Tomasz Rudko przeszedł w Legii wszystkie szczeble - do pierwszej piątki - fot. LegiaLive!
REKLAMA

Tomasz Rudko: Warto grać dla takich kibiców!

Bodziach i Fumen - Wiadomość archiwalna

Tomasz Rudko jest jedynym, obok Piotra Nawrota, wychowankiem koszykarskiej Legii. W zeszłym sezonie awansował do pierwszej drużyny i jednocześnie zdobył brązowy medal na mistrzostwach Polski juniorów. Dziś gra już w pierwszej piątce Legii. "Kiedy inne ekipy spały w luksusowych hotelach, jak Polonia 2011 w Gdańsku, to my zatrzymaliśmy się w schronisku dla młodzieży z kratami w oknach" - mówi w rozmowie z LL! Rudko o zakwaterowaniu na turnieju finałowym MPJ. Zachęcamy do lektury:

Jesteś jedynym wychowankiem w Legii. Powiedz jak trafiłeś do naszego klubu?
Tomasz Rudko:
Pierwsze kroki stawiałem u Roberta Chabelskiego, gdy byłem w pierwszej klasie gimnazjum. Zresztą moje początki koszykarskie były dość nietypowe, bo zaczynałem od gry na podwórku. Później szukałem klubu i trafiłem do Legii. Tak się złożyło, że Robert Chabelski tworzył sekcję. Przez pierwsze dwa lata nie byliśmy zgłoszeni do żadnych rozgrywek i nigdzie nie graliśmy. Później trafiłem do drużyny juniorów, następnie juniorów starszych i tak to się ciągnie do dzisiaj. Z dzisiejszej perspektywy żałuję, że na początku drużyna nie była zgłoszona do żadnych rozgrywek, bo byliśmy przez to "w plecy" w porównaniu z innymi zawodnikami, którzy grali już od kadeta.

Większość zawodników trafia na początku do Polonii. Jak to się stało, że nie wybrałeś tej drogi?
- A to ciekawa historia... bo kiedy w Legii nie było żadnej sekcji młodzieżowej, to poszedłem na jeden trening koszykarskiej Polonii, gdzie wcześniej trenował mój brat. Po zajęciach trener Nurowski powiedział mi, że zbyt późno zacząłem trenować koszykówkę i nie przyjmie mnie, bo jest dla mnie już za późno. Od tego czasu mam do nich pewien uraz.

Największy skok miał jednak miejsce w Twoim przypadku w zeszłym sezonie?
- Tak właśnie było. Wtedy zacząłem grać w drugiej lidze, coraz więcej minut. A teraz jestem w pierwszej piątce Legii.

Ponadto osiągnęliście świetny wynik z drużyną juniorów starszych Legii. Spodziewaliście się takiego sukcesu? Mieliście postawione wcześniej jakieś cele?
- Praktycznie nie. To był szok dla nas wszystkich, a zarazem przygoda życia. Zazwyczaj odpadaliśmy z rozgrywek w przedbiegach. W ćwierćfinałach, trafialiśmy niefartownie przegrywaliśmy i odpadaliśmy. W minionym sezonie w 1/4 finału mieliśmy bardzo trudną sytuację, kiedy musieliśmy wygrać ośmioma punktami z Anwilem i udało nam się. Nawet trener chyba nie do końca wierzył, że może nam się to udać. Później w półfinałach graliśmy mecz, w którym w ostatnich minutach "Szrek" [Marcin Chojecki - przyp. LL!] rzucił na dogrywkę. To było naprawdę niesamowite. I to, że w meczu o trzecie miejsce wygraliśmy z Prokomem, było chyba zaskoczeniem dla wszystkich i zamknęło usta wszystkim naszym krytykom.

Jak wyglądała ostatnia noc przed meczem o 3. miejsce? Mogliście spać normalnie, czy myśleliście o meczu?
- Podobnie było jak przed meczem z Anwilem. Byliśmy bardzo skupieni, nikt się nie napinał.

To prawda, że drużyna Polonii dopingowała Was w tym meczu o 3. miejsce?
- Można tak powiedzieć, bo klaskali po zdobytych przez nas punktach. Tak naprawdę to można powiedzieć, że pomiędzy zawodnikami różnych drużyn nie ma takich niechęci jak między kibicami. Tu wszyscy się znają, bo przecież gramy ze sobą od sześciu lat w różnych kategoriach wiekowych.

