Stadion antyczny z II wieku przed Chrystusem - fot. Woytek
REKLAMA

Starożytni kibice

Tomek Janus - Wiadomość archiwalna

Tysiące widzów na trybunach, zorganizowane grupy fanów, którzy swoje racje potrafili udowodnić przy pomocy argumentu pięści i nazywanie najbardziej zagorzałych fanatyków hunami – to nie relacja z ligowego meczu w poniedziałkowej gazecie. To rzeczywistość starożytnego świata. Tam także nie brakowało kibiców.

Powstanie zorganizowanego ruchu kibicowskiego najczęściej umiejscawia się w XX w., a dokładniej w jego drugiej połowie. Badacze sportu w świecie starożytnym dostarczają jednak dowodów, że już wiele wieków wcześniej zmagania sportowców gromadziły ludzi, których można uznać za przodków współczesnych fanatyków. Błędem byłoby jednak posługiwanie się uproszczoną analogią, która łączyłaby czasy odległe od siebie o tysiące lat. Nie można tak czynić, choćby z tego względu, że starożytni nie znali słowa kibic. Czasami zastępowali je mało mówiącym określeniem spectaculi spectantes, czyli oglądający widowiska. Kibiców na trybunach jednak nie brakowało.

Pamiętać trzeba, że same widowiska różniły się od znanych nam współcześnie. Przede wszystkim zmagania sportowców najczęściej ograniczały się do konkurencji indywidualnych. O porywającej dziś miliony na całym świecie piłce nożnej nie było mowy. Co prawda w starożytnych źródłach odnaleźć możemy opisy gier z użyciem piłki – jedna z nich, zwana episkyros, przypominała rugby a inna, zwana phaininda, piłkę ręczną – to zazwyczaj był to sport powszedni, który rzadko trafiał na obiekty sportowe. Samo zostanie kibicem też nie było łatwe. W czasach, gdy dominowała filozofia umiaru, zbytnie angażowanie się we wspieranie sportowca, uznawano za przejaw głupoty.

Nawet takie określenia nie odstraszały fanów od popierania swoich faworytów. Żyjący na przełomie II i III w. n.e. grecki filozof Filostrat tak opisywał współczesnych sobie bywalców trybun: "Krzyczą, porwawszy się za nogi, jedni potrząsają w górze obu rękoma, inni wyrzucają w powietrze szaty, jedni podskakują, inni wdają się z sąsiadami w wesołe zapasy. Bo to, co tak naprawdę wstrząsa, nie pozwala widzom wytrwać w opanowaniu. Któż byłby tak nieczuły, aby nie wznosić okrzyków na cześć takiego zawodnika."

Już przed tysiącleciami najbardziej zagorzali kibice zachowywali się bardzo podobnie do osób, które zapełniają współczesne stadiony. Jako że starożytni uznawali, iż sława i splendor związany z wygraną spływa nie tylko na samego atletę, ale i na całe polis, nie szczędzili mu nagród, zaszczytów i honorów – także tych bardzo wymiernych. Gorzej, gdy tak uwielbiany czempion zdecydował się na zmianę "barw klubowych", czyli przeniesienie do innego miasta. Traktowano go wówczas jak zdrajcę, a jego dom bezczeszczono, a nawet burzono. Dziś do burzenia domów raczej nie dochodzi, ale przenosiny między znienawidzonymi klubami nadal są okazją do określania sportowca zdrajcą.

Do niepokojów dochodziło także na samych obiektach sportowych. Czasami wina nie leżała po stronie kibiców, a konstrukcji stadionów lub amfiteatrów. W 27 r. n.e. pod gruzami amfiteatru w Fidenach zginęło ponad 20 tys. osób. W niektórych sytuacjach na trybunach dochodziło jednak do regularnych bójek. Przyczynami zamieszek było nie tylko wspieranie poszczególnych sportowców, ale również niesnaski pomiędzy mieszkańcami różnych miast. W 59. r. n.e. w Pompejach pobili się miejscowi fani z kibicami z Nucerii. Za niepokojami na trybunach najczęściej stali starożytni kibice zrzeszenie w tzw. fakcjach.

