Sektorówki i transparent kibiców Legii w Krakowie - fot. Woytek / Legionisci.com
REKLAMA

Relacja z trybun: Klub nad Wisłą

Hugollek - Wiadomość archiwalna

Terminarz rundy wiosennej nie jest łaskawy dla kibiców Legii. W przeważającej mierze ligowi rywale, z którymi przychodzi się zmierzyć warszawskiemu klubowi, albo nie wpuszczają fanów przyjezdnych, albo ich obiekty przechodzą renowację, więc obecność gości jest wykluczona. Co więcej, w związku z krajowym zakazem pucharowym, nałożonym na legionistów przez PZPN po zeszłorocznym finale Pucharu Polski w Bydgoszczy, wyjazdy, na które mogą udać się warszawiacy, można policzyć na palcach jednej ręki. Relacja z trybun
Nic więc dziwnego, że w związku z wyjazdową posuchą, chętnych na podróż do Krakowa nie brakowało. Zainteresowanie było tym większe, że po raz ostatni zameldowaliśmy się na stadionie Wisły w kwietniu 2007 roku. Przyznana przez wiślaków pula 1650 biletów rozeszła się w mgnieniu oka, a zainteresowanie meczem było zdecydowanie większe. Niestety, wielu fanów musiało obejść się smakiem.

Do stolicy Małopolski udaliśmy się dwoma pociągami specjalnymi. Początkowo, gdy ogłoszono ich godziny odjazdów, wielu kibiców, pamiętając zapewne niedawną, siedmiogodzinną eskapadę na Cracovię, nie dziwiło się, że należy wyjechać tak wcześnie. Małym zaskoczeniem okazały się jednak godziny przyjazdu do Krakowa, ponieważ na miejscu mieliśmy się stawić po niespełna trzech godzinach podróży.
Z Warszawy wyjechaliśmy z małym opóźnieniem. Sama podróż przebiegała bez większych zakłóceń. Po przyjeździe na dworzec Kraków Główny, na który dotarliśmy prawie o czasie, udaliśmy się do podstawionych autobusów. Warto odnotować, że przed dworcem znajdowały się także piętrowe autokary z napisem "wycieczka" na wyświetlaczu, którymi w liczbie około 150 przybyli fani zaprzyjaźnionego Zagłębia Sosnowiec.
Policja chyba nie zorientowała się, że część kibiców zdążyła już dotrzeć na stację kolejową i odjechać z niej autobusem, bo ten ugrzązł w korku, i to bez obstawy. Jako że do meczu pozostawało jeszcze kilka godzin, próżno było szukać na ulicach fanów Białej Gwiazdy. Dostało się zatem mieszkańcom grodu Kraka, dla zasady – za ich lekceważący stosunek do stolicy naszego kraju. Nieco później ten sam autobus miał chwilową awarię, przez co podróżujący nim fani przymusowo utknęli tuż przy samym Rynku Głównym. Stanowiło to nie lada atrakcję dla tubylców, którzy zlecieli się niczym japońscy turyści, by filmować i robić zdjęcia legionistom.
Gdy dotarliśmy w okolice stadionu, okazało się, że wpuszczanie fanów trwa bardzo długo. Najpierw należało przejść przez jeden kordon, po czym samemu trzeba było odnaleźć się na jednej liście imiennej, w żaden sposób nieposegregowanej, zapamiętać numer przypisany do nazwiska, by móc wreszcie przejść z biletem dalej i przy samych bramkach podać numer stewardom i ochronie, żeby ci odhaczyli daną osobę na liście. Następnie należało jeszcze spojrzeć w kamerę i przejść drobiazgową kontrolę, by ostatecznie przekroczyć bramy stadionu Wisły. Teoretycznie system ten miał usprawnić wejście kibiców na stadion, jednak w praktyce spowodował on ogromne zamieszanie i bardzo wolne wpuszczanie na obiekt przy ulicy Reymonta. Przez tę sytuację kibice zaczęli się denerwować, że nie zdążą wejść na sektor przed początkiem meczu. Ci, którzy stali dalej, zaczęli napierać z impetem na tych stojących bliżej pierwszego kordonu. To rozzłościło funkcjonariuszy, którzy jak zwykle na oślep użyli gazu łzawiącego, w wyniku czego jedna z fanek naszego klubu zarobiła porcją "specyfiku" prosto w twarz. Od tego momentu ochroniarze zaczęli się mścić, przepuszczając tylko po 2-3 osoby przez kordon.
Szczęśliwie większość osób zdążyła wejść na stadion przed początkiem meczu. Niestety, nie wszystkim się ta sztuka udała. Kilka osób zawinięto na komendę z bliżej nieustalonych powodów, zaś kibice, którzy nie posiadali biletów, musieli pozostać przed stadionem.

Ci, którym udało się wejść na stadion w miarę wcześnie, widzieli krzątających się po trybunach ultrasów Wisły, przygotowujących oprawę. Przed pierwszym gwizdkiem sędziego praktycznie nie śpiewaliśmy, oszczędzając siły na mecz. Na dwie godziny przed nim wiślacy zebrali się na swojej "10" i rozpoczęli "koncert życzeń", na który nie reagowaliśmy. Im głośniej nas pozdrawiano, tym większą salwą śmiechu wybuchaliśmy, nie mogąc nadziwić się, że kibice większości polskich miast mają nadal kompleksy na punkcie stolicy. W końcu dosadnie odpowiedzieliśmy wiślakom, że po prostu nużą nas swoimi przyśpiewkami.

