Kibice Legii w Lizbonie - fot. Bodziach / Legionisci.com
REKLAMA

Relacja z trybun: Fear us!

Bodziach - Wiadomość archiwalna

Za nami ostatni w tym sezonie wyjazd w europejskich pucharach. Do końca wierzyliśmy, że przejdziemy przeciętny Sporting i za 3 tygodnie pojedziemy do Manchesteru. Po tym co pokazaliśmy w Portugalii, Anglicy musieliby się poważnie obawiać najazdu fanatyków z Łazienkowskiej. Nie na darmo na meczu w Lizbonie zaprezentowaliśmy koszulki z motywem: "Legia Warszawa on tour. Fear us!". Relacja z trybun

Całe życie z wariatami
Za nami szósty w tym sezonie wyjazd w europejskich pucharach. Po Turcji, Rosji, Holandii, Rumunii i Izraelu, tym razem wybieraliśmy się do Portugalii. Czasu do przygotowania mieliśmy wystarczająco dużo. Przez całą zimę legioniści sprawdzali możliwe trasy podróży do Lizbony. Zdecydowana większość zdecydowała się na podróże lotnicze, zazwyczaj z przesiadką. 3-4, a czasem i więcej dni spędzonych na miejscu, miało być formą "ładowania akumulatorów". W Lizbonie jest w końcu o kilkanaście stopni cieplej niż u nas.

Nie brakowało również kibiców podróżujących busami i samochodami. "Całe życie z wariatami" - to hasło najbardziej pasuje do osób, które spędziły tydzień w dalekiej podróży do i z Lizbony transportem kołowym.

Dwa czartery
Ostatni na miejsce dotarli kibice podróżujący dwoma samolotami wyczarterowanymi przez SKLW. W czwartkowy poranek na Okęciu stawiło się ok. 360 fanów, którzy w ciągu 3,5 godziny przemierzyli 3500 kilometrów. Na pokładzie spotkaliśmy dobrze znanego z poprzedniego lotu jegomościa zwanego "sweterkiem". Tradycyjnie podczas podróży panowała bardzo dobra atmosfera. Mimo wczesnej pory wylotu, najpopularniejsze było uskutecznianie statutowego założenia grupy AMT ;). Parogodzinny sen wybrał tylko jeden z kibiców, który po prostu "zmęczył" się jeszcze przed startem.

Po wylądowaniu na miejscu "czarterowcy" zostali przewiezieni autokarami do centrum miasta i rozeszli się w podgrupach. Zbiórka przed meczem wyznaczona była na godzinę 16. Nie wszyscy kibice gładko docierali na miejsce. Część fanów podróżująca przez Niemcy, zamiast w środowy wieczór, do celu dotarła dopiero w czwartkowy ranek.

Legia zdominowała miasto
W mieście, w dniach poprzedzających mecz rzadko można było spotkać kibiców Sportingu. Wiemy jednak, że do kilkunastu starć doszło i to z różnym skutkiem. W dniu meczu Sportingu nie było widać wcale. Legia totalnie zdominowała miasto. Byliśmy wszędzie, głośni i dobrze widoczni. W oczy rzucały się nie tylko białe koszulki warszawiaków, ale i letnie ubranie - koszulki z krótkim rękawem, krótkie spodenki itp. Nic dziwnego, dla nas 18 stopni, w porównaniu z pogodą w Warszawie, to niemal lato. Tymczasem Portugalczycy, ubrani w "puchówki", czapki itp. patrzyli na nas jak na kosmitów. "Przecież jest zima" - tłumaczyli. No, ale niektórzy nie wiedzą co to jest prawdziwa zima.

Lizbona, trzeba przyznać, jest ładnym miastem. Ci, którzy byli na miejscu dłużej, zwiedzili większość atrakcji turystycznych. Ci, którzy przyjechali w dniu meczu, skupili się na zobaczeniu zamku Św. Jerzego, oceanu i centrum miasta. Oblężenie przeżywały lokale gastronomiczne, gdzie legioniści raczyli się złocistymi napojami i sławili najwspanialszy klub na świecie. Raz na kilka minut zaczepiali ich miejscowi dilerzy (bynajmniej nie samochodów) oraz sprzedawcy okularów przeciwsłonecznych w stylu "Tani Armani". Nie brakowało też ulicznych muzyków, którzy ochoczo grali legijne utwory, licząc na hojność legionistów. Sportingu ani widu, ani słychu. Spotykaliśmy natomiast fanów Benfiki, którzy życzyli nam awansu i wysokiej wygranej nad Sportingiem.

