REKLAMA

Piotr Nawrot: Jak na realia, radzimy sobie nieźle

Bodziach i Fumen - Wiadomość archiwalna

Piotr Nawrot ma 25 lat. W Legii zaczynał swoją karierę i do tej pory nie występował w żadnym innym polskim klubie. Gdy zaczął trenować z Polonią 2011, przyplątały mu się dwie poważne kontuzje. W międzyczasie wyjechał na kilkanaście miesięcy do USA, gdzie ze swoją drużyną awansował do najlepszej 16-tki w Stanach. W obecnych rozgrywkach jest najskuteczniejszym zawodnikiem Legii, a także jej kapitanem i, przynajmniej oficjalnie, trenerem. Piotr Nawrot w rozmowie z LL! opowiada o początkach swojej kariery, występach w ekstraklasie oraz planach na obecny sezon.

Jak zaczęła się twoja przygoda z koszykówką?
Piotr Nawrot: Nie pamiętam dokładnie roku, ale byłem wtedy w siódmej klasie szkoły podstawowej. Przyszedł do nas do szkoły trener Malinowski, który kiedyś był w Legii i szukał ludzi do swojej sekcji w Legii. Tak się zaczęło - przyszedłem na trening, spodobało mi się, potem zacząłem regularnie trenować. W sumie zaczęło mi to wychodzić, trafiłem do kadry wojewódzkiej, później reprezentacji makroregionu. Pojawiły się marzenia o Ameryce. Wydawało mi się, że tam się bardziej rozwinę niż tutaj już po wieku juniora. Bo przejście z juniora do seniora, czego nie muszę chyba nikomu mówić, jest ciężkie. Udało mi się wyjechać do dwuletniego collegu - Williston State College. Grałem tam, w sumie z sukcesami, bo wygraliśmy swoją konferencję i graliśmy w finale, 16 najlepszych drużyn USA. Niestety miałem kontuzję - złamanie marszowe piszczela i po roku musiałem wracać do Polski. Wróciłem, wyleczyłem piszczel, zacząłem trenować z Polonią 2011. To był rok 2007. Chcieli tam ze mną podpisać kontrakt i złamałem stopę. Wyleczyłem się i złamałem znowu tę samą stopę w tym samym miejscu. Po tym urazie już musiałem "się skręcać". Mam śrubę w nodze. Wróciłem do Legii na końcówkę sezonu 2007/08. Utrzymaliśmy się wtedy w lidze.

Co się działo z Tobą w kolejnym sezonie?
- W kolejnym sezonie odpuściłem, bo chciałem zająć się pracą, zacząć zarabiać pieniądze.

Dlaczego więc wróciłeś na boisko w tym sezonie?
- Wiadomo... głód koszykówki. Nie ukrywam, że nie traktuję tego w stu procentach profesjonalnie, bo klub nie płaci nam za grę. Trzeba więc samemu zarabiać. Otworzyłem działalność gospodarczą. Firma nazywa się Sport & Fun, zapraszam serdecznie :) Organizujemy obozy, ligę koszykówki amatorskiej w Ursusie, turnieje streetballowe i inne eventy sportowe. Obecnie trenuję mało profesjonalne, bo przychodzę na trening raz lub dwa w tygodniu. Forma jest bardzo średnia, co zresztą dzisiaj było widać w meczu z Asseco.

Legia była jedynym wyborem po powrocie?
- Raczej tak. Z władzami Polonii 2011 zaszło pewne nieporozumienie. Oni odwrócili się do mnie plecami jak złamałem stopę i stwierdzili, że już nie jestem im potrzebny. Skomplikowaną operację musiałem robić we własnym zakresie. Zresztą powrót do Legii był chyba oczywisty. Tu jest mój dom, tu się wychowałem i tutaj było najbliżej. Z trenerem Chabelskim dobrze się znamy, dobre mieliśmy kontakty. Szkoda, że nie ma go z nami, bo brakuje nam takiej chłodnej oceny z ławki.

Oficjalnie, w protokole meczowym Ty jesteś wpisywany jako trener drużyny. Nieoficjalnie jest nim Robert Pacocha.
- To prawda, a to dlatego, że jako jedyny z drużyny mam papiery trenera. Kończę AWF.