Początkowo fakcjami nazywano ludzi zgromadzonych wokół jeźdźcy – fakcje powstawały w środowisku wyścigów cyrkowych – i uznać ich można za współczesny sztab szkoleniowy. Z czasem określenie to zaczęto rozszerzać i objęto nim także zwolenników i kibiców danej stajni. Najlepiej znane są cztery fakcje istniejące w Rzymie. Nazywano je od barw kolorów: zieloni, niebiescy, czerwoni i biali. Początkowo najmocniejszą pozycję mieli fanatycy dwóch pierwszych. By odróżnić się od rywali, nosili inne fryzury, a przez pozostałych widzów nazywali byli hunami. Określenie to wydaje się bliźniaczo podobne do lansowanego obecnie kibola. Hun, wywodząc się od nazwy koczowniczego i walecznego ludu, miał oznaczać osobę okrutną, bez zahamowań, czyli po prostu barbarzyńcę.

Zwolennicy fakcji do aniołków faktycznie nie należeli. To ich obwinia się o podpalanie drewnianych ław na obiektach sportowych. Nie obawiali się krytykować nawet samego cesarza, którego obrzucali epitetami z trybun. W 532 r. fakcjoniści otwarcie wystąpili przeciwko cesarzowi Justynianowi. Wybuchła rewolta i niewiele zabrakło, by władca stracił i władzę, i życie. Zamieszki wywoływane przez kibiców danej fakcji nie należały do wyjątków. Władze walczyły z nimi za pomocą... zakazów stadionowych. Prowodyrów zajść i zawodników skazywano na wygnanie i banicję, a stowarzyszenie fanatyków rozwiązywano. Na miasta, w których doszło do zamieszek, nakładano zaś długoletnie zakazy organizowania imprez sportowych. By podwyższyć poziom bezpieczeństwa na trybuny wprowadzano oddziały wojskowe. Straż mogła zaś przywołać do porządku niesfornych widzów przy pomocy rózg. Na stadiony nie można też było wnosić wina.

Badacze uważają, że sportowa aktywność zwolenników fakcji była tylko częścią ich działalności. Korzeni ich zachowań upatrują w poglądach politycznych, różnicach w wyznawanej religii, rywalizacji między poszczególnymi dzielnicami czy miastami, a nawet sporu między bogatymi i biednymi. Brytyjski historyk Alan Cameron jest jednak zdania, że nic takiego nie mało miejsca. Fakcje skupiały najbardziej zagorzałych fanów, którzy różnili się ze względu na osobę jeźdźca, którego wspierali. Tworzyli je kibice w liczbie ok. 900- 1500 osób, a na ich czele stał demarcha. Podłoża ich zachowania upatrywać trzeba zaś w typowych także dla współczesnego fana, zaangażowaniu emocji, złości czy lojalności. Cameron uważa, że celem i istotą istnienia fakcji było samo kibicowanie, a to znaczyłoby, że korzeni współczesnego ruchu na trybunach należy upatrywać o wiele wcześniej niż sądzi większość badaczy.

Bez względu na to, która teoria wyjaśniająca istnienie fakcji jest prawdziwa, prawdą jest, że w starożytnym świecie istnieli widzowie widowisk sportowych, których z dużym prawdopodobieństwem można uważać za przodków współczesnych fanatyków. Tworzyli oni grupy, których cele były podobne do znanych nam obecnie grup kibiców. Mowa choćby o wspieraniu swoich i pokazywaniu wyższości nad obcymi. I trudno się temu dziwić, bo sport od zawsze wywoływał duże emocje oraz animozje i poczucie rywalizacji. I to właśnie one przyciągają na stadiony tłumy bez względu na miejsce i czas.

W artykule wykorzystano informacje z książki Dariusza Słapka "Sport i widowiska w świecie antycznym", Wydawnictwo Hommini, 2010

Artykuł pochodzi z 8. numeru Magazynu "Legioniści".

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.