Izabela Kuś - fot. Woytek / Legionisci.com
REKLAMA

Liga Mistrzów od kuchni - wywiad z Izą Kuś

Fumen, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

O Lidze Mistrzów, którą jesienią gościliśmy przy Łazienkowskiej, kulisach tych rozgrywek, wymogach UEFA i pracy z piłkarzami rozmawialiśmy z rzeczniczką prasową Legii Warszawa. Dziś Izabela Kuś zmieniła stan cywilny. Młodej Parze życzymy wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia i zapraszamy do lektury!

Gdyby ktoś chciał Cię scharakteryzować... Iza Kuś – rzeczniczka prasowa w Legii Warszawa. Osoba, która bierze udział w konferencjach prasowych z trenerami oraz decyduje o przyznaniu akredytacji dziennikarzom. Jednak to tylko część prawdy.
Iza Kuś:
Na pewno coś w tym jest. To jedynie wycinek moich obowiązków. Konferencje prasowe i wszystko, co z nimi związane leży w mojej gestii. Podobnie jest ze wspomnianym akredytacjami. Jednak jak ostatnio rozmawiałam z jedną osobą na temat tego, co robię w Legii, to się okazało, iż często wychodzę poza sztywne ramy określone w umowie. To też wynika z tego, że jestem osobą, która jeśli tylko może, stara się pomóc. Szczególnie, że co i rusz dostaję wiele próśb. Zaczynając od próśb o autografy piłkarzy po zaproszenia dla zawodników na... studniówki.

Czyli nie istnieje coś takiego jak Twój typowy dzień pracy, który można ubrać w schemat?
- Daleko nie muszę sięgać pamięcią. W poniedziałek, kiedy było losowanie 1/16 Ligi Europy, a także spotkanie Jacka Magiery z dziennikarzami, miałam do załatwienia pewne sprawy przed południem. W efekcie, gdybym nie wyłączyła komputera i nie wyszła z klubu, to dalej siedziałabym za biurkiem. Co chwila coś, telefon, mail... Z drugiej strony, grudzień jest specyficznym okresem. Wpływają prośby o wywiady z piłkarzami, są również wizyty w szkołach i innych placówkach, udzielamy się też charytatywnie. Mogłabym wymieniać i wymieniać.

fot. Mishka / Legionisci.com

Prośby trafiają do Ciebie, ale to piłkarze finalnie poświęcają swój teoretycznie wolny czas.
- Dla osoby z zewnątrz, może się wydawać, że piłkarz przychodzi do klubu, odbywa 2-godzinny trening i wraca do domu. Tak absolutnie nie jest. Vadis, który jest ostatnio na topie, w pierwszej połowie grudnia miał zajęty praktycznie każdy dzień przez dodatkowe obowiązki. Staram się im pomagać w takich sytuacjach i jednocześnie uświadamiać, że jesteśmy mistrzem Polski, uczestnikiem Champions League, co również zobowiązuje. Musimy dać z siebie więcej od innych.

Wspomniałaś o Lidze Mistrzów, która dość sporo namieszała w Twojej pracy.
- Zdecydowanie. Najbardziej dał mi się we znaki mecz z Borussią Dortmund. Przede wszystkim pojawiło się dużo nowych wytycznych, które jako klub musieliśmy wprowadzić wręcz w ekspresowym tempie. Od pozornie niezauważalnych, drobnych spraw, po takie, które wymagały zaangażowania większej grupy. Przebudowaliśmy trybunę prasową, kabiny komentatorskie, zmieniliśmy układ sali konferencyjnej, przygotowaliśmy zupełnie nowy pokój fotoreporterów, co całkowicie zmieniło logistykę ich pracy, nowy Internet, miejsce pracy wozów transmisyjnych, rozstawienie kamer, drogi kablowe, formularze i informatory dla mediów w różnych językach, realizacja wymagań stacji posiadających prawa – mogę wymieniać w nieskończoność. Champions League to elitarne rozgrywki, więc automatycznie pojawił się dodatkowy stres. Podobnie jak u piłkarzy. Tyle tylko, że oni myśleli, aby jak najlepiej zaprezentować się na boisku, a ja na przykład żeby Internet działał sprawnie dla fotoreporterów na boisku. Jednak, jako biuro prasowe spisaliśmy się naprawdę dobrze i spełniliśmy wszystkie wymagania.