Jak od strony organizacyjnej wyglądał Wasz wyjazd do Sopotu? To prawda, że jechaliście za własne pieniądze?
- Co roku do gry w juniorach dopłacaliśmy. Były składki po około 100 złotych. Nie da się ukryć, że od dziecka dokładam do tego interesu i nie wiem kiedy, i czy w ogóle kiedyś mi się to zwróci. Na razie się na to nie zapowiada. W zasadzie w ostatnim sezonie były jakieś pieniądze, ale to w dużej mierze za sprawą ojca jednego z zawodników [Dominika Piętki - przyp. LL!]. Jeździł z nami wszędzie, na turnieje ćwierćfinałowe, półfinałowe... Nie da się ukryć, że większego wsparcia ze strony samego klubu nie było. Wszystko musieliśmy wydrzeć sami. Kiedy inne ekipy spały w luksusowych hotelach, jak Polonia 2011 w Gdańsku, to my zatrzymaliśmy się w schronisku dla młodzieży z kratami w oknach. Byliśmy w pokojach sześcioosobowych, z piętrowymi łóżkami, w których nie mieściły się nam nogi. Ale mimo wszystko pokazaliśmy, jak się powinno wygrywać.

Wcześniej mało kto interesował się Waszymi występami, natomiast po sukcesie wiele osób przypisywało sobie zasługi.
- To prawda. Po sukcesie wszyscy przypisywali sobie nasze zasługi. Na pewno olbrzymie gratulacje należą się Panu Sławkowi [Piętce - przyp. LL!]. On zawsze nas wspierał, nawet kupował nam odżywki itd. To on organizował nam wyjazdy, a na turniej ćwierćfinałowy dowiózł nam "Szreka", bo ten miał egzamin na uczelni.

Obecnie nie ma zespołu juniorów. Uważasz, że to duża strata dla Legii?
- Zdecydowanie tak! Teraz Robert Chabelski próbuje szkolić młodych zawodników. Nawet miałem okazję gościć na kilku treningach, gdzie pokazałem adeptom kilka ćwiczeń. Bez wątpienia cieszy taka inicjatywa, niemniej jednak szkoda, że nie ma drużyny juniorów. W ten sposób buduje się siłę klubu. Jeżeli ktoś trenuje w juniorach, to dzięki ciężkiej pracy może się przebić do zespołu seniorów. To w pewien sposób mobilizuje, a teraz nic się nie dzieje.

Po Waszym sukcesie paru zawodników znalazło inne kluby. Nie myślałeś, żeby odejść z Legii? Nie miałeś ofert?
- Po minionym sezonie zaproponowano mi udział w campie w Sopocie. Wzięli w nim udział Wojtyński, Holnicki, Piotrowski i ja. Spodobał im się Michał Wojtyński i dziś tam występuje. Ja myślę, że jednak nie zdecydowałbym się na grę w Sopocie. Chociaż wiadomo, że tam są pieniądze, ale mnie z Warszawą wiążą jeszcze studia. Mam na tyle dobrą sytuację, że dostałem stypendium w Łazarskim. Za grę w ich drużynie akademickiej mam za darmo szkołę. Najpierw chciałbym skończyć studia. Przerywanie nauki nie bardzo mi pasuje. Do zakończenia studiów pozostało mi jeszcze półtora roku.

Czy to oznacza, że w przyszłym sezonie również będziemy Cię oglądać w barwach Legii?
- W tym sezonie postawiłem na rozwój, aby spędzać na parkiecie jak najwięcej minut i rozwinąć się. Nie ukrywam, że chciałbym już coś dostawać za grę w kosza... Koszykówka to całe moje życie. Ja trenuję obecnie 7 dni w tygodniu. Mam treningi, mecze, chodzę na siłownię, codziennie tym żyję i chciałbym mieć coś z tego. Na razie jedyne co będę miał z gry w koszykówkę to stypendium z miasta za zdobycie trzeciego miejsca z drużyną juniorów - około 200 złotych oraz szkołę za darmo. Nie postanowiłem jeszcze co zrobię w przyszłym sezonie, ale jeżeli sytuacja się nie zmieni, nie sądzę aby udało się to ciągnąć kolejny rok.

Jak wyglądają rozgrywki międzyuczelniane, w których bierzesz udział?
- To jest świetna sprawa, bo tam poziom jest zbliżony do II, a czasami nawet I ligi. Na przykład jak gramy z drużyną Koźmińskiego, to jest to praktycznie skład Polonii 2011 z I ligi albo nawet z ekstraklasy. Tak samo ekipa Politechniki. Naprawdę wielu zawodników gra w lidze akademickiej. Na razie moja drużyna zajmuje drugie miejsce w tabeli. Na pierwszym miejscu jest Koźmiński. W tym roku dostaliśmy warunek, że musimy zająć premiowane miejsce w Warszawie, albo w Polsce. Później rozgrywane będą mistrzostwa Polski w Łodzi, gdzie również zamierzamy powalczyć. W mojej drużynie gra jeszcze Artur Grzejszczyk i Szymon Złomańczuk. To wychodzi nam tylko na dobre, bo zgrywamy się ze sobą.

