Michał Kucharczyk i Kasper Hamalainen - fot. Kamil Marciniak / Legionisci.com
REKLAMA

Punkty po meczu z Lechem

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Legia podniosła się po wtorkowej klęsce z Jagiellonią i wygrała 2-1 z Lechem. W perspektywie walki o mistrzostwo był to jeden z najważniejszych meczów. Po stracie 5 punktów w dwóch kolejkach obrońcy tytułu nie mogli sobie pozwolić na kolejną wpadkę, by nie dać odskoczyć liderowi z Białegostoku. Zresztą dla obu zespołów porażka oznaczałaby zminimalizowanie szans na triumf w rozgrywkach.

1. Otwarty mecz. Nie pokuszę się o stwierdzenie, że był on dobry, bo liczba błędów indywidualnych i taktycznych w obu zespołach była wysoka, ale z pewnością oglądało się go zupełnie nieźle. Grano otwarcie (zwłaszcza w II połowie), akcja za akcję, strony chciały zwyciężyć, Lech nawet kosztem nieco podwórkowej gry (wszyscy do przodu) i nie brakowało okazji strzeleckich.

2. Zasłużone zwycięstwo. Wbrew temu co się słyszało, zwłaszcza od komentatorów, trudno powiedzieć, że Legia nie zasłużyła na wygraną. Owszem, Lech po przerwie zagrał bardzo dobrze, ale po pierwsze w I połowie, to „Wojskowi” byli minimalnie lepsi, a po drugie w całym meczu zbudowali znacznie więcej groźnych ataków i stworzyli dwukrotnie więcej dogodnych okazji bramkowych (poza bramkami: Radović, Kucharczyk, Niezgoda, Kucharczyk, Szymański). Ogólnie więc, choć podopieczni Jozaka nie zagrali wybitnego meczu nie byli gorsi. Ba, wynik świadczy, że po prostu lepsi.

3. Różne połowy. Legia przed przerwą zaimponowała. Szybko wyszła na prowadzenie i potem z chłodną głową kontrolowała przebieg wydarzeń, a przy tym wyprowadziła kilka groźnych ataków i stworzyła jedną doskonałą sytuację na 2-0, w której Radović trafił piłką w poprzeczkę i słupek. Goście dobrze operowali piłką, lepiej od stołecznych graczy radzili sobie w tzw. małej grze, ale zagrożenie pod bramką Malarza wypracowali tylko dwukrotnie, przy czym raz po rzucie rożnym. Legioniści zaś grali na dużej intensywności, starali się pressować rywali, przeważali w środku pola, a gdy poznaniacy zaczęli nabierać rozpędu, to gospodarze zwolnili, zaczęli szanować piłkę. Mądrze grali wynikiem, imponowali spokojem. Nie było to stylowe, ale efektywne. Po zmianie stron mistrzowie Polski przede wszystkim stracili drugą strefę – w środku zaczęli dominować Trałka z kolegami. W efekcie legioniści się cofnęli, a Lech zyskiwał przewagę. Goście jednak tak bardzo chcieli wygrać, że … przegrali. Widać było, że nie interesuje ich punkt, wszystko rzucili na jedną szalę i nawet jak wyrównali, to bardzo odsłaniali się w tyłach. Legia miała więc sporo okazji do wyprowadzenia kontrataków, po których stworzyła przynajmniej trzy stuprocentowe okazje bramkowe. Grała przy tym nerwowo, nie potrafiła dłużej utrzymać się przy piłce, zgubiła kontrolę nad meczem. Mimo to wygrała. Uważam przy tym, że to tyleż zasługa naszej drużyny, co i efekt woli zwycięstwa gości i związanej z tym ich niefrasobliwości w tyłach.

4. Karny poza dyskusją. Sędzia Marciniak podjął prawidłową decyzję: Kostewycz wysoko podniósł ręce, przy próbie wyblokowania Mączyńskiego, piłka skakała, więc musiał liczyć się z tym, że trafi go w rękę. Przy tym wykonał skręt tułowia, w efekcie czego poruszył też ręką w kierunku piłki i ją trącił, czyli zagrał ręką. Można mówić o zamiarze dorozumianym – wystawiając tak ręce każdy racjonalnie myślący człowiek musi liczyć się z tym, że może trafić nimi w kozłującą piłkę. Nie ma więc znaczenia, czy chciał i gdzie patrzył. Popełnił błąd skutkujący rzutem karnym. Sytuacja była statyczna, sędzia główny to widział, widział też asystent i ekipa VAR. Nie było żadnych wątpliwości interpretacyjnych u wszystkich arbitrów, a także potem ekspertów sędziowskich. I szkoda tylko, że swoim głupim, emocjonalnym komentarzem sprawozdawcy telewizyjni zaciemnili obraz sprawy, która jest klarowna - ewidentny rzut karny.