UEFA wymaga, ale również i pomaga. Pracuje dla niej sztab tzw. media officerów.
- Na mecze Ligi Mistrzów mamy wsparcie ze strony UEFA. Przyjeżdża tzw. venue team, który jest odpowiedzialny za poszczególne piony – m.in. sportowy, hospitality oraz medialny. Są dla nas wsparciem, służą radą, co jest dla nas dodatkowym ułatwieniem. Jednak ogrom pracy, jaki włożyła nasza ekipa był niesamowity. Przykład: Mieliśmy nie lada problem z wozami transmisyjnymi z Niemiec. Oba miały około 16 metrów długości, a przewidziana przestrzeń w obrębie stadionu jest dość ograniczona. W efekcie mieliśmy do czynienia z małym tetrisem i wraz z kierownikiem obiektu pracowaliśmy nad optymalną logistyką, aby wszystkich pomieścić na parkingu.


Zatem z jednej strony jesteście jako klub u siebie, ale można powiedzieć, że to UEFA była gospodarzem?
- UEFA przejmuje stadion dwa dni przed rozpoczęciem meczu. Rozpoczyna się demontaż reklam i band, które nam towarzyszą w czasie rozgrywek Ekstraklasy, a w ich miejsce pojawiają się elementy związane z Champions League. Na czas Ligi Mistrzów wszystkie tego typu materiały magazynowaliśmy u siebie. Po spotkaniu ze Sportingiem nastąpiła zmiana, gdyż w ich miejsce dotrą do nas te związane z Ligą Europy.

Jak mocno różni się organizacja meczu Ekstraklasy od Ligi Mistrzów z Twojego punktu widzenia?
- Pamiętam, że jak zaczynałam pracę, to ligowe spotkanie było dla mnie niesamowitym wyzwaniem. Może nie powinnam tego mówić, ale przyznam, że jak przeżyłam już nawet tylko jeden mecz w Champions League, to teraz inaczej patrzę na rywalizację na krajowym podwórku, towarzyszą temu zupełnie inne emocje, inna trema. Skala jest nieporównywalna. I to praktycznie w każdym obszarze. Wydawało się, że już mamy najwyższe standardy np. w hospitality, gdzie mamy trybunę zachodnią, loże Silver, Gold, są sponsorzy. Tymczasem otrzymaliśmy wymogi dotyczące zorganizowania dodatkowego namiotu dla gości UEFA tzw. Champions Club, w której musiała się pojawić chociaż jedna znana osobistość. Z pomocą przyszedł m.in. Andrzej Wrona, który był gościem specjalnym na spotkaniu z Borussią Dortmund. Ponadto każdemu meczowi towarzyszyły większe delegacje ze strony przeciwnej drużyny. To kilkadziesiąt osób, które można określić mianem VIP-owskich. Do tego należy dodać oficjalną kolację z najwyższymi władzami danego klubu.

Z polską gościnnością raczej nie powinno być problemów. Jak wypadaliśmy z pozostałych obszarach?
- Pion sportowy – kluby muszą uzgodnić co ma znajdować się w szatni, co dany zespół potrzebuje, ważny jest stan boiska, sprawdza się czy jest podlewane czy nie, a także o której godzinie. To wszystko jest później podsumowywane w dniu meczu o godz. 10:30. Wówczas odbywa się oficjalna odprawa z przedstawicielami obu stron odpowiedzialnymi za media, bezpieczeństwo, dział sportu, są też kierownicy drużyn, a także służby medyczne. To się odbywa pod czujnym okiem delegata oraz tzw. venue team z ramienia UEFA. Wtedy to pochylamy się nad naszymi ustaleniami i dogrywamy jeszcze ostatnie szczegóły. W tym obszarze nie było większych problemów.

