Wojciech Borys (drugi z lewej) podczas ostatniego meczu rugbystów na Legii - fot. Bodziach / Legionisci.com
REKLAMA

Wywiad LL!: Wojciech Borys, rugbysta Legii

Jan 'Wiśnia' Wiśniewski, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Niedawno rugbyści Legii Warszawa w swoim inauguracyjnym sezonie wywalczyli historyczny awans do pierwszej ligi. O tym sukcesie, kolejnych celach, początkach przygody z tą dyscypliną oraz kibicowaniu nie tylko piłkarzom porozmawialiśmy z Wojciechem Borysem, zawodnikiem stołecznej drużyny. Zapraszamy do lektury!

Przede wszystkim gratuluję awansu do pierwszej ligi. Pierwsza rozmowa po osiągnięciu tego sukcesu?
- Tak, do tej pory nie było jeszcze okazji do porozmawiania z mediami. Już po samym awansie otrzymałem jednak mnóstwo gratulacji. Szczególnie od swojej rodziny i najbliższych.

Wygrana nad Budowlanymi Łódź przyszła nadspodziewanie łatwo. Spodziewaliście się takiej dominacji z Waszej strony w tym starciu?
- Powiem tak - jeżeli chcemy walczyć w pierwszej lidze i w przyszłości myśleć o awansie do ekstraligi, to z takimi drużynami jak Budowlani Łódź musimy wygrywać. To nie ulega wątpliwości, że chcieliśmy wyjść na ten mecz bardzo zmotywowani i pokazać się z jak najlepszej strony. Mobilizacja była olbrzymia. Graliśmy przecież na Łazienkowskiej, na stadionie który uważamy za naszą świątynię. Od lat chodziliśmy tam kibicować piłkarzom. Nasza wygrana nie była dla nas zaskoczeniem, chociaż pomimo wysokiego wyniku spodziewaliśmy się, że ten mecz będzie cięższy. To było jednak przetarcie przed pierwszą ligą. To dopiero tam czekają nas naprawdę trudne spotkania, trudne wyjazdy.

Gra na Łazienkowskiej to wielkie przeżycie. Co czułeś wybiegając na murawę wśród blisko tysiąca kibiców? Strach? Spełnienie marzeń?
- Rugbysta nie może czuć strachu. Kiedy wychodzisz i słyszysz głośny doping kibiców to wrażenie jest na pewno niesamowite. Faktycznie, akcja serca przyśpiesza, ale to nie powoduje strachu, tylko dodatkowo mobilizuje do tego, aby pokazać się z jak najlepszej strony. Nie odstawiać głowy, wykazać się sercem do walki i rywalizować właśnie dla kibiców. Sport się uprawia dla swoich fanów. Jeżeli nie ma kto przychodzić na mecze i cię dopingować to jaki jest sens gry?

Myślisz, że jest szansa, abyśmy mogli tam Was oglądać częściej?
- Sądzę, że wszystko zależy od tego, jak nasza sekcja będzie się rozwijała. Tym meczem pokazaliśmy, iż zainteresowanie rugby w Warszawie jest spore. Udowodniliśmy, że wszystko idzie w dobrym kierunku i ludzie będą chętnie przychodzić na nasze spotkania. Cała pula tysiąca biletów rozeszła się bardzo szybko. To chyba jest dobry argument na przyszłość za tym, żeby organizować mecze dla szerszej liczby widzów. Niekoniecznie może na cały stadion, ponieważ 30 tys. ludzi zebrać na rugby to jest trudne zadanie nawet jak na ekstraligę. Nas zadowoliłaby chociaż jedna trybuna, czyli około 9 tys. Na razie spokojnie i małymi kroczkami będziemy dążyć do tego, żeby popularyzować nasz sport i zachęcać coraz więcej kibiców.