Zmienione miejsce zbiórki
Początkowo mieliśmy zebrać się o godzinie 16 na placu Rossio, skąd na stadion mieliśmy podjechać metrem (wcześniej był plan na 7-kilometrowy przemarsz). Ostatecznie zmieniono miejsce zbiórki - wszyscy spotykaliśmy się na stacji metra, kilkaset metrów od stadionu. Na placyku przy metrze zbierały się kolejne setki legionistów, ale opuszczenie placu było niemożliwe - pilnowała tego policja. Ta nie była skora do żadnych dyskusji z kibicami. Gdy coś im nie pasowało, byli agresywni - jakby byli na lekcjach w Bukareszcie. Wiele osób odczuło na własnej skórze siłę policyjnych pał, którymi policjanci machali jak oszalałe zwierzęta.

Zdejmowanie butów i wszystko do depozytu
W końcu po długim oczekiwaniu ze śpiewem na ustach ruszyliśmy grupą w obstawie policji na stadion. Po kilkuset metrach była przymusowa przerwa i po parę setek osób wpuszczano w okolice bramek wejściowych. Tam najpierw następowało przeszukiwanie. Na początek kazano wszystkim bez wyjątku, kobietom również, zdejmować buty. Przeszukiwano skrupulatnie, a większość rzeczy osobistych trafiała do depozytu. Trzeba jednak przyznać, że ten był o wiele bardziej cywilizowany niż trawa pod płotem w Bukareszcie. Zostawiając przedmioty w depozycie, dostawało się numerek, na podstawie którego po meczu były one wydawane. Niestety do depozytu trafiły także dwa nasze bębny, megafony oraz przygotowana oprawa.

Później dopiero następowało przejście przez bramki, chociaż bilety sprawdzali także ochroniarze przy pierwszym wejściu, i długi spacer po schodach na górny sektor. Pomiędzy górną a dolną trybuną, której część mieliśmy wydzieloną, nie było bezpośredniego przejścia. Wyboru trybuny trzeba było dokonać już na wstępie, ustawiając się do konkretnych bramek wejściowych na stadion.

Stadion bardzo przypominał ten, który parę miesięcy temu odwiedziliśmy w stolicy Rumunii. Pstrokate foteliki mogły doprowadzić do oczopląsu, ale jednocześnie maskowały słabą frekwencję na trybunach.

Dwa młynki gospodarzy
Sporting swoją wartość pokazał na wyjeździe przy Łazienkowskiej. Wydawało się jednak, że przed własną publicznością potrafią się zebrać. Nic bardziej mylnego. 20 tysięcy widzów (w tym 2,5 Legia) na 56-tysięcznym stadionie oraz kilka setek w młynku to mizeria. Gospodarze wystawili dwa młynki, liczbowo porównywalne do Amiki Wronki sprzed kilku lat. Jeden z nich zajął miejsca na trybunie za bramką bliżej nas - tam dopingowali fani z grupy "Torcida Verde" i "Directivo Ultras XXI". Po drugiej stronie obiektu osobno doping prowadzili fani z "Juventude Leonina". Momentami dawali radę, przez większość spotkania wypadali słabo. Śpiewali melodyjnie, ale robiłoby to wrażenie, gdyby do dopingu angażowało się kilka razy więcej osób.

Sporting w czasie meczu nie szczędził pirotechniki, ale ta nie prezentowała się efektownie, bowiem odpalana była pojedynczo. Strobo, świece dymne i petardy hukowe odpalane były raz na kilkanaście minut, głównie po stronie "Juventude Leonina". Ponadto machali kilkoma flagami na kiju i zaprezentowali niewielkie sektorówki + transparenty tworzące datę powstania klubu.

Sporting - Lechia
Swoją obecność głośnym "Jesteśmy zawsze tam..." zaznaczyliśmy jeszcze kilkanaście minut przed meczem. Później miejscowy spiker, który wczuwał się w inicjowanie dopingu dla miejscowych, przeciągle skandował "Spooorting...", na co 2500 legionistów odpowiadało w podobnym tonie: "Puuuuuta". Tak było jeszcze kilka razy w trakcie spotkania. Uprzejmości pod adresem miejscowych nie szczędziliśmy zresztą wiele razy.

Gospodarze wywiesili na ogrodzeniu płótno "Sporting Lechia. Familia Verde e Branca". Natychmiast legioniści zareagowali wrzutami na lechistów. "Ekipy siebie warte" - komentowano ze śmiechem, bowiem Sporting kibicowsko nie dorównuje nawet polskim średniakom.