Można się do tego w jakiś sposób przygotować odpowiednio wcześniej?
- Można powiedzieć, że Champions League zaczyna nas oswajać ze sobą od IV rundy eliminacji. Pojawia się tzw. branding, a z głośników płynie hymn Ligi Mistrzów. Wchodzą również wytyczne z UEFA, które dotyczą nawet tak błahych z pozoru sprawy jak etykietki na butelkach z wodą. Etykietki są zdejmowane, gdyż napoje nie pochodzą od oficjalnego sponsora rozgrywek. Pomijam już demontaż wszelkich reklam, które towarzyszą nam na co dzień. Różnicą jest brak wspomnianego namiotu Champions Club. Oczywiście nie muszę dodawać, że prestiż jest zgoła odmienny od tego, który odczuwaliśmy przy okazji fazy grupowej.

fot. Woytek / Legionisci.com

I ostatni aspekt – media.
- Przed rozpoczęciem eliminacji w europejskich pucharach mamy wizytację przedstawicieli UEFA, którzy sporządzają dokumentację naszego stadionu. Robią to w bardzo dokładny sposób, z potencjalnym rozstawieniem kamer włącznie. Wówczas jesteśmy już gotowi na wszelkie wymogi, które otrzymamy z centrali. Natomiast gdy awansowaliśmy do fazy grupowej, wówczas odwiedzili nas dodatkowo przedstawiciele telewizji posiadających prawa do transmisji w danym kraju. Wtedy otrzymywaliśmy kolejne prośby oraz wymagania odnośnie choćby stanowisk komentatorskich. Wymuszało to od nas dodatkowego zaangażowania. Nagle kabiny dla dwóch dziennikarzy musiały być powiększone do trzech, podobnie z platformą na kamery. Szyby oddzielające stanowiska od strony murawy miały być zdemontowane. Sygnał stałego łącza internetowego dodatkowo wzmocniony. Było tego sporo.

Zainteresowanie dziennikarzy też jest nieporównywalnie większe.
- To co mnie zaskoczyło, to obsługa mediów podczas spotkania z Borussią przysporzyła dwukrotnie więcej pracy niż z Realem Madryt. Choć mogło się wydawać, że będzie zupełnie odwrotnie. Z Hiszpanii mieliśmy natomiast rekordową ilość stacji radiowych, które wymagały dodatkowych łączy ISDN. Zwykle są 2-3 stacje, a tymczasem przeleciało kilkanaście.

Wyciągając już pewne wnioski apelowałaś do redaktorów naczelnych przed meczem z Realem Madryt o rozsądne podejście do tematu składania wniosków o akredytację. Poskutkowało?
- Staram się maksymalnie odwlec moment ogłoszenia możliwości składania wniosków o akredytacje, żeby jak najdokładniej przeanalizować każdy wniosek. Spodziewałam się ogromnego zainteresowania, ale to chyba przeszło i moje najśmielsze oczekiwania. Zwykle na ligowych meczach mamy dziennikarzy z akredytacjami stałymi oraz kilkudziesięciu wnioskujących o jednorazowe wejściówki. Tymczasem w Champions League to było kilkaset próśb!

I oczywiście ten z Realem Madryt był najbardziej oblegany?
- Zdecydowanie. Doszedł jeden bardzo ważny czynnik. Stadion. Z racji, że było wiadomo, że zagramy przy pustych trybunach, to każdy próbował swoimi sposobami podczepić się pod media. Tak jakby nagle przestrzeń dla dziennikarzy miałaby się powiększyć do niewyobrażalnych rozmiarów. Jednak z racji wspomnianych wizyt przedstawicieli, UEFA doskonale wiedziała ile jest miejsc na trybunie prasowej. Oczywiście nie wszyscy o tym wiedzieli i tego nie rozumieli.