W pierwszej lidze przed Wami dużo wyższe progi. Czy pomimo tego będziecie chcieli od razu powalczyć o najwyższe lokaty?
- Na razie nie ma co kalkulować i zapoznawać się z ligą. Jestem wychowankiem Skry Warszawa, która gra od wielu lat występuje w pierwszej lidze. To zespół z pięknymi tradycjami. W swoim składzie mamy również chłopaków z AZS-u Warszawa. Klubu, będącego szesnastokrotnym mistrzem Polski. Myślę, że żadnego badania rywali nie będzie. W każdym meczu obiecujemy zawziętą walkę o zwycięstwo. Jeżeli uda się zajść wysoko, to oczywiście będziemy szczęśliwi. Liczymy się jednak z tym, że poziom w pierwszej lidze będzie już dużo wyższy niż to było o klasę niżej. Takich pogromów, jak dotychczas chociażby z Rugby Wrocław, kiedy zwyciężyliśmy 72-0 raczej nie należy się spodziewać.



Jak na fali Waszego sukcesu zachęcić ludzi do zainteresowani się tą dyscypliną?
- Staram się swoją działalnością pozaboiskową zachęcić dzieciaki do uprawniania rugby. Sam już raczej nie jestem perspektywicznym zawodnikiem. Tę wiedzę, którą nabyłem przez lata treningów staram się przekazać młodym. W naszym polskim narodzie jest duch walki, wśród młodych na pewno również. Wystarczy go tylko jakoś pobudzić. Zmotywować dzieciaki do działania i pokazać im właśnie rugby. Udowodnić im, że to jest sport, gdzie mogą zaprezentować swoje serce do walki, ale również dać ujście swojej agresji. Myślę, że to jest piękna sprawa. Będę nadal się realizował w tym celu. Wciąż zamierzam odwiedzać takie placówki jak domy dziecka, zakłady poprawcze, podstawówki, gimnazja. Branie na siebie społecznej odpowiedzialności za szkolenie młodzieży wymaga pozyskania sponsorów i środków finansowych. Nie chodzi tu o wynagrodzenia dla mnie, ale o pieniądze na zakup sprzętu dla najmłodszych. Piłki dla szkół, które odwiedzamy byłyby wspaniałym prezentem. Niestety wszystko jednak kosztuje.

Czyli może kariera trenerska?
- Zobaczymy. Jeśli chodzi o uprawnienia trenerskie to w Polsce jest z tym duży problem. Nie jest tak łatwo je zdobyć. W przyszłości na pewno będę chciał pracować z młodzieżą. W 2012 roku założyłem w Wołominie swoją drużynę. Prowadzę treningi dla chłopaków w każdym wieku. Przychodzą do nas dzieciaki, ale również i starsi zawodnicy. Jednym z moich wychowanków jest Maciej Wołczyński, który jest teraz w pierwszym składzie Legii. Łapie się do drużyny, więc jakoś ta sekcja się rozwija. Jeżeli chodzi o szkolenie młodzieży, to chcę również zarekomendować fundację "Czas dla rugby", która jest prowadzona przez Witolda Matusewicza w Skrze Warszawa. Oni również chcą się rozwijać i szukają młodych talentów. Naprawdę warto się zainteresować rugby. Dzięki takim rozmowom może więcej ludzi dowie się o tej dyscyplinie. Może większy odzew będzie ze strony mediów. To przecież właśnie oni robią potrzebną nam reklamę. Do tej pory można było na tę kwestię narzekać.

A Ty jak trafiłeś do rugby? Przyznasz przecież, że nie jest to najbardziej popularny sport nie tylko w Warszawie, ale i w całej Polsce.
- Tak naprawdę do rugby trafiłem trochę szczęśliwie. Chodziłem na siłownię do gimnazjum na Jelonkach. Tam podszedł do mnie trener Skry Warszawa Tomasz Borowski i zapytał czy nie chciałbym przyjść na trening rugby. Odpowiedziałem, że bardzo chętnie i jeszcze tego samego dnia zjawiłem się na zajęciach. Przyszedłem na jedne, potem na kolejne i tak już zostałem na stałe.