Nie przeszkadza to wam w czasie gdy? Pacocha nie może wziąć przerwy w grze - ty musisz to zrobić.
- Nie da się ukryć, że przeszkadza. Robert nie jest doświadczonym trenerem, jest doświadczonym zawodnikiem. Zna się na koszykówce, ale to jest zupełnie inna rola. Trzeba do tego dojrzeć parę lat, trzeba się przetrzeć przez drużynę ligi juniorskiej, III ligę. W Legii dochodzi do tego jeszcze to, że Robert występuje jednocześnie na boisku. Myślę, że jak na takie realia radzimy sobie całkiem nieźle.

Może przybliżysz nam Wasze realia. Jak wyglądają na przykład treningi?
- Nie trenujemy ani razu w tygodniu na całym boisku. Jeden z koszy jest nam zupełnie obcy. Na drugi rzucamy z kotarą rozciągniętą na wysokości linii rzutów osobistych. Pod tym względem jest fatalnie. Jeżeli chodzi o warunki pracy to jest średnio, a do tego kadra... Często na treningach jest nas 7-8 i nie możemy pograć pięciu na pięciu. A jeśli nie gramy 5x5, to nie ma realnych rzutów meczowych. Trenujemy ponadto w sali gimnastycznej jednej ze szkół, gdzie nawierzchnia jest śliska, tak jak byśmy trenowali na lodowisku, kosze są zupełnie inne. Doświadczeni koszykarze nie powinni się na to skarżyć, ale to jednak ma jakieś znaczenie. Ma znaczenie to, że przygotowujemy się gdzie indziej, a gdzie indziej gramy później mecze.

Czyli jakby hala na Bemowie nie jest dodatkowym atutem?
- Tak jakby. Ja w tej hali grałem wiele sezonów i zdążyłem się do niej przyzwyczaić, ale jest też dużo nowych chłopaków, którzy jeszcze nie zdążyli się z nią zapoznać.

Jaki wynik możecie osiągnąć w obecnym sezonie?
- Realnie - środek tabeli. Jak będziemy z Turem, Żyrardowianką w środku tabeli to myślę, że ten sezon będzie udany. Osiągnięcie trzeciego miejsca jest dla mnie zupełnie nierealne.

Niewielu zawodników może pochwalić się występami tylko w jednym polskim klubie...
- Ja grałem w Legii praktycznie całą swoją koszykarską przygodę. Nie nazywając jej oczywiście karierą. Był króciutki moment na Polonii, ale nieudany.

Niektóre portale podają, że grałeś również w Cracovii. Wiesz coś o tym? :)
- Nic mi o tym nie wiadomo, to są jakieś farmazony.

Kiedy w Legii było najlepiej?
- Oczywiście, jak była Legia-Królewskie. Ja byłem za tych czasów jak Legia awansowała do ekstraklasy z I ligi. To była feta! Grali wtedy Sulima, Żuk, Błaszczyk, Trojanowski, trener Jabłoński... to była ekstra paka. Do tego Konare, Aziz Seck. W ekstraklasie mieliśmy natomiast Amerykanów - m.in. Marcusa Williamsa. To był klimat, tu była pełna hala, trybuny były dookoła boiska, ludzi było parę tysięcy. Huk, młyn... A jak awansowaliśmy to szampan lał się po całym parkiecie. Później trenerom obcinano krawaty. Wtedy zdecydowanie było najlepiej. Niestety niedługo później wszedł przepis mówiący o tym, że browary nie mogą sponsorować sportu, no i się posypało. Ludzie zaczęli odchodzić, Legia przestała być wypłacalna, pieniądze zaczęły wypływać z klubu nie wiadomo dokąd.

Ty jednak zostałeś do końca pobytu w ekstraklasie, a także grałeś w Legii po spadku.
- Kończyłem wtedy sezon w ekstraklasie, jak spadaliśmy do I ligi. Później grałem w I lidze w Legii, m.in. z Dębskim, Malewskim, Malinowskim, Otto, Kozłowskim. Także mieliśmy niezły skład, ale nie udało się osiągnąć nic więcej niż czwarte miejsce na Mistrzostwach Polski Juniorów.

Czego najbardziej brakuje Legii, żeby wkrótce znów odnosić sukcesy?
- My na pewno nie mamy zespołu na pierwszą ligę. Tu przydałby się ze dwa wzmocnienia składu. Nieważne nawet na jakich pozycjach, bo jak ktoś jest kreatywny i wnosi coś na boisku to nieważne na jakiej pozycji. Na pewno przydałoby się przynajmniej raz w tygodniu trenować na całym boisku. Wiadomo, że to są finanse, bo wynajem hali kosztuje. Ta hala kiedyś była nasza. Za korzystanie z niej nic się nie płaciło, bo wszystko należało do wojska. Teraz za wszystko trzeba płacić, a pieniędzy widocznie nie ma. Nie da się ukryć, że warunki są słabe.