Dla Ciebie to dodatkowa praca oraz nowe doświadczenie widząc wnioski od dość "oryginalnych" czasopism...
- Zgłaszały się najmniejsze portale czy nawet fanpage prowadzony na Facebooku mający po kilkadziesiąt kliknięć "Lubię to!". Rozumiem, że dla kogoś to jest pasja, ale nie możemy tego porównywać do największego dziennika sportowego w kraju. To jest też dodatkowy problem, żeby w możliwie sprawiedliwy sposób podzielić dostępną pulę. Wiadomo, że jeśli mogę pomóc, to to zrobię, ale niekiedy ręce opadały. Miałam telefon od prowadzącego tego typu fanpage Realu Madryt i przez pół godziny wysłuchiwałam pretensji, że Legia Warszawa dzieli dziennikarzy na lepszych i gorszych. Z całym szacunkiem, ale musimy być też świadomi rangi meczu.

fot. Hagi / Legionisci.com

Nagle zaczęły się zgłaszać "Wiadomości wędkarskie" czy poradniki kulinarne?
- Dokładnie. Tygodniki wyspecjalizowane w danych dziedzinach były nagle zainteresowane relacjonowaniem naszych spotkań w Lidze Mistrzów. Pisma poświęcone zwierzętom, czy opisujące historie detektywistyczne oferowały nawet okładki czy dodatkowe artykuły, choć ich profile w żaden sposób nie były związane z piłką nożną. Jak widać, ogromne zainteresowanie było zauważalne nie tylko wśród kibiców, którzy błyskawicznie wykupili bilety na wszystkie mecze, ale również wśród dziennikarzy. Co ciekawe, to co się nigdy nie zdarzało, tak teraz, wszystkie akredytacje były odebrane na czas.

Wspomniałaś o wymogach ze strony UEFA. Czy kluby pokroju Borussii czy Realu, można porównać do gwiazd rockowych, które przyjeżdżają na stadion dać show i jednocześnie mają swoje zachcianki?
- To już zależało od drużyny. Ostatni przykład to Sporting Lizbona. Choć graliśmy o coś, to miał dużą niższą rangę i zainteresowanie niż dwa poprzednie. Borussia Dortmund była bardzo wymagająca. Przedstawiciele niemieckiego klubu pofatygowali się do nas odpowiednie wcześniej, aby osobiście zobaczyć wyposażenie stadionu. Jak później przyjechali na mecz, to doskonale wiedzieli jak się poruszać. To było dla nas zaskoczeniem, gdyż wydawało się, że pewne sprawy można wyjaśnić i załatwić przez telefon lub e-mail. Ale takie sytuacje to dla nas też powód do stałej pracy nad sobą, bo wiemy, że można pewne rzeczy jeszcze poprawić.

Wydawać by się mogło, że to Real Madryt będzie najbardziej wymagający pod tym względem.
- "Królewscy" zaskoczyli mnie bardzo pozytywnie. Zarówno w Hiszpanii, jak i u nas okazywali nam bardzo dużo życzliwości i ciepła. Na każdym kroku czuło się chęć niesienia pomocy i wsparcia. Jedyne na co nas uczulali to - zdjęcia oraz autografy. Wiadomo, że każdy w klubie był zainteresowany lub proszony o zdobycie podpisu na plakacie czy koszulce. Począwszy od osób pracujących np. w ochronie, a na piastujących stanowiska dyrektorskie kończąc. Sama nawet nie chcę myśleć, ile telefonów miałam w tej sprawie... Poproszono mnie o autografy Zinedine Zidane’a. Wiem, że to z mojej strony było nie do końca profesjonalne, ale z racji, że cel był na tyle szczytny – zgodziłam się. Wykorzystałam moment i gdy wydawało mi się, że nikt nie widzi, podeszłam z prośbą. Owszem, podpisał się, ale błyskawicznie zjawiło się kilka osób, które szybko mnie upomniało. Z tego co jednak wiem, przedmioty zostały zlicytowane za naprawdę poważne kwoty i zostały przeznaczone na pomoc dla chorych dzieci z oddziału onkologii. Było więc warto.