Tajniki gry poznawałeś w Wołominie, gdzie jak już wspomniałeś założyłeś klub Rugby Team Mafia Wołomin. Traktowałeś to jako hobby czy dobry początek kariery trenerskiej?
- Sam pomysł tej drużyny zrodził się trochę przypadkiem. Chciałem zachęcić chłopaków, którzy prywatnie są kibicami Legii i jeżdżą trasą Tłuszcz – Warszawa Wileńska, do uprawniania rugby. Pokazać im tę dyscyplinę. Można więc powiedzieć, że nic tutaj nie było szczególnie planowane. Fajnie, że zrodziła się taka drużyna. Do tej pory wystartowaliśmy w jednym turnieju. Była to impreza Beach Rugby w Sopocie w 2013 roku. W tym roku również się tam wybieramy. W tej chwili nie możemy startować w żadnych turniejach o randze mistrzostw Polski, ponieważ jesteśmy drużyną amatorską i gramy bez licencji zawodniczych. Jeżeli chodzi o same turnieje dla amatorów to jak najbardziej będziemy brali w nich udział, kiedy będą okazje. Mimo wszystko troszeczkę narzekamy na frekwencję. W Wołominie trenuje nas 8-10 zawodników, czyli dosyć mało. Warto jednak zaznaczyć, że w ciągu całej historii przewinęło się tutaj blisko 50 osób. Takich wytrwałych jest jednak niewielu.

Później była już Legia, do której trafiłeś dzięki jednemu z naborów.
- Kiedy grałem w Skrze Warszawa nie udawało mi się załapać do pierwszej drużyny. Dostałem szansę pokazania swoich umiejętności podczas jednego z naborów Legii. Wówczas spodobałem się trenerom i akurat było wolne miejsce na pozycję, na której zawsze chciałem grać, czyli łącznik młyna. Szkoleniowcy dostrzegli we mnie jakiś potencjał i tak już w Legii zostałem. Występowanie w tych barwach od zawsze było moim marzeniem. Kiedy byłem dzieckiem głównym celem była gra w piłkę nożną. Wszystko zmieniło się z czasem, a szczególnie po powstaniu sekcji rugby Legii Warszawa.

Jak często odbywają się nabory do Legii?
- Jeżeli chce się wejść do drużyny to nie ma co czekać na nabory. Można do nas dołączyć w każdej chwili i wkomponować się do składu. Nabór jest tylko okazją do zebrania większej ilości chętnych zawodników. Wtedy trening jest bardziej podstawowy. Skierowany głównie dla nowicjuszy.



Jakie masz zadania jako łącznik młyna?
- To jest odpowiedzialna funkcja na boisku. Jako łącznik młyna jestem osobą, która poza kapitanem, może krzyknąć i ustawić kolegów na boisku. Można powiedzieć, że jestem dyrygentem gry. To ja odpowiadam za rozgrywanie akcji. Ode mnie zależy, w którą stronę zostanie rzucona piłka po przegrupowaniu oraz z jaką szybkością przeprowadzimy daną akcję. Moim głównym zadaniem jest nadawanie odpowiedniego tempa grze.

Czym dla Ciebie jest gra z "eLką" na piersi?
- Dla mnie przede wszystkim jest to wielki zaszczyt. Niewielu ludzi może spełnić to marzenie. Z faktu gry z "eLką" na piersi czerpię wielką satysfakcję. Podczas meczu wkładam maksimum serca i na pewno będę dalej to robił. Będę zawsze walczył dla Legii i nigdy nie odpuszczę.

Przypuśćmy, jednak że pojawia się atrakcyjna oferta z innego zespołu. Zostajesz w Legii czy odchodzisz, chcąc zrobić kolejny krok do przodu?
- Nie ma mowy. Zostaję w Legii. Ona jest dla mnie najważniejsza. To właśnie tutaj jest moje serce. Co do sukcesów sportowych to wierzę, że nadejdą takie czasy, iż będziemy mogli je również świętować w Legii.