Gracie za darmo, to nie demotywuje?
- Mnie pieniądze nie interesują. Zadeklarowałem się grać za darmo i robię to. Fajnie, że klub kupił nam buty [cała drużyna dostała po jednej parze butów Nike - przyp. LL!].

Czy jest jakaś większa różnica pomiędzy koszami jakie są w naszej hali, a np. koszami firmy Shelde?
- Jeżeli trener przed meczem mówi, że nie rzucamy o szybę, tylko rzucamy na czysto, to myślę, że to nie ma wielkiego znaczenia. Jest to po prostu nawyk. Jak rzucisz płynnie i masz rytm rzutowy, to wiadomo, że będzie wpadać. Ja bym się z tym nie zgodził, że łatwiej trafiać na kosze w naszej hali. Poza tym jak nie wpada z dystansu, to trzeba wchodzić pod kosz. To wszystko to inteligencja boiskowa.

Mówisz, że kiedyś w Legii była "paka". A jak jest teraz?
- To nie ma nic do rzeczy, czy chodzimy razem na imprezy, czy nie. Chodzi bardziej o warunki do treningów, spojrzenie z boku trenera, przynajmniej trzy treningi w tygodniu, których tu raczej nie będzie. Wszyscy bowiem zajęci są pracą, czy szkołą, ale chociaż raz w tygodniu moglibyśmy się w 10 spotkać i potrenować. "Paka" kiedyś była, bo było zupełnie inne podejście - profesjonalne. Mieliśmy masażystę, odżywki, siłownię, sponsora. Ponadto mieliśmy zaplanowane treningi. Teraz nikt ich profesjonalnie nie planuje. Wiadomo, że Robert się stara, przygotowuje dla nas zadania na każdy trening, ale wiadomo, że to nie są rady doświadczonego trenera, nic nie ujmując staraniom Roberta.

Czy jednym ze wzmocnień może być Łukasz Chelis?
- Nie wiem, ja Łukasza nie znam zbyt dobrze. Trochę kojarzę go z gry w Piasecznie. Do tej pory spotkałem go raz na treningu. Na pewno ma pojęcie o koszykówce i do tego jest silny. Ta moc podkoszowa na pewno działa na plus. Minusem jest tylko to, że nie gra z nami od początku i na pewno potrzebuje czasu, żeby się w to wszystko wprowadzić.

Słyszeliśmy, że tym razem nie będzie problemu z dokończeniem sezonu.
- Mam nadzieję, że tak będzie. Nie wiem tylko w jakim składzie. Ja nie ukrywam, że bardzo chciałbym dokończyć sezon z Legią, ale jeżeli będzie to za bardzo absorbujące pod kątem mojej pracy, która jest bardzo mobilna, to niestety będę musiał odpuścić jeden, czy drugi mecz.

Jeżeli nic się w Legii nie zmieni, zostaniesz tu na kolejny sezon?
- Powiem tak, że ja już nie traktuję koszykówki w sposób przyszłościowy. Najlepsze lata mam za sobą. Kocham koszykówkę. Może ta miłość nie była do końca odwzajemniona, może się zupełnie inaczej to wszystko mogło poukładać. Ale ja już nie wierzę, że będę grać zawodowo, że będę zarabiał i będzie mi się dobrze z tego żyło. Bo, żeby się dobrze żyło to trzeba grać w dobrej drużynie pierwszoligowej albo w ekstraklasie. Nie oszukujmy się, 2000 złotych miesięcznie nie wystarcza na życie w Warszawie. Może w mniejszych miejscowościach, jak Gniewkowo, czy Bielsk Podlaski tyle wystarcza, ale tutaj są zupełnie inne warunki bytowe.

Jak potoczyłaby się Twoja kariera, gdyby udało się uniknąć kontuzji?
- Nie wiem. Nie chcę zastanawiać się co by było gdyby. Ja jestem szczęśliwy, że i tak tyle zwiedziłem i kraju i świata i jestem wdzięczny koszykówce, że tyle mi dała. Tutaj też się nieźle bawię, ale jak mówię, nie mogę się w stu procentach poświęcić. Ale może dzięki temu jestem spokojniejszy. Kiedyś strasznie się wszystkim emocjonowałem...

