Kibie na stadionie w Bydgoszczy - fot. Anita
REKLAMA

Kadra przy okazji

Qbas - Wiadomość archiwalna

Nie należę do entuzjastów wyjazdów na mecze reprezentacji, ale ze względu na pewien zbieg sytuacji znalazłem się na towarzyskim spotkaniu Polska – Grecja rozgrywanym w Bydgoszczy. Jak wiadomo przy w takich sytuacjach wielu ludzi traktuje kadrę jako okazję do wymalowania się w barwy, kupienia kiełbaski i poklaskania.
Na stadionie Zawiszy również wiele wskazywało na to, że czeka nas jedynie jarmark. Na szczęście temperatura na trybunach rosła wraz z upływającym czasem i doping w końcówce stał już na przyzwoitym poziomie.
O pozytywne wibracje zadbali też bohaterowie wieczoru – Polacy po przyzwoitej grze pokonali 2-0 mistrzów Europy z 2004 r. Ale od początku.

Gdyby prezes Leszek Miklas przyjrzał się organizacji meczu w Bydgoszczy, to uczyniłby wszystko aby do jego rozegrania nie dopuścić. Zgodnie z art. 15 ust. 1 i 2 ustawy z dnia 20 marca 2009 r. o bezpieczeństwie imprez masowych (Dz.U. 2009, Nr 62, poz. 504) sprzedaż biletu na mecz piłki nożnej lub przekazanie innego dokumentu uprawniającego określoną osobę do przebywania na nim następuje po okazaniu dokumentu potwierdzającego tożsamość, a bilet lub wspomniany inny dokument winien zawierać podstawowe dane osobowe, określone ustawą.

Jakież było więc nasze zdziwienie, gdy okazało się, że w nowocześnie wyglądających kasach panie sprzedają bilety bez kontroli danych. Ba, o żadnym zintegrowanym elektronicznym systemie ewidencji kibiców nawet nie słyszały, a wejściówki rozprowadzają metodą chałupniczą – składając je w kupki i mozolnie je wyszukują. Oczywiście komputer to totalna abstrakcja. Znalezienie dwóch miejsc obok siebie stanowiło nie lada wyczyni i wymagało dużego poświęcenia od bileterki. Tak czy owak na obiekt mógł wejść dosłownie każdy, a mimo to obyło się bez większych ekscesów. Ciekawe ilu „bandytów” z Łazienkowskiej rozpoznałby w tłumie nasz pan prezes?

Stadion Zawiszy przeszedł niedawno gruntowny remont. Powstały nowe trybuny, z czego dwie centralne zostały zadaszone. Wciąż jednak jest to przede wszystkim obiekt lekkoatletyczny i bieżnia znacznie ogranicza komfort oglądania meczu piłkarskiego. A ten był całkiem ciekawy. Po nudnym początku optyczną przewagę osiągnęli nasi piłkarze. To oni próbowali kreować atak pozycyjny, ale przełożenie na sytuacje podbramkowe było właściwie żadne. Dobrą okazję miał w 29. minucie Rafał Murawski, ale jego mierzone uderzenie o centymetry minęło bramkę. Od nieźle grających kolegów wyraźnie odstawali Euzebiusz Smolarek oraz, niestety, Roger Guerreiro. Trudno się jednak dziwić, bo obaj mają problemy w klubach – Smolarek nie gra od ponad roku, a Roger ostatnio jest u nas jedynie rezerwowym.

Grecy praktycznie nie istnieli. Grali apatycznie i bez pomysłu, choć dwukrotnie udało im się ominąć pułapki ofsajdowe zastawiane przez Polaków. Totalnym nieporozumieniem było wystawienie na lewym skrzydle wolnego i ociężałego Georgiosa Samarasa, na co dzień kolegę Artura Boruca z Celniku. Grekiem niemiłosiernie pomiatał Marcin Wasilewski, ogrywając go za każdym razem. Podopieczni Otto Rehhagela zagrożenie stwarzali jedynie po stałych fragmentach gry, które bardzo dobrze wykonywał kapitan zespołu Georgios Karagounis. Właśnie po takim zagraniu w 41 min. piłkę do siatki powinien był wpakować głową Angelos Charisteas. Na szczęście chybił.