Rozumiem, że marzenie i cel na przyszłość to występ już z orzełkiem na piersi?
- Na pewno nie mówię nie, bo to by świadczyło o jakimś braku ambicji (śmiech). Wierzę w swoje umiejętności i chciałbym powalczyć o kadrę, ale jednak zdaję sobie sprawę, że o to będzie bardzo ciężko. Na razie pozostawiam to jako marzenie. Dużo w swoim życiu już zrealizowałem, więc wiem, że możliwym jest osiągnąć każdy swój cel. Zawsze na boisku będę pokazywał dużo serca. Jeżeli kiedyś ktoś mnie wypatrzy to na pewno będę bardzo szczęśliwy.

Pytam nie bez powodu, ponieważ w marcu pod szyldem reprezentacji Mazowsza mieliście okazję zmierzyć się na Stadionie Narodowym z reprezentacją Polski. Widać było różnicę poziomów? Mocno dali Wam w kość?
- Tamten mecz to tak naprawdę była pokazówka. Nie było takiej gry na pełnym kontakcie. Jeśli chodzi o samą technikę to jest to niestety przepaść. W reprezentacji Polski grają profesjonaliści. Zawodnicy, którzy grając w rugby zarabiają na życie. To jest po prostu ich zawód. Trudno z takimi chłopakami rywalizować. Dla nich trening jest codziennością. Ja poza swoimi przygotowaniami mam przecież jeszcze masę innych zajęć.

Często udzielasz się w szkołach, gdzie starasz się rozpowszechniać rugby. Dzieciaki chętnie uczą się tej dyscypliny?
- Ze szkół, w których byliśmy przyszło do nas kilku chłopaków na treningi. Zostali na dłużej i nadal uczęszczają na zajęcia. Wiadomo, że rugby trudno jest rywalizować z piłką nożną. Wielu dzieciaków jednak preferuje tę drugą dyscyplinę. Jest ona dużo bardziej popularna, a już szczególnie w Polsce. Jednak jeżeli chodzi o szansę gry na dobrym poziomie, to dużo większą mają ją w rugby. Dzięki temu, że jest to sport niszowy dużo łatwiej jest się przebić do składu. Umiejętności zawsze można zdobyć. Cztery czy pięć lat treningów i można stać się wartościowym zawodnikiem i bardzo ważnym ogniwem w swojej drużynie. Zachęcam wszystkich do uprawiania tej dyscypliny. Naprawdę warto.

Co byś polecił wszystkim tym, którzy chcieliby iść w ślady Twoje i Twoich kolegów? Od czego powinni zacząć?
- Priorytetem jest pójść na trening. Jeżeli pójdzie się na zajęcia i wytrzyma nakładane na zawodników tam obciążenia, a dodatkowo nie zje kogoś strach przed bólem, to może coś z tego więcej będzie. To najważniejsze aspekty. W rugby można poznać fajnych ludzi z wielu różnych środowisk. Wszyscy traktują siebie z szacunkiem. Jesteśmy jedną wielką rodziną. Nie ma żadnej rywalizacji pozaboiskowej. Sytuacji, że kibic jednej drużyny nie lubi się z kibicem drugiej. Rugby polega na przyjaźni i wzajemnym szacunku. Jedyna rywalizacja, jaka się toczy, to jest ta przez 80 minut na murawie. Tam nie ma już oszczędzania rywala. Nie raz trzeba komuś przywalić w mordę czy nadstawić karku za swojego kolegę. Tego trzeba się nauczyć. To nie przydaje się tylko na boisku, ale również i na ulicy. Tam czasami też trzeba za kimś twardo pójść. Właśnie również tego warto uczyć młodych.

No właśnie, mówi się że rugby to sport tylko i wyłącznie dla "ludzi z jajami". "Szara myszka" nie dałaby tutaj sobie rady?
- Nawet taki cichy chłopak ma tutaj szansę się przebić. Trenują z nami ludzie, którzy nie imponują warunkami fizycznymi. Nie są wysocy i super umięśnieni, a pomimo tego po latach treningów się sprawdzają. Nabierają potrzebnego obycia na boisku i dają sobie świetnie radę.