To dla tego też przeniesiono pokój fotoreporterów, aby nie dopuścić do niejasnych sytuacji z piłkarzami drużyn przeciwnych?
- Zgadza się. Pomieszczenie, w którym pracują fotoreporterzy przed czy po meczu znajduje się tuż przy korytarzu wiodącym z szatni, przez strefę wywiadów, aż do autokaru. Obawiano się, że zacznie się polowanie na gwiazdy Realu Madryt i ktoś będzie próbował wykorzystać szansę zrobienia zdjęcia lub zebrania autografu. Dlatego też musieliśmy przenieść ich stanowiska pracy w inne miejsce.

fot. Małgorzata Chłopaś / Legionisci.com

A propos wspomnianego "Zizou" to pierwszy raz konferencja prasowa była z ograniczoną liczbą miejsc.
- W europejskich pucharach dziennikarze mogą przyjść i spotkać się z trenerem danej drużyny. Obowiązują wówczas tylko legitymacje prasowe. Nie ma ograniczeń. Natomiast tym razem musieliśmy wprowadzić pewne obostrzenia. Osoba, która otrzymała akredytację na mecz z Realem, mogła jednocześnie przyjść na konferencję. Nikt poza tym. Ludzie próbowali różnych sztuczek, żeby się dostać na stadion. Szczerze? Jednej osobie, która bywała wolontariuszem i udzielała się w mediach, udało się jakimś cudem przedostać i... nawet zadać pytanie. To było dla nas całkowite zaskoczenie!

Jak widać, dbano nie tylko o Zidane’a, ale również o największe gwiazdy poszczególnych drużyn. Pierre Aubameyang z Borussii po dwóch minutach dla dziennikarzy został zabrany do autokaru.
- Dokładnie tak. A propos pomeczowych wypowiedzi... Nam się wydaje, że jesteśmy z jakiegoś europejskiego zaścianka, a nasi piłkarze nie chcą udzielać wywiadów. Tymczasem kilka klubów grających w Champions League ma postępowanie dyscyplinarne z powodu niechodzenia ich zawodników do mix-zony. Choć wymóg stanowi jasno, że zawodnicy, którzy pojawiają się na murawie, muszą również przejść przez strefę wywiadów. Nie muszą się wypowiadać, ale przejść się – tak. W naszym przypadku, gracze zaprezentowali się godnie, nawet po 0-6 z Borussią. I tu należą się dla nich brawa, bo po tym pamiętnym blamażu napisał do mnie szef "media operations" z UEFA z wyrazami zaskoczenia i jednocześnie szacunku, że zarówno klub, jak i zawodnicy zachowali się profesjonalnie.

Szczególnie, że ostatnią rzeczą, na którą ma się ochotę jest wystawienie się na gradobicie pytań ze strony dziennikarzy.
- Otóż to. Każdy najchętniej siedziałby w szatni ze spuszczoną głową i zakrytą twarzą w dłoniach. Tymczasem zawodnicy zachowali się właściwie. Zresztą dotyczyło to nie tylko akurat tego jednego momentu. W Polsce prawa do transmisji miały dwie stacje – TVP oraz Canal+. Obie chciały mieć przedmeczowe rozmowy do studia, a także po ostatnim gwizdku. Tego było sporo, ale wywiązaliśmy się z umowy.

Postawa godna pochwały.
- Wszystkie kluby grające w Lidze Mistrzów oraz w Lidze Europy miały przed fazą grupową szkolenie. Pokazywano nam slajdy dotyczące m.in. klubów i ich piłkarzy pod kątem medialnym. Serce mi rosło, gdy widziałam, że jesteśmy w czołówce pod względem udziału zawodników w wywiadach przed i po meczach. Czasami stara się nam wmówić zupełnie coś innego. Tymczasem po potyczce z Realem Madryt, tylko Gareth Bale zatrzymał się na rozmowę z dziennikarzami. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, gdyby identyczna sytuacja miała miejsce w naszym przypadku.

fot. Mishka / Legionisci.com

Podczas tego szkolenia była okazja, żeby wymienić się doświadczeniami z przedstawicielami innych klubów. Jak wypadamy na tle regularnych uczestników Champions League? Czy też musimy gonić czołówkę?
- Zanim przyszłam do Legii, miałam okazję pracować podczas Euro 2012. Muszę przyznać, że jako naród bardzo się staramy, co jest dostrzegane przez innych. Myślimy, że jesteśmy gorsi, że mamy kompleksy, przez co robimy dwukrotnie więcej. To spotyka się z zaskoczeniem drugiej strony, że jest tak doceniana i zaopiekowana. Działa to również w drugą stronę. Najmilej wspominam wyjazd na mecz z FK Aktobe. Przedstawiciele kazachskiego klubu witali nas już na lotnisku z kwiatami i przysłowiowym chlebem z solą. Czuć było ich troskę. Dla nich to było coś wyjątkowego, że przyjeżdża klub z Europy.