Czy po wygranych meczach spotykacie się całą drużyną i wspólnie świętujecie?
- Myślę, że przy takich warunkach treningowych najlepszym rozwiązaniem jest odpoczynek, a nie imprezowanie. Ta minimalna ilość jednostek treningowych nie pozwala na rozluźnienie, tylko trzeba formę utrzymywać, odbudować i oszczędzać się. Zdarza się, że wychodzimy razem, ale to jest bardzo sporadyczne - raz na dwa miesiące. Do tej pory byliśmy może 2-3 razy, ale też nie całą drużyną.

Czy Ty i pozostali koszykarze interesujecie się wynikami piłkarskiej Legii?
- Oczywiście. Ja osobiście nie jestem jakimś wielkim fanem piłki nożnej, choć lubię obejrzeć mecz jak piłka nie ucieka zawodnikom. Ogólnie lubię sport i interesuję się sportem. Koledzy z drużyny natomiast bardzo się emocjonują. Ja może trochę mniej, ale zawsze najbliższa mojemu sercu jest Legia. I nie ukrywam, że nie jestem zadowolony z remisu z Polonią. Chłopaki z drużyny są na pewno bardzo na bieżąco, a ja staram się być.

Czy doping kibiców pomaga Wam w czasie gry? Czy słyszycie go w ogóle w czasie meczów?
- Jesteście rewelacyjni, to bez dwóch zdań. Zdarzają się oczywiście chwile, że was słyszymy, np. jak jesteśmy na ławce, czy w czasie przerw. Fani Legii bardzo nam pomagają i są naszym szóstym zawodnikiem. To nie jest żadną tajemnicą, często o tym rozmawiamy w drużynie. Cieszę się, że pojawiacie się na meczach, mimo że nie gramy jak Lakersi ;) Chciałbym, żebyście przychodzili na wszystkie nasze mecze w jak największej grupie.

Kibice są zdania, że sędzia Procek uparł się na Was i zawsze gwiżdże przeciwko Legii. Jak wygląda to z Twojej perspektywy?
- Kiedyś sam wszędzie próbowałem znaleźć spisek, ale teraz nie zwracam na to zupełnie uwagi. Czy ktoś jest przeciwko nam, czy jest z nami... My musimy po prostu grać swoje. Wiadomo, że staramy się nie podpadać sędziom, bo im więcej się mówi, tym sędziowie bardziej są wyczuleni i gwiżdżą bardziej pedantycznie. Często są bowiem dyskusyjne sytuacje, w których sędzia może gwizdnąć i może tego nie zrobić. Jak się podpadnie sędziemu, to w takich sytuacjach prawdopodobnie zagwiżdże przeciwko nam.

Jak jest z waszą formą? Dobre mecze przeplatacie ze słabymi.
- Każdy wychodząc na boisko stara się w stu procentach. To nie jest tak, że ktoś umyślnie nie wróci do obrony, źle poda, czy nietrafi. Robimy co w naszej mocy, ale nie jesteśmy w jeszcze w stuprocentowej formie. Myślę, że ta forma powinna nadejść i mam nadzieję, że tak się stanie. Ja również cały czas na nią czekam.

Nie zlekceważycie najbliższego rywala, najsłabszej drużyny ligi, OSSM-u Sopot? Rok temu Legia tam przegrała.
- Ja z założenia nie boję się żadnego przeciwnika i myślę, że tak samo ma każdy z nas. Wiadomo, że trzeba dmuchać na zimne i do tego meczu podejść bardzo poważnie, jak do każdego innego. Grać tak, jakbyśmy grali z pierwszą w tabeli Astorią. Ale nie tak jak z Astorią, gdzie przegraliśmy 30 punktami. Trzeba do nich tak podejść i grać swoje.

Przed rokiem często jeździliście na mecze własnymi samochodami. Teraz jest chyba lepiej?
- Tak, jest zdecydowanie lepiej. Wiadomo, że inaczej by było, gdybyśmy jeździli autokarem 49 osobowym. Jeździmy takim a'la busem i często jest wesoło. Czasem nie zadziała DVD, siedzimy sobie prawie na kolanach (śmiech). Nie możemy w drodze na mecz oglądać "Misia", bo gdy go oglądamy, to później bardzo słabe mecze gramy. To już się potwierdziło. Pod tym względem jest naprawdę nieźle.

Czego Wam życzyć na resztę sezonu?
- Zespołowej gry i zdrowia. Dobre jest to, że robi się nas coraz więcej, bo przychodzą chłopaki z zewnątrz i próbują się z nami zgrywać. Życzcie nam jak u cioci na imieninach - zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia. No i dobrych meczów.

Rozmawiali Bodziach i Fumen




Piotr Nawrot - fot. Piotr Galas

przeczytaj więcej o:
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.