A nie odczuwacie przemęczenia, rozgrywając większą liczbę meczów?
- Ja już się do tego przyzwyczaiłem i nawet sam sobie dokładam zajęć. Aby poprawić siłę, chodzę na siłownię. Ja bez koszykówki nie mogę żyć. Jak w święta siedzę trzy dni w domu bez kosza, to nie mogę wytrzymać.

Co może osiągnąć Legia w tym sezonie? Szans na trzecie miejsce już nawet matematycznie nie macie.
- Nie wiem jakie miejsce możemy zająć. Dla mnie ważny jest każdy mecz, aby starać się w nim wygrać. Nie chcę się bawić w spekulacje, bo zawsze życie to weryfikuje. Zobaczymy na koniec sezonu. Ja koncentruję się na każdym kolejnym spotkaniu.

Można zauważyć, że coraz częściej bierzesz odpowiedzialność na siebie.
- Chciałem poczynić taki postęp. W pierwszej połowie minionego sezonu byłem głównie statystą od zbierania piłek. Trener zakazał mi nawet kozłować. Wziąłem się za siebie, poćwiczyłem kozłowanie, wchodzenie pod kosz, rzuty z dystansu. Widać nieznaczne przekwalifikowanie mojej osoby, bo częściej gram na trójce, a nie tylko jako podkoszowy. Myślę, że jest to bardziej przyszłościowe dla mnie.

Jednak doskonalenie swych umiejętności możesz rozwijać w zasadzie tylko na zajęcia uczelnianych.
- Tak to właśnie wygląda, że uczelniane rozgrywki dają większe możliwość treningowe. To jest praktycznie jedyna okazja by potrenować pięciu na pięciu. Ponadto jest wspomnianych dwóch zawodników z Legii. Natomiast w klubie jest zdecydowanie wyższy poziom, o ile tylko przyjdą wszyscy zawodnicy, a o to niestety ciężko.

W obecnym sezonie trenujecie na 1/3 boiska. Jak było w zeszłym sezonie?
- W minionych rozgrywkach było dwa razy gorzej. Zresztą pod każdym względem, finansowym czy też treningowym. Natomiast teraz nie wiem jak się losy potoczą, gdyż nastąpiły zawirowania ze sponsorem. Trudno ocenić czy będzie miało to wpływ na drużynę i czy nastąpią jakiekolwiek zmiany.

W szatni poruszany jest ten temat przez zawodników?
- Owszem, rozmawiamy, ale żadnych informacji od działaczy nie otrzymujemy. Póki co, musimy przed każdym mecze zaklejać nazwę sponsora. Ponadto nie ma band okalających boisko, do których zdążyłem się już przyzwyczaić.

Jak bardzo treningi prowadzone przez Wojciecha Kiełbasiewicza różnią się od tych prowadzonych przez Roberta Chabelskiego, który prowadził Legię w poprzednich sezonach?
- Myślę, że obecny szkoleniowiec wziął sobie za cel, aby wszystkich mocno przemaglować, co pozwoliłoby na powrót do formy. W efekcie mamy ciężkie treningi, w które angażuje się sam trener. Przecież kontuzja, której doznał wynikała z tego, że pokazywał nam jedno z ćwiczeń, które mieliśmy wykonać. Poza tym zajęcia nie różnią się znacząco.

Co prawda gracie za darmo, ale czy wsparcie kibiców może choćby w małym stopniu zrekompensować brak pieniędzy ze strony klubu?
- Zdecydowanie. To jest znacząca różnica grać w Legii niż w innym klubie. Jeśli widzisz, że ktoś się tym interesuje, przychodzi kilkaset kibiców, to warto dla nich grać, żeby dać im radość. Z pewnością jest to atut występowania w koszulce z eLką na piersi. To daje szanse, żeby być później rozpoznawalnym.

Chcesz powiedzieć, że rozdajesz już autografy?
- (śmiech) Skąd! Do tego to jeszcze daleka droga. Tak naprawdę, to może się to nigdy nie zdarzyć.

W innych miastach nie możecie raczej liczyć na tak ciepłe przyjęcie, jak na Obrońców Tobruku.
- Nie, ale nie przypominam sobie, żeby gdziekolwiek doszło do nieprzyjemnych incydentów ze strony miejscowej publiczności. Może raz, w zeszłym roku na jednym z wyjazdów, mieliśmy uszkodzony zderzak w busie. Generalnie nie ma wrogiej atmosfery względem nas. Najbardziej w pamięci utkwił mi moment, gdy graliśmy na Konwiktorskiej i nie wpuszczono naszych kibiców. Żenujące zachowanie.