5. Brak sił. Już w Krakowie było widać, że legioniści mają problemy fizyczne w drugiej połowie. Znamienny był zwłaszcza obrazek, gdy po jednym z ataków Hamalainen stracił piłkę i nawet nie próbował pozorować walki o nią, czy powrotu. Spotkanie przeciw Jagiellonii potwierdziło te spostrzeżenia – nasi zawodnicy w końcówce meczu wyraźnie odstawali (inna sprawa, że przez ponad 75 min. grali w 10). Podobnie było w niedzielę, gdy po zmianie stron dali się zdominować w środku pola gościom z Poznania. Tym razem jednak z pomocą przyszedł trener Jozak. Zmienił najbardziej zmęczonych, a wpuszczając w ich miejsce szybkich zawodników, nadał kontratakom Legii niezbędnego rozmachu.

6. Legia nie pęka. Co by nie mówić, w kolejnym trudnym meczu wychodzi doświadczenie zespołu i poszczególnych piłkarzy. W niedzielę okazało się być ono nieocenione. Lech po przerwie przeważał, przesunął grę na naszą połowę, a mimo to legioniści nie dali się zepchnąć do rozpaczliwej obrony. Wyglądali przy tym na świadomych tego, co mają grać. Nie starali się za wszelką cenę odzyskać inicjatywy (może nie mieli siły?), a nastawili się na kontrnatarcia. To bardzo cieszy, bo „Wojskowym” dużo dziś brakuje do formy. W drużynie zresztą też to widzą i dlatego starają się punktować bez oglądania na styl.

7. Jędrzejczyk – czyli mamy problem. Od roku nasz boczny obrońca jeśli nie rozczarowuje, to przynajmniej nie zachwyca. W obronie spisuje się co najwyżej średnio, nic nie daje w ofensywie. Za pożytecznego można go od biedy uznać przy stałych fragmentach. W meczu z Lechem grał na swoim poziomie, aż do momentu, gdy w niewytłumaczalnie łatwy sposób dał się ograć Radutowi. Nie dość, że wpuścił skrzydłowego w nasze pole karne, to jeszcze wykazał się fatalną zwrotnością, ociężałością i łatwo dał się zwieść. Podobnie zresztą było parę minut później, gdy znów Rumun łatwo go ograł, a także w 81. minucie, gdy w łatwej do wyczyszczenia sytuacji dał się uprzedzić Majewskiemu, który strzelił na bramkę. Do tego „Jędza” obejrzał 4 żółtą kartkę i w Gdańsku nie zagra. Forma naszego obrońcy nie predestynuje go do gry w I składzie, nie wspominając już o reprezentacji Polski. Żeby jednak być sprawiedliwym wspomnę, że akcja bramkowa dla Lecha, to cały ciąg błędów. Najpierw Eduardo stracił piłkę w środkowej strefie i po nieudanej próbie odbioru wślizgiem całkowicie odpuścił powrót za rywalem. Astiz źle asekurował Jędrzejczyka, Pazdan źle krył Gytkjaera, Remy nie przesunął się w stronę wchodzącego Majewskiego, a Hlousek był spóźniony i w związku z tym bezużyteczny w akcji obronnej.

8. Co z tym Eduardo? To że brazylijski Chorwat nie gra w Legii najlepiej nie podlega dyskusji. Przeciwko Lechowi był całkiem widoczny w I połowie, ale w II zupełnie zgasł i choćby od jego straty zaczęła się akcja na 1-1. Oddajmy jednak po prostu głos statystykom: 69 minut gry, 1 niecelny strzał, 2 faule, 1 żółta kartka, 10 strat, 0 odbiorów, 78% celnych podań, 30% wygranych pojedynków (7/23), przebiegnięte 7,7 km. Liczyliśmy na znacznie więcej.

9. Co było fajne? Podanie Remy`ego, gol Vesovicia, dryblingi Radovicia, pewność Pazdana, parady Malarza, efektywna gra Hlouska i Mączyńskiego, karny Kucharczyka, zmiany Jozaka.

10. Co było słabe? Straty i niska skuteczność pojedynków Eduardo i Vesovicia (po 10 strat każdy, wygrane pojedynki 30% i 28%), pozorna obecność Hamalainena, gra Jędrzejczyka, dezorganizacja pomocy w II połowie, nieskuteczność, brak sił.

Autor: Jakub Majewski “Qbas”
Twitter: QbasLL
Kątem Oka na FB

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.