Na korzyść naszego kraju wypadło nie tylko Euro 2012 w porównaniu z tego rocznym, ale również finał Ligi Europy na Stadionie Narodowym w zestawieniu z późniejszym finałem Ligi Mistrzów w Berlinie.
- To wynika z naszej mentalności. Widzę to po sobie i moim zespole biura prasowego, że wszyscy podchodzą do spraw bardzo profesjonalnie. Dobra postawa naszej ekipy jest również doceniana wiele tygodni później, kiedy to otrzymujemy słowa wsparcia i maile, w których przedstawiciele innych klubów piszą, że trzymają za nas kciuki w kolejnym spotkaniu.

A w czym odstajemy od reszty?
- Na upartego każdy mógłby znaleźć niedociągnięcia. Nie możemy się równać choćby z wyposażeniem Santiago Bernabeu. Sama trybuna prasowa w Madrycie mieści pięć razy więcej osób niż u nas. Dla mnie zaskoczeniem było tłumaczenie symultaniczne, z którym spotkaliśmy się w Madrycie czy Dortmundzie. Dla nich to jest normalność. Także to może być kolejny szczebel do pokonania w przyszłości.

fot. Mishka / Legionisci.com

Przed Ajaxem Amsterdam, Ty i Twój zespół, będziecie spać spokojnie?
- Ajax już przerobiłam, więc pewne przetarcie przed kolejnym spotkaniem z nimi już mam. Osobiście miałam inne typy. Marzył mi się APOEL Nikozja lub Olympique Lyon. W pierwszym gra Inaki Astiz, zaś w drugim Maciej Rybus. Myślę, że byłoby sympatyczne spotkanie. Natomiast Holendrzy kojarzą mi się negatywnie. Pewnie dlatego, że z nimi odpadliśmy... Na szczęście jest okazja do rewanżu przy pełnych trybunach.

Na korytarzach budynku klubowego można spotkać wielu pracowników, którzy poświęcają sporo, oddają całe serce Legii. Awans do Ligi Mistrzów był swego rodzaju spełnieniem nie tylko dla piłkarzy, ale również i dla Ciebie.
- Oczywiście, że to było marzenie. Tak bardzo na to czekaliśmy, tak mocno o tym marzyliśmy. A gdy to już się stało... Cóż, atmosfera wokół klubu nie była wówczas najlepsza. A gdy przyszedł pierwszy mecz z Borussią, to przez moment pojawiły się myśli: "Po co nam była ta Liga Mistrzów? Tak nam było dobrze i bezpiecznie w Lidze Europy". I nagle pojawił się Jacek Magiera. W efekcie po ostatniej potyczce pojawił się żal i tęsknota. To było tak coś wyjątkowego zarówno dla kibiców, jak i piłkarzy, że tego nie da się opisać.

fot. Woytek / Legionisci.com

W tej całej radości był przykry aspekt związany z kibicami, pustym stadionem...
- Myślę, że piłkarze Realu Madryt byli zaskoczeni graniem przy pustych trybunach. Być może było to naszym atutem, choć nie o takich przewagach myśleliśmy nad rywalem. Owszem, powtarzano nam zewsząd, że szkoda, że tak się stało, ale mimo wszystko każdy koncentrował się na wyniku i wydarzeniach na boisku.

Mam wrażenie, że Sporting zachował się nie do końca profesjonalnie...
- Byliśmy zaskoczeni jako klub, że Portugalczycy nie chcieli trenować u nas. Być może podeszli do nas trochę lekceważąco i wybrali przygotowania do meczu na obiekcie przy Konwiktorskiej. Dzień przed spotkaniem zawsze dzieje się przy Łazienkowskiej. Są konferencje prasowe, a także treningi obu ekip otwarte przez kwadrans dla mediów. W tym przypadku, z racji, że Sporting wyłamał się z tego schematu, mieli do nas przyjechać na tzw. spacer. Ostatecznie odwiedziny lizbończyków nie doszły do skutku. To było lekceważące i myślę, że znalazło później odzwierciedlenie na boisku.

