Trzy strzelone gole i trzy punkty
Gole Claude Goncalvesa, Ilji Szkurina i Marca Guala zapewniły w sobotę Legii wygraną nad GKS-em Katowice. Do przerwy goście spokojnie prowadzili 2-0, a w drugiej połowie sprawy się nieco skomplikowały po trafieniu Filipa Szymczaka. Na całe szczęście prowadzenie udało się utrzymać, a w doliczonym czasie gry wynik ustalił Marc Gual.
GKS od pierwszych minut ruszył mocno do ataku. Gospodarze starali się wysokim pressingiem zmuszać do błędów swoich przeciwników. Na pierwsze, choć niecelne uderzenie, czekaliśmy do 6. minuty, gdy niedokładnie głową strzelał Ilja Szkurin. Niebawem gospodarze bliscy byli objęcia prowadzenia. Po podaniu z prawej strony boiska o krok od szczęścia był Filip Szymczak, jednak był nieco źle ustawiony i nieczysto trafił w piłkę.
Na odpowiedź legionistów nie trzeba było długo czekać. Indywidualna akcja Claude Goncalvesa zakończyła się niestety tylko trafieniem w zewnętrzną część słupka. Kwadrans po pierwszym gwizdku sędziego padł gol dla Legii, a ponownie w roli głównej wystąpił Goncalves! Wszystko zaczęło się od straty w środku pola Marcina Wasielewskiego. To tylko napędziło kontrę, w wyniku której piłkę w szesnastce otrzymał Ryoya Morishita. Jego strzał zdołał wprawdzie obronić Dawid Kudła, ale wobec dobitki Goncalvesa był już bezradny.
Trzeba przyznać, że to trafienie mocno ostudziło zapędy podopiecznych Rafała Góraka. W 18. minucie było już 2-0 dla graczy Goncalo Feio, którzy byli tego wieczoru dysponowani całkiem nieźle. Tym razem do siatki wreszcie trafił Szkurin. Dla Białorusina było to niezwykle ważne trafienie - pierwsze w lidze dla Legii - po którym na pewno spadł mu spory kamień z serca. Napastnik popisał się mierzonym płaskim uderzeniem, a golkiper GKS-u nawet nie drgnął. Potem mecz nieco nam się zamknął. Gra toczyła się głównie w środkowej strefie boiska, bramkarze obydwu drużyn byli natomiast bezrobotni.
Tuż przed przerwą dwie dobre okazje po obydwu stronach boiska. Najpierw strzał z powietrza Morishity wyłapał Kudła. Za chwilę pierwszą dobrą interwencję zaprezentował Kacper Tobiasz, który do boku sparował mocny strzał Arkadiusz Jędrycha. Arbiter do pierwszej części doliczył tylko jedną minutę, która nie sprawiła, że wynik do przerwy uległ zmianie. Legioniści zeszli do szatni przy zasłużonym prowadzeniu 2-0.
fot. Woytek / Legionisci.com
Druga połowa zaczęła się od ostrych fauli GKS-u, których jednak nie widział arbiter. Na murawie lądowali kolejno Luquinhas czy Goncalves, którzy zwijali się z bólu. W 54. minucie ładna akcja "Wojskowych". Po wrzutce z lewej strony walkę o pozycję wygrał Morishita i niestety finalnie lepszy od niego okazał się Kudła. Pierwszy kwadrans drugiej połowy to ataki GKS-u, które jednak nie przynosiły im żadnego wymiernego efektu, aż do 63 minuty. Wtedy to ekipa z Katowic strzeliła kontaktowego gola, a jego autorem był Filip Szymczak. Napastnik gospodarzy uprzedził pilnujących go obrońców i po podaniu ze skrzydła z najbliższej odległości zdobył bramkę. To mocno napędziło gospodarzy, którzy zdecydowali się postawić niemal wszystko na jedną kartę.
W 70. minucie swoją szansę miał wprowadzony niewiele wcześniej Marc Gual. Hiszpan przymierzył z linii pola karnego i świetnie do boku piłkę zdołał sparować bramkarz GKS-u. To była znakomita okazja, aby ponownie odskoczyć beniaminkowi. Następnie oglądaliśmy wymianę ciosów. Najpierw Tobiasz przeniósł nad poprzeczkę próbę jednego z rywali, a za moment stuprocentową okazję zaprzepaścił Szkurin. Białorusin wygrał walkę bark w bark z obrońcą i zamiast strzelać, to chciał jeszcze okiwać golkipera z Katowic. Ta sztuka już mu się jednak nie udała...
Dziesięć minut przed końcem regulaminowego czasu gry dobra obrona Tobiasza. Kilka minut potem bramkarz Legii ponownie stanął na wysokości zadania, łapiąc lekkie uderzenie z dystansu jednego z przeciwników. W doliczonym czasie gry swojego gola mógł i powinien strzelił Wahan Biczachczjan . Strzał Ormianina o centymetry minął słupek. Zaraz potem było już jednak 3-1! Szybka kontra, podanie Chodyny do Guala, a ten spokojnie umieścił piłkę w górnej części bramki Dawida Kudły.