek Rosołek!". Uradowany napastnik podbiegł w stronę naszego sektora i podziękował za wsparcie, kłaniając się nisko. My zaś jeszcze przez pewien czas śpiewaliśmy tę właśnie pieśń.



Pod koniec meczu w kierunku miejscowych krzyknęliśmy jeszcze - "Powiedz, czy boli..." oraz "Przyszliście chamy, dlatego, że my tu gramy!". Kiedy piłkarze podeszli pod nasz sektor po spotkaniu, usłyszeli - mimo korzystnego wyniku: "Legia grać, k... mać" oraz "Walczyć, trenować, Warszawa musi panować". A po chwili ruszyliśmy ponownie z nową pieśnią dedykowaną Rosołkowi, co na pewno podniosło morale tego zawodnika. Warto przypomnieć, że Jacek Magiera, który jako pierwszy doczekał się tejże pieśni, również swego czasu bywał wyśmiewany przez część warszawskiej publiczności, która dopiero z biegiem czasu, zaczęła doceniać "Magica" - najpierw jako piłkarza, później człowieka i legionistę, a następnie świetnego asystenta i pierwszego trenera. Kto wie, czy dokładnie tak samo nie będzie z Rosołkiem. Czego Maćkowi szczerze życzymy, bowiem jak wspominałem ostatnio - pamiętajmy o jednym, to jest nasz człowiek.

Mielecki stadion bardzo szybko opustoszał po końcowym gwizdku sędziego, a my mogliśmy opuścić trybuny po zaledwie 20 minutach. Szybko zapakowaliśmy się do naszych fur i sprawnie wróciliśmy do Warszawy. W domach zameldowaliśmy się niedługo po 22. Przed nami już tylko dwa wyjazdy w tym sezonie, ale zanim do nich dojdzie, w najbliższą niedzielę, przy Łazienkowskiej będzie miał miejsce mecz przyjaźni z Radomiakiem. Jako że zainteresowanie jest spore, warto by osoby posiadające karnety, a które wiedzą, że na stadion nie dotrą, zwalniały miejsca w systemie, umożliwiając tym samym innym, przybycie na stadion.

Frekwencja: 6514
Kibiców gości: 360
Flagi gości: 1

Autor: Bodziach

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.