Nic się nie zmienia...
Czarna seria porażek trwa. W sobotni wieczór Legia musiała uznać wyższość ŁKS-u Łódź, który po dobrej grze odniósł zasłużone zwycięstwo. Legioniści zagrali słabo i nie potrafili znaleźć recepty na ambitnie grających gospodarzy. A już w środę Wojskowi zmierzą się z Szachtarem Donieck w meczu o Ligę Mistrzów. Jeżeli zagrają podobnie jak z łodzianami, gra w Champions League pozostanie w sferze marzeń.
Przed meczem legioniści zapowiadali, że chcą się zrewanżować za porażkę z GKS-em Bełchatów. Okazało się jednak, że mówić można wiele a ciężej jest cokolwiek zrobić. Pierwsze pół godziny to pokaz kiepskich umiejętności z obu stron. Legia, choć przeważała, nie miała pomysłu na strzelenie gola. Kibice mieli wątpliwą przyjemność oglądania walki w środku boiska. Nie przeszkadzało to 700-osobowej grupie fanów z Warszawy bawić się w najlepsze. Ich serca mocniej zabiły w 37. minucie. W pobliżu narożnika pola karnego faulowany był Elton. Do piłki tradycyjnie podszedł jego rodak Edson. Po chwili piłka załopotała w siatce i było 1-0 dla Legii. Strzelcem gola okazał się obrońca gospodarzy Tomasz Hajto, który tak nieszczęśliwie ubiegł Mamadou Balde, że skierował piłkę do własnej siatki. Jednak już w kilka minut po wyjściu na prowadzenie uśmiech zniknął z twarzy legionistów. Kontuzji doznał Hugo. Już przed meczem trener Dariusz Wdowczyk miał spory kłopot z zestawieniem linii obrony (kontuzje Choto, Szali i Bronowickiego). Miejsce Brazylijczyka zajął Marcin Burkhardt a na środek obrony cofnął się... Łukasz Surma. Takie zestawienie linii obrony nie mogło znaczyć nic dobrego. I niestety tak było. W 45. minucie grający pierwszy mecz ligowy w barwach Legii Artur Jędrzejczyk po raz kolejny nie upilnował Roberta Kolendowicza. Ten dośrodkował w pole karne, gdzie Ensar Arifović uciekł Surmie i było 1-1. Gorszego zakończenia pierwszej połowy nie można dobie wyobrazić.
Druga połowa rozpoczęła się od strzału gospodarzy w poprzeczkę, ale to Legia zyskała przewagę. W 51. minucie piłka wpadła nawet do bramki łodzian, ale sędzia dopatrzył się spalonego. Z 18. metrów strzelał Miroslav Radović a piłkę lecącą w światło bramki dotknął jeszcze Elton. Kolejne minuty to szybka gra z obu stron. I gdy wydawało się, że Wojskowi złapali właściwy rytm gry, ponownie dała o sobie znać dziurawa obrona. Piłkarze ŁKS-u wymienili kilka podań i całkowicie rozbili warszawską defensywę. Spóźniony Burkhard mógł tylko sfaulować szarżującego przeciwnika. A że cała sytuacja rozgrywała się w polu karnym, sędzia podyktował rzut karny. Na bramkę zamienił go Rafał Niżnik i z 0-1 zrobiło się 2-1. Trener Wdowczyk postanowił wzmocnić atak Legii i do gry desygnował Piotra Włodarczyka. Niestety „Włodar” nie był dziś zbawicielem. Zresztą ciężko jest nim być, gdy cały zespól gra słabo. A tak właśnie wyglądała końcówka w wykonaniu Legii. Niecelne podania, dośrodkowania wprost pod nogi rywali, proste błędy... chyba nie trzeba dalej wymieniać. Jeszcze tylko w 94. minucie przed szansą na strzelenie bramki remisowej stanął Elton i Włodarczyk. Nic jednak z tego nie wyszło.
Legia przegrała zasłużenie. Zaprezentowała się lepiej niż w ostatnim meczu z Bełchatowem, ale na ŁKS to za mało. Co gorsze łodzianie także nie zachwycili, lecz mimo to zapisali trzy punkty na swoim koncie. I to każe postawić pytanie – czy Wojskowi mają szansę w środowym pojedynku z Szachtarem? Logika każe powiedzieć „nie”. Ale piłkarski świat widział już nie takie cuda. I to właśnie cud będzie potrzebny by awansować do Ligi Mistrzów. Na nic innego nie ma chyba już co liczyć.
Autor: Tomek Janus