My z kolei nie omieszkaliśmy "pozdrowić" naszego dyrektora ds. bezpieczeństwa, który po raz kolejny próbował mieszać przy listach wyjazdowych, uprzykrzając nam życie.
Półtorej godziny przed meczem, gdy nasi piłkarze wybiegli na boisko, by sprawdzić stan jego murawy, poinformowaliśmy ich, że mają walczyć, bo Warszawa musi panować. Zawodnicy otrzymali od nas barwówki, które przygotowano na lutowe spotkanie o Superpuchar Polski. Chcieliśmy aby wyszli w nich na początek meczu, niestety tak się nie stało.

Tuż przed pierwszym gwizdkiem doszło do małego spięcia z wiślakami, zajmującymi miejsca w sektorze obok. Żadnych większych atrakcji jednak nie było.
W naszym sektorze zawisło czternaście flag, w tym klika zaprzyjaźnionego Zagłębia Sosnowiec.

Tuż przed pierwszym gwizdkiem sędziego wiślacy zaprezentowali choreografię w postaci chmurek, bram niebios i... kukły przedstawiającej wkraczającego do nich kibica Wisły Kraków w kominiarce z symbolem białej gwiazdy na koszulce. Wszystko opatrzone zostało hasłem "Wszyscy kibice pójdą do nieba, ale niektórzy wjadą tam z bramą". Trzeba jednak przyznać, że kwestia wykonania oprawy pozostawia sporo do życzenia.

My z kolei, prowadzeni przez Starucha (oraz momentami pośrednio Szczęściarza), powitaliśmy naszych piłkarzy gromkim "Mistrzem Polski jest Legia!", po czym rozwinęliśmy dwie znane z dawnych czasów sektorówki – eLkę z logo nieistniejącego już tygodnika "Nasza Legia", który wydawali kibice oraz herb naszego klubu. Opatrzono je pomysłowym, ironicznym hasłem "Klub nad Wisłą", potem pojawiły się flagi i pirotechnika.

Głośne "Jesteśmy zawsze tam..." rozległo się po całym zajmowanym przez nas sektorze. Przez znaczną część pierwszej połowy meczu machaliśmy dużymi flagami na kijach i dopingowaliśmy naprawdę bardzo dobrze i głośno, kilka razy przebijając się przez wiślackie śpiewy. W naszym repertuarze nie zabrakło "Legia! Legia Warszawa", "Ole, ole, ole, ola" czy tradycyjnego walczyka. Należy przyznać, że rewelacyjnie wychodziło nam śpiewanie "Hej Legia gol!".
Przypomnieliśmy również miejscowym, dlaczego tak licznie pojawili się na stadionie.

Drugą odsłonę meczu rozpoczęliśmy od "Mistrzem Polski jest Legia!". Potem śpiewaliśmy m.in. na dwie grupy "Warszawę" oraz "Za nasze miasto". Chyba już dawno nie prezentowaliśmy się tak dobrze wokalnie na ligowym wyjeździe.

Gdy murawę opuszczał Rafał Wolski, podziękowaliśmy mu za grę, skandując jego nazwisko. Potem przypomnieliśmy krakusom, że dla nas oba (jeszcze) występujące w ekstraklasie kluby z tego miasta nie zachowują się w sposób honorowy. Na koniec skoncentrowaliśmy się na "Legia gol, allez allez", mając nadzieję, że piłkarzom uda się, mimo dwu-, a w zasadzie trzyosobowego osłabienia (czerwonymi kartkami ukarano bowiem Jędrzejczyka, Gola oraz... trenera Skorżę), rozstrzygnąć mecz na naszą korzyść.

Niestety, po pięciu dodanych przez sędziego do regulaminowego czasu gry minutach, spotkanie zakończyło się bezbramkowym remisem. Piłkarze za swoją postawę zostali nagrodzeni gromkimi brawami. Przypomnieliśmy im jednak, że cały czas liczymy na ich lepsze niż ostatnio występy oraz że nadal marzymy o upragnionym mistrzostwie Polski. Radović i Nacho Novo w podziękowaniu za wsparcie rzucili na sektor swoje koszulki.

Na sektorze trzymano nas jeszcze przez dobrą godzinę. W międzyczasie podziękowaliśmy zagłębiakom za ich wsparcie na meczu oraz "pozdrowiliśmy" Patryka Małeckiego. Gdy po dłuższej chwili przy linii boiska pojawił się Maciej Skorża zmierzający na konferencję prasową, gromko dziękowaliśmy mu brawami za mecz i za zachowanie oraz skandowaliśmy jego nazwisko. Trener odwdzięczył się bijąc brawo w naszym kierunku.
Po wyjściu ze stadionu czekały już na nas podstawione autobusy, którymi udaliśmy się w drogę powrotną na dworzec kolejowy. Niestety, jako że nie było ich dostatecznie dużo, część kibiców musiała zaczekać aż pierwsza grupa zostanie odwieziona. Na stadion Wisły powróciły dwa autobusy, ale z niewiadomych bliżej względów policja zdecydowała, że wszyscy fani muszą zostać upchnięci w jednym pojeździe. W efekcie eskortowano dwa autobusy – jeden załadowany po sam dach, a drugi całkowicie pusty.

W Warszawie zameldowaliśmy się w dobrych nastrojach około piątej nad ranem. Do pełni szczęścia zabrakło jedynie upragnionego od kilku kolejek zwycięstwa. Mimo że nasi piłkarze zremisowali z Wisłą, niezależnie od wyników innych zespołów utrzymają w tym tygodniu pozycję lidera. Jeśli jednak marzą o mistrzostwie, muszą zacząć wygrywać. Najbliższa ku temu okazja już w Wielką Sobotę o 13:30 przy Łazienkowskiej, kiedy to zagramy z Ruchem Chorzów.

Doping Legii: 8
Doping Wisły: 7

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.