Pierwsza pucharowa przegrana
To koniec pięknej serii Legii w Lidze Konferencji. W czwartek legioniści na swoim stadionie przegrali z FC Lugano 1-2, notując pierwszą porażkę w europejskich pucharach w tym sezonie. Jako pierwsi na prowadzenie wyszli podopieczni Goncalo Feio za sprawą Morisihty. Potem do siatki trafiali już tylko goście - Bottani i Hajdari.
Przez pierwsze minuty częściej przy piłce utrzymywali się piłkarze Lugano, którzy starali się wciągnąć rywali na swoją połowę. Jednak już w 11. minucie szał radości opanował Łazienkowską, kiedy do siatki trafił Ryoya Morishita! Wszystko zaczęło się od wbiegnięcia w szesnastkę Pawła Wszołka, który wypatrzył dobrze ustawionego Marca Guala. Hiszpan trafił co prawda w poprzeczkę, lecz na całe szczęście dobrze ustawiony był Japończyk i z bliska pokonał Amira Saipiego. Fantastyczne rozpoczęcie spotkania w wykonaniu legionistów, którzy od tego momentu mogli ustawić mecz pod swoje dyktando.
W 18. minucie do wysiłku zmuszony został Gabriel Kobylak. Bramkarz Legii dobrze do boku sparował płaski strzał zza pola karnego Urana Bislimiego. Niebawem odpowiedział strzelec pierwszego gola - Ryoya Morishita. Próba pomocnika "Wojskowych" w niewielkiej odległości przeleciała obok prawego słupka. Widać było, że po objęciu prowadzenia gospodarze zaczęli grać nieco spokojniej i to oni dłuższymi momentami przejmowali inicjatywę. Lugano swoich szans upatrywało w uderzeniach z daleka. Jak na razie zderzali się jednak z dobrze dysponowanym Kobylakiem. Bramkarz Legii w 26. minucie pewnie złapał futbolówkę po strzale Ante Grgicia. Szwajcarzy z biegiem czasu zaczęli grać lepiej w ofensywie i zdołali niejednokrotnie przedostać się przez środek pola. Sprawiali tym gospodarzom niemałe kłopoty. Wkrótce podopieczni Goncalo Feio mogli jednak odpowiedzieć w najlepszy z możliwych sposobów. Świetną okazję na gola miał Luquinhas, ale nieczysto trafił w piłkę.
W 40. minucie niestety padło wyrównanie za sprawą Matii Bottaniego. Zawodnik Lugano był kompletnie nieatakowany po dośrodkowaniu z rzutu rożnego i z bliska głową pokonał Kobylaka. Był to pierwszy stracony gol przez "Wojskowych" w fazie ligowej Ligi Konferencji. Szkoda, że był on spowodowany koszmarnym ustawieniem obrony, bo Lugano tego wieczoru nie było szczególnie groźne. Do końca pierwszej odsłony nie wydarzyło się już nic ciekawego. Piłkarze zeszli do szatni przy wyniku 1-1, z którego po przebiegu pierwszych 45 minut bardziej zadowoleni mogli być Szwajcarzy.
fot. Mishka / Legionisci.com
Kilka minut po przerwie groźnie było po akcji Lugano. Niebezpieczeństwo świetnym powrotem zdołał zażegnać Bartosz Kapustka, który wygarnął piłkę spod nóg przeciwnika. Potem musiał już interweniować Kobylak. Golkiper klubu z Warszawy spokojnie złapał futbolówkę po strzale Mohameda Mahmouda. Pierwszy kwadrans drugiej odsłony zdecydowanie należał jednak do Szwajcarów. Piłkarze Lugano raz po raz przedzierali się przez drugą linię Legii i znajdywali się pod polem karnym swoich przeciwników. Gospodarze byli natomiast przygaszeni i niewiele udawało im się wskórać w ofensywie. Ogólnie można śmiało powiedzieć, że z boiska wiało nudą. Jedni i drudzy wydawali się czekać na tę jedyną akcję, która dałaby im trzy punkty.
Wkrótce z dystansu czujność bramkarza sprawdził Renato Steffen. Uderzenie pomocnika Lugano Kobylak zdołał wybić na rzut rożny. Trener Feio zdecydował się zareagować na niemrawą grę swojego klubu, wprowadzając na boisko Sergio Barcię. Niestety, nie pomogło to Legii uchronić się przed stratą gola. Kwadrans przed końcem regulaminowego czasu gry na 2-1 strzelił Albian Hajdari. Zawodnik szwajcarskiego klubu z bliska strzelił gola po obronie Kobylaka, który odbił piłkę wprost pod jego nogi. Trzeba przyznać, że niestety na to trafienie zanosiło się od dłuższego czasu...
W 80. minucie przed trzecim golem swój zespół uchronił Kobylak, który zdołał obronić strzał Steffena. Niewiele wskazywało na to, że w końcowym fragmencie gry "Wojskowi" zdołają przycisnąć przeciwników. Od początku spotkania celne strzały na bramkę Lugano można było policzyć na palcach jednej ręki. Kibice i piłkarze starali się jednak z całych sił, aby odwrócić losy spotkania, jednak to nie był po prostu najwyraźniej ich dzień. W doliczonym czasie gry drugą żółtą kartkę zobaczył Radovan Pankov, który musiał przedwcześnie opuścić boisko.