Pracujesz w Legii od prawie czterech lat. Zaczynałaś pomagając Michałowi Kociębie, który był rzecznikiem prasowym, a następnie zastąpiłaś go na tym stanowisku. Przeżyłaś świętowanie Pucharu Polski, mistrzostwa kraju, awanse do Ligi Europy, a teraz fazę grupową Ligi Mistrzów. Można zażartować, że podobnie jak niektórzy legioniści osiągnąłeś z klubem wszystko.
- Śmieję się i zastanawiam, jakie wyzwania czekają na mnie przy Łazienkowskiej. Może się wydawać, że mam już wszystko wykreślone z listy. Przyznam, że 1/8 finału Ligi Mistrzów albo Ligi Europy, to byłoby już "coś", co mogłoby być dla mnie kolejnym wielkim wyzwaniem. Należy pamiętać, iż im dalej, tym bardziej rośnie lista wymagań ze strony UEFA. Ponadto rosłoby zainteresowanie nie tylko kibiców, ale również mediów. Wtedy w grę wchodzą telewizje nie tylko z kraju przeciwnika, ale z całej Europy. To byłoby coś nowego dla mnie. Zdecydowanie.

O postawie piłkarzy na boisku napisano już wiele. Piłkarzy nie przytłaczała medialna ta otoczka?
- Przyznam, że piłkarze nie zawsze lubią chodzić na konferencje prasowe. Jednak w przypadku spotkań z dziennikarzami przy okazji meczu Ligi Mistrzów sytuacja odwracała się o 180 stopni. To było dla nich wyróżnienie. Cieszyli się jak dzieci. Jakby nie patrzeć, patrzy na nich i cytuje ich cała Europa. Michał Kopczyński, wraz z rosnącą liczbą minut na boisku, cieszył się większym zainteresowaniem mediów. Praktycznie codziennie miał albo wywiad, albo sesję zdjęciową, cały czas coś. Obiecałam mu, że przez kolejne dwa tygodnie będzie wyłączony z tego typu obowiązków. Jednak później miałam do niego jeszcze jedną prośbę. Mówię: "Michał, słuchaj, jest sprawa". Na co on zaczął się wzbraniać, nie wiedząc jeszcze o co chodzi. Gdy tylko usłyszał, że idzie na przedmeczową konferencję, to od razu pojawiła się u niego ogromna radość.

A propos konferencji prasowych, to prorocze okazały się słowa Jacka Magiery, którzy wymarzył sobie 1-0 po bramce Guilherme.
- Guilherme czy Miroslav Radović uczestniczyli w konferencjach prasowych. Pierwszy z nich u nas na stadionie, zaś "Rado" na Santiago Bernabeu. To dla nich jest dodatkowa mobilizacja, duma, są świadomi, że są na oczach całej Europy. Zresztą, zaobserwowałam, że nasi zawodnicy traktowali Ligę Mistrzów wyjątkowo. Biła z nich radość. To co mi się podobało, to fakt, że po końcowym gwizdku nie biegli do przeciwników, żeby wymieniać się koszulkami. Oni chcieli zachować je dla siebie, na pamiątkę. Do tego też potrzebna jest pewna dojrzałość.

Co najbardziej zapamiętasz z tej europejskiej przygody?
- Zegarek, długopisy, teczki, gadżety z charakterystycznym logo... (śmiech). Na pewno przybyło mi trochę zmarszczek i siwych włosów. To przez stres, bo jestem z natury osobą, która się bardzo przejmuje. Osobą, która chce mieć dopięte sprawy na ostatni guzik i jeszcze sprawdzone po dziesięć razy. Bez wątpienia była to niesamowita przygoda. Mogłaby być słodsza, to na pewno, ale łapię się na tym, że zastanawiam się, jak teraz będę życzyć bez Ligi Mistrzów. Miękkie lądowanie zapewni mi Liga Europy.

Rozmawiał Paweł Krawczyński

fot. Woytek / Legionisci.com

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.