W przerwie Leo Beenhakker postanowił wreszcie wprowadzić na boisko Ludovica Obraniaka, a francuski Polak odwdzięczył się trenerowi w najlepszy z możliwych sposobów. Najpierw w 48 min. w zamieszaniu podbramkowym dotknął piłki zmierzającej do siatki po strzale Wasilewskiego. Na trybunach wszyscy byli zgodni – gol „Wasyla”. No, ale skoro sędziowie zaliczyli bramkę „Ludwikowi”, to niech tak zostanie. Przy drugim golu w 79 min., ustalającym wynik spotkania, nie było już wątpliwości. Nieźle grający, a przede wszystkim myślący na boisku Obraniak mocnym strzałem wykończył piękną akcję duetu Kuba Błaszczykowski – Paweł Brożek. Warto podkreślić kapitalną asystę wiślaka.

Warto też dwa zdania poświęcić powracającemu do kadry Arturowi Borucowi, który ponownie pewnym punktem naszej drużyny i widać było, że koledzy znów mu ufają. „Borubar” błysnął też swym geniuszem w 71 min., gdy cudownie obronił strzał z 7 metrów. Oby nasz ulubieniec utrzymał taką formę jak najdłużej. Ciekawe, że mimo wpadek w eliminacjach Artur wciąż jest faworytem nie tylko warszawskiej publiczności. W Bydgoszczy też mógł liczyć na wsparcie fanów.

Jeśli już o kibicach mowa, to tych na 20. tysięcznym stadionie, wbrew medialnym doniesieniom, zjawiło się góra 17 tys. Przybywali z całej Polski i niemiłosiernie trąbili przed wejściem na stadion. Na szczęście ochrona nie pozwalała wnosić na trybuny trąbek, więc doping niedzielnych kibiców ograniczył się do śpiewów i oklasków. Północne sektory za bramką zajmował miejscowy młyn wraz ze swą zgodą ŁKS - em Łódź i fan klubami, natomiast naprzeciwko zasiadły zorganizowane grupy kibiców m.in. z Gdyni, Włocławka, Łomży, a nawet Grodziska Wielkopolskiego. Pojawiły się także pojedyncze osoby z Legii.

To właśnie kibice z tych trybun starali się prowadzić doping, ale w pierwszej połowie ich wysiłki spełzły na niczym. Atmosfera przypominała Hyde park, na którym każdy robi i mówi co chce. Bardzo zawiedzeni poziomem organizacji dopingu przez swych pobratymców z Zawiszy byli przedstawiciele „starszyzny”, którzy raz po raz niezadowoleni kręcili głowami. Również „Gdynianie”, mimo prób dwóch „Staruchów”, nie potrafili na dobre rozgrzać publiczności. Wśród okrzyków pojawiły się parokrotnie przyśpiewki o PZPN i bezmyślne „Leo, Leo”. Jak tłumaczyli miejscowi, ta druga intonowane przez tzw. pikników.

Na początku meczu doszło do incydentu z lokalną chuliganką w roli głównej. Fani Zawiszy wywiesili bowiem transparent, krytykujący ich prezesa. Nie spodobało się to ochronie, która usiłowała zdjąć płótno z barierki. Doszło do szarpaniny i spiętrzenia w sektorach zajmowanych przez gospodarzy. Sytuacja szybko się jednak uspokoiła, ale już do końca meczu lokalna ekipa amatorów mocnych wrażeń oglądała mecz w asyście ochrony dobrze znanej nam firmy „Zubrzycki” oraz prewencji.

Druga połowa to już zupełnie inny kibicowski świat. Widocznie szybko zdobyta bramka pobudziła publiczność do wysiłku. Najpopularniejszą przyśpiewką była „HSV”, która świetnie wychodziła śpiewana przez dwie trybuny za bramkami. Całkiem zgrabnie wypadały też oklaski „Szkocja”, choć tutaj z oczywistych względów brakowało synchronizacji wszystkich trybun. Nie brakowało natomiast ambicji by ten stan rzeczy poprawić. Generalnie, jak na kadrę, było więc nieźle.

I szkoda tylko, że nowe trybuny musiały być obsikiwane przez setki kibiców. Ktoś jednak najwyraźniej zapomniał, że jedno WC na kilka sektorów to za mało. A wystarczyłoby trochę pomyśleć i jednak zorganizować „toitoie”. No i przydałby się jednak zegar odmierzający upływający obu drużynom czas. Aktualną godzinę każdy może sobie sprawdzić sam.

Podsumowując, mecz całkiem udany pod najważniejszymi względami. Przede wszystkim jednak trzeba lubić ten specyficzny klimat, znany głównie z siatkarskich hal. Choć to zupełnie nie moja bajka to spędziłem miło czas i nie żałuję wizyty na ładnym stadionie przy ulicy Leśnej. Dzięki A. :)






fot. Anita
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.