W tym sezonie przebiłeś się do pierwszego składu. Co dalej? Za rok przenosiny do lepszego klubu, do wyższej ligi?
- Przede wszystkim to chcę z każdym meczem grać lepiej. Ze spotkania na spotkanie chcę zdobywać więcej punktów i zbierać więcej piłek z tablic. Grać dla drużyny i dawać jej maksimum możliwości. Swoją postawą chcę zasługiwać na minuty gry, które otrzymuję od trenera. Jeszcze rok temu nie byłem podstawowym graczem. Dotyczyło to zarówno zespołu juniorów starszych, jak i Legii. Tak więc nie wiem jeszcze jak to się wszystko potoczy. Będę się nad tym zastanawiał po zakończeniu sezonu.

Nim zacząłeś grać w zespole seniorów, przychodziłeś na mecze Legii?
- Oczywiście. Praktycznie od momentu trafienia do Legii, gdy nawet nie rywalizowaliśmy w żadnych rozgrywkach, zawsze byłem obecny na wszystkich meczach, sparingach, gdzie obserwowałem zawodników. Zawsze byłem pod wrażeniem Kamila Kozłowskiego, który był praktycznie moim wzorem. Imponował mi swoją dynamiką i umiejętnościami. Szkoda, że musiał tak szybko zakończyć swoją przygodę z koszykówką z powodu kontuzji.

Kamil Kozłowski był jedynym, którego podziwiałeś?
- Najbardziej podobała mi się gra Legii, kiedy występowali w niej Kamil Sulima, Kamil Kozłowski, Karol Dębski, Piotr Otto. To były piękne czasy. Oglądanie ich w akcji było samą przyjemnością. Byłem pod wielkim wrażeniem i zawsze sobie myślałem, jak to by było zagrać w Legii. Marzenie się ziściło.

Kozłowski i Otto przedwcześnie zakończyli swą przygodę z koszykówkę z powodu kontuzji. Nie obawiasz się, że częste treningi, siłownia, mecze, spowodują, że w Twoim przypadku może być podobnie?
- Staram się dbać o swoje zdrowie. Na własną rękę kupuję odżywki, bo z klubu nie możemy na to liczyć. Przed sezonem razem z Michałem Wojtyńskim zawsze przychodziliśmy rano na siłownię. Później graliśmy na osiedlowych boiskach. Być może to mało profesjonalne, ale ja w żaden sposób nie odcinam się od ulicznej koszykówki. Szczególnie latem. Zawsze można mnie spotkać na pobliskim boisku "321". Zdarzyło się, że przez takie granie lekko naciągnąłem sobie więzadło, co wiązało się z 10-dniową przerwą. Tyle zalecił lekarz, ale po sześciu dniach wróciłem do treningów, bo najzwyczajniej w świecie, nie mogłem już wytrzymać. Mimo wszystko nie zamierzam rezygnować z gry na dworze. Od tego zaczynałem i dzięki temu jestem tu gdzie jestem.

Jak wygląda atmosfera w zespole? Spotykacie się po meczach, szczególnie zwycięskich?
- Uważam, że atmosfera w szatni jest naprawdę dobra. Nie zauważyłem negatywnych emocji. Wręcz przeciwnie, zdarzało się, że wyszliśmy kilka razy na miasto. Teraz przyszedł dla nas ciężki czas spowodowany kilkoma porażkami, ale mimo to staramy się dbać o dobrą atmosferę.

Zadowoleni jesteście z przepływu informacji na linii działacze - zawodnicy? Dostajemy sygnały, że dla wielu graczy LegiaLive! jest jedynym źródłem informacji, o tym co się dzieje w klubie.
- Szczerze mówiąc moim głównym informatorem jest właśnie LegiaLive! Uważam, że nie tak powinno być, bo o wszelkich planach, sytuacjach, które mają miejsce w Legii, powinniśmy dowiadywać się od ludzi związanych z klubem, a nie z Internetu. Lepiej by było, gdyby ktoś nam wyjaśnił w trakcie normalnej rozmowy o perspektywach czy celach drużyny na najbliższe mecze. Wiadomo, że byłoby dobrze, gdyby to inaczej wyglądało, ale nie jest w mojej gestii, żeby się tym zajmować lub zabiegać o to.

W sobotę czeka Was mecz z Korsarzem Gdańsk? Planujecie rewanż za porażkę w pierwszym meczu?
- Musimy się zemścić! Bez dwóch zdań. W ostatnim pojedynku w decydującej akcji rzutem za 3 punkty mogliśmy doprowadzić do dogrywki, a w efekcie przegraliśmy 85-88. Korsarz jest jak najbardziej w naszym zasięgu. Dodatkowym atutem jest to, że zagramy u siebie, a zwykle rywale nie mają tu łatwego zadania, w czym ogromna zasługa również kibiców.

Rozmawiali Bodziach i Fumen



Tomasz Rudko - fot. Piotr Galas

przeczytaj więcej o:
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.