fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Punkty po meczu z Pogonią

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Ostatni miesiąc znów nas rozpieścił. Legia wygrała wszystko, co było można, awansując przy tym na 2. miejsce w tabeli i praktycznie do półfinału Pucharu Polski. Mecz z ostatnią w lidze Pogonią wydawał się więc być doskonałą okazją na podtrzymanie passy i udanie się w doskonałych humorach na przerwę reprezentacyjną. Tyle tylko, że „Portowcy” są w tragicznej sytuacji i muszą szukać punktów w każdym spotkaniu. W niedzielę podjęli równorzędną walkę z mistrzami Polski.

1. Mało do zyskania, dużo do stracenia. Wyjazd na mecz z ostatnią drużyną w tabeli to zawsze pole minowe. Opinia publiczna przyjmie wygraną jako coś oczywistego, zapominając po drodze, że zawsze każda drużyna chce się pokazać w starciu z mistrzem Polski, zwłaszcza, gdy jest w fatalnym położeniu, jak Pogoń. Strata punktów zaś traktowana będzie jako kompromitacja. Pojawi się gadanie, że mistrzom nie przystoi, że Legia to Legia itd., itp. Tymczasem nic się samo nie wygra. Dlatego bardzo cieszy mnie to zwycięstwo i postawa „Wojskowych”. Grali słabo, ale w sumie poradzili sobie z minami. To tym cenniejsze, że „Portowcy” rozegrali bardzo dobre zawody. Brawo.

2. Gniot. Legia w Szczecinie zagrała źle. Nie tylko nie radziła sobie w ofensywie i, zwłaszcza w I połowie, właściwie nie stwarzała sobie okazji, ale i gra defensywna pozostawiała wiele do życzenia. W tym okresie największym atrybutem „Wojskowych” była nieporadność gospodarzy. Nie było wiadomo, jaki plan mają legioniści na ten mecz, ale jeśli przyjęli, że dadzą się wyszumieć Pogoni przez pierwsze 30 minut, a potem zaatakują, to został założenia zostały zrealizowane. Znów po dwóch kwadransach środkowi pomocnicy (Hamalainen i Mączyński) uderzeniami z dystansu dali sygnały do ataków. Mistrzowie Polski przejęli inicjatywę, ale mieli zbyt mało argumentów w ofensywie, by zaskoczyć solidnie broniących się rywali. Załuskę udało się pokonać dopiero po rzucie karnym, którego Dwali sprezentował naszym piłkarzom. W II połowie przebieg gry był podobny. Przez pierwszych 20-25 minut, to gospodarze mieli przewagę, stworzyli sobie kilka dogodnych okazji i w końcu zdobyli bramkę wyrównującą. Legioniści się otrząsnęli, odsunęli przeciwników od własnego pola karnego, ale nie umieli skonstruować sensownej akcji. Właściwie po zmianie stron przeprowadzili trzy dobre ataki, po których zdobyli dwa gole. Spotkanie w Szczecinie w wykonaniu Legii było więc kolejnym ciężkostrawnym gniotem, kopaniną równorzędnych rywali, a przypominam, że ostatnia ekipa grała z drugą, ale to ma trzeciorzędne znaczenie. Uważam przy tym, że w obecnym składzie zespół nie jest w stanie grać dużo lepiej. Sztuką jest wykorzystać do maksimum atuty, które się ma. Legia ostatnio robi to perfekcyjnie. Końcówka rundy zapowiada nam się obiecująco.