No właśnie, co jest więc najbardziej istotne u przyszłego rugbysty?
- Psychika jest najważniejsza. Jeżeli ktoś boi się szarżować lub wejść w kontakt, odczuwa strach przed bólem to niestety. W rugby sobie nie poradzi. Najważniejsze to nie bać się bólu. Trzeba go polubić oraz wkładać całe serce do gry.

Wasze treningi trwają niemal cały tydzień. Trenujecie często, bo aż sześć dni w tygodniu.
- Takie treningi mamy tylko w okresie przygotowawczym. Podczas tej zimy mieliśmy szczególnie intensywne zajęcia. Teraz, kiedy jesteśmy poza rozgrywkami, jest już inaczej. Mamy trzy treningi w tygodniu, które są raczej lekkie. Wszystko zmieni się od lipca. Wtedy znowu wchodzimy w okres przygotowawczy i wzmożemy naszą intensywność. Wiadomo, każdy z nas trenuje dodatkowo indywidualnie na siłowni. Nie jest to trening kulturystyczny, ponieważ on w rugby to się za bardzo nie przydaje. Szczególnie ważny jest CrossFit oraz ćwiczenia poprawiające siłę dynamiczną, a nie tylko statyczną. Nie chodzi o to, aby prześcigać się w tym, kto więcej wyciśnie na ławce.

Podczas meczów nie odczuwacie zmęczenia tymi treningami?
- Rugbysta musi być sportowcem kompletnym. Musi mieć szybkość sprintera, siłę zapaśnika, zwinność judoki i wytrzymałość długodystansowca. Oczywiście, na treningach pracujemy nad kondycją. Mamy dużo zajęć biegowych. Nasze zajęcia są jednak cykliczne. Raz pracujemy nad wytrzymałością, a innym razem nad siłą. Wszystko musi ze sobą współgrać. Jeżeli ktoś imponuje tylko siłą, to też tutaj się nie sprawdzi. Jego dwa mocne wejścia wystarczą na jedną czy dwie akcje. Jeżeli siądzie kondycyjnie to do niczego się nie przyda.

Kiedy wracacie do gry?
- Pierwsza liga startuje we wrześniu. Zobaczymy czy będziemy grali na AWF-ie czy znajdziemy jakieś inne boisko, to się okaże już w trakcie przygotowań. W każdym razie wystartujemy mocno. Będą zacięte i emocjonujące mecze, na które serdecznie zapraszam. Nie tylko kibiców rugby oczywiście. Zachęcam także do treningów. Jeżeli ktoś mieszka w okolicach Wołomina to tutaj do naszej drużyny, a jeżeli ktoś planuje od razu pokazać się w Legii to również tam. W obu przypadkach mamy zajęcia dla dzieciaków i juniorów. W przyszłości będziemy także tworzyć sekcję kadetów. Zapraszam, żeby dołączyć do naszej drużyny, a w dniu meczu do zajęcia miejsc na trybunach.

Oprócz rugby jesteś zapalonym kibicem piłki nożnej. Często można Cię jeszcze spotkać na Łazienkowskiej? Masz na to czas?
- W dalszym ciągu chodzę na mecze. Jeżeli mam okazję, to jeżdżę również na wyjazdy. Często jest niestety tak, że nasze spotkania rugby nakładają się z tymi piłkarskimi. Wtedy ciężko jest wszystko pogodzić. Kiedy mam wolny dzień i mogę pójść na mecz piłkarzy to oczywiście z tego korzystam. W przeszłości bywałem również na meczach koszykarzy, raz czy dwa pojawiłem się nawet na hokeju, więc kibicuję Legii w każdy możliwy sposób.

Czyli można powiedzieć, że jesteś kibicem "pełną gębą".
- Dokładnie tak (śmiech).

Rozmawiał Jan Wiśniewski


przeczytaj więcej o:
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.