Przeciętny doping
Nasz doping momentami prezentował się nieźle. Podzielenie kibiców na dwa sektory, brak megafonu i bębnów, miały jednak swój wpływ na śpiewy legionistów. Inna sprawa, że ewidentnie nie wszyscy byli "w formie" i dopingowało znacznie mniej niż 2,5 tysiąca fanów. Pod koniec pierwszej połowy cały sektor legionistów zaczął dopingować bez koszulek, co jest już starą świecką tradycją, szczególnie w europucharach. Długo nasi piłkarze zachowywali szanse na korzystny wynik. I gdyby nie drukarz z Rosji, być może udało by się wywalczyć upragniony awans i ruszyć na podbój Manchesteru... Teraz to już tylko gdybanie, ale szkoda, bo gol strzelony przez Legię mógł rozbujać nasz sektor na dobre. A tak, było tylko przeciętnie. Były próby dopingu na dwie trybuny, całkiem nieźle wychodził nam "Hit z Wiednia", chociaż do oryginału brakowało sporo. Właśnie takiego fanatycznego transu brakowało w Lizbonie.

Dwa razy w trakcie spotkania na naszym sektorze płonęły świece dymne i stroboskopy. Znaczną część pirotechniki niestety zarekwirowała ochrona przy wejściu. Po stracie przez Legię bramki z wielu osób zeszło powietrze. Zamiast, potwierdzając hasło "czy wygrywasz, czy nie", zdzierać gardła jeszcze głośniej, spora liczba osób zaczęła zamulać. Dopingowaliśmy, jako tako, do końca. Po meczu podziękowaliśmy zawodnikom za walkę, bo tej faktycznie piłkarzom odmówić nie można. A kolejny podbój Europy dopiero za kilka miesięcy.

Po meczu przez dobrych 30 minut czekaliśmy na wyjście z sektora. Policja, która wcześniej cały mecz stała z boku na naszej trybunie, blokowała wyjścia do klatki schodowej, prowadzącej na dół. W końcu otwarto bramy. Długa kolejka ustawiła się po zostawione w depozycie rzeczy. Na schodach prowadzących ze stadionu na ulicę agresywni policjanci znów musieli leczyć pałami swoje kompleksy. W trakcie całego wyjazdu kilkadziesiąt osób zostało mocno pobitych przez furiatów w mundurach w stylu robocopa. Niestety kilkanaście osób powinięto.

Kibice zostali w eskorcie przeprowadzeni na stację metra. Tam po kilku minutach oczekiwania wszyscy zostali zapakowani do jednego pociągu i bez żadnych postojów wywiezieni do centrum miasta. Osoby, które zostawały w Portugalii dłużej, ruszyły w miasto, ekipy wracające od razu do kraju, do swoich pojazdów.

Smutne zakończenie
Ekipa z dwóch czarterów została zapakowana do podstawionych autokarów i nimi odwieziona na lotnisko. Niestety po drodze, z dyskusji pomeczowych i snu, wybudził nas bardzo groźnie wyglądający wypadek... Kierowca przedostatniego autokaru próbował gonić eskortę (?!) policyjną i kolejne skrzyżowania mijał na czerwonym świetle. Nie byłoby może w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ostatni radiowóz jechał przez nim o dobrych kilkaset metrów, a skrzyżowania nie były w żaden sposób zabezpieczone! Na jednym ze skrzyżowań o mało nie przejechał przechodnia (wyminął go slalomem na pasach), chwilę później było znacznie gorzej - wyjeżdżający z bocznej uliczki na zielonym świetle samochód osobowy skręcił na pas, którym pędził nasz autokar - gwoli ścisłości kierował nim Portugalczyk, nie Polak, choć to nie ma najmniejszego znaczenia. Ten przejechał po raz kolejny na czerwonym świetle i nawet nie naciskając hamulców, z całą siłą przyparł Audi do chodnika, po czym zmiażdżył. Dość sprawnie udało się kibicom opuścić pojazd, z którego wyciekało paliwo - chociaż początkowo sprzeciwiał się temu jeden z policjantów!. Niestety widok Audi A3 był katastrofalny - kierowca nie miał szans przeżyć takiego zderzenia... W takich smutnych okolicznościach zakończył się ten wyjazd. Szczęście w nieszczęściu jest takie, że gdyby pojazdy zatrzymałyby się 2 metry dalej, ofiary śmiertelne byłyby także w naszym autokarze, a relacje z wyjazdów prawdopodobnie pisałby dla Was kto inny.

Frekwencja: 20144
Kibiców gości: 2500
Flagi gości: 12

Doping Sportingu: 4
Doping Legii: 6

Autor: Bodziach

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.