3. Szczęście. Legioniści mają dużo szczęścia. We wszystkich meczach, z wygranie których ich chwalimy, pozwalali rywalom na zbyt dużo, dopuszczali do wielu sytuacji. W Szczecinie gra obronna bardzo kulała. Zawodzili przede wszystkim defensywni pomocnicy. Błędy popełniali obaj boczni obrońcy (np. Broź zaspał przy dośrodkowaniu, po którym padła bramka dla gospodarzy), a skrajni pomocnicy nie nadążali z powrotami lub nawet swymi błędami prokurowali okazje rywalom (np. Kucharczyk w 7. minucie). Na szczęście w bramce grał świetnie dysponowany Malarz, a i duet środkowych obrońców grał na wysokim poziomie. Jeśli dodamy do tego niewidocznego Niezgodę i nieporadnego Pasquato, to nagle okaże się, że na przyzwoitym poziomie zagrało raptem kilku zawodników. Dodając do tego liczbę sytuacji „Portowców” wychodzi na to, że szczęście znów było po naszej stronie. Inna sprawa, że jemu trzeba pomóc, a i ono z reguły atencją darzy lepszych.

4. Znowu zmiany pomogły drużynie. Trener, podobnie jak w meczu z Arką, dokonał udanych roszad w składzie. Moulin, wprowadzony za powolnego i zagubionego Pasquato, strzelił pięknego i niezwykle ważnego dla drużyny oraz siebie, szczególnie w kontekście pojawiających się plotek o konflikcie ze szkoleniowcem, gola, który uspokoił sytuację na boisku. Widać było też, że Francuzowi zależy na dobrym wyniku, zachęcał kolegów do ataków, do pressingu. Kopczyński zaś ustabilizował grę w środku pola skutecznie ryglując przeciwnikom swoją strefę.

5. Zdestabilizowany? Nie tak dawno temu na Jodłowcu można było polegać jak na Zawiszy. Wiadomym było, że nie zejdzie poniżej wysokiego poziomu. Potem zaś, gdy stracił formę, jasnym było, że właściwie nie ma szans, by zagrał dobrze. Snuł się po boisku, miewał bardzo sporadyczne przebłyski. Od paru meczów „Jocio” zaczął przypominać siebie z czasów trenera Czerczesowa. Było na tyle przyzwoicie, że co gorętsze głowy sugerowały powrót Jodłowca do kadry. Pisałem jednak, że za wcześnie na zachwyty, bo musi przede wszystkim ustabilizować formę. Nie wiem, czy ustabilizował, czy też przypadkiem nie zdestabilizował, ale mecz w Szczecinie mu po prostu nie wyszedł. Był spóźniony, odpuszczał rywali we własnej strefie, w szczególności nie nadążał za Drygasem i w końcu ten strzelił głową na 1-1. Do tego „Jodła” był bezproduktywny w ofensywie. W końcu nawet trener miał dość i zastąpił go Kopczyńskim.

6. Pierwszy gol Brozia dla Legii w Ekstraklasie. Poprzednią bramkę Łukasza w Ekstraklasie, też z rzutu karnego, oglądałem na żywo z trybun starego stadionu Widzewa w maju 2013 r. Broź wówczas często trafiał dla RTS. W sezonie 2012/13 aż ośmiokrotnie, ale głównie dlatego, że był wykonawcą rzutów karnych. Minęło 4,5 roku, a „Diabeł” w końcu trafił do bramki dla Legii w lidze. Potrzebował do tego 88 meczów w stołecznych barwach. W międzyczasie dwukrotnie zdobywał bramki w Pucharze Polski. Broź już wiosną udowodnił, choć przez całą rundę pewniakiem do gry był Jędrzejczyk, że w trudnych momentach można na niego liczyć. Tak było w dwumeczu z Ajaksem i w arcyważnym dla losów mistrzostwa spotkaniu w Kielcach. Teraz nasz prawy obrońca wykorzystał nieobecność kontuzjowanego „Jędzy” i jak wskoczył do składu, tak już miejsca nie oddał. Biorąc pod uwagę, że trener nie jest zbyt skory do dokonywania zmian w zwycięskim zespole, to „Diabeł” wydaje się być pewniakiem do gry. A przecież jeszcze w maju wydawało się, że będzie pierwszym do „odstrzału”. Futbol, krwawe piekło.

Autor: Jakub Majewski "Qbas"
Twitter: QbasLL
Kątem Oka na FB

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.