Jacek Magiera - fot. Woytek / Legionisci.com
REKLAMA

Jacek Magiera podsumowował rundę jesienną

Woytek, źródło: Legionisci.com, Legia.net, Legia.com - Wiadomość archiwalna

- Jestem w Legii prawie 20 lat i wiem, co jest potrzebne przy Łazienkowskiej. Czułem to jako zawodnik i asystent. Atmosfera jest bardzo ważna i pokazuje naszą jedność. „Vuko” dostał ode mnie wolną rękę – powiedziałem mu, że ma być sobą. Po zwycięstwach zespół musi być widoczny. Siłę i potęgę drużyny pokazuje fakt, że śpiewają zawodnicy, prezes, a nawet prezydent - powiedział Jacek Magiera podczas wspólnej rozmowy z Legionisci.com, Legia.net i Legia.com. Zapraszamy do lektury!

Na początek wypadałoby chyba trenerowi podziękować. Mimo, że wszyscy nie jesteśmy młodzi, to przywróciłeś nam wszystkim radość z oglądania meczów Legii… Myślę zresztą, że nie tylko nam, a wszystkim kibicom Legii.
- Myślę, że to drużyna przywróciła tę radość z gry. To chłopaki grają i trzeba się chyba z tego cieszyć jak grają. Rzeczywiście te mecze w ostatnich miesiącach były interesujące i chyba nie było żadnego spotkania - ani tutaj, ani na wyjeździe. Począwszy od wyjazdu do Lizbony, a na meczu z Górnikiem kończąc. Dużo strzelonych goli – co bardzo cieszy. Do tego gra kombinacyjna i przede wszystkim skuteczna.
Liczba punktów, którą osiągnęliśmy – 25 w 10 meczach ligowych cieszy. To na pewno jest dobry wynik. Bardzo się cieszymy się, że z tej dziesięciopunktowej straty zostały cztery. To stawia nas przed dobrą pozycją wyjściową przed kolejną rundą, którą zaczniemy w lutym.

Zgodzisz się z tym, że zespół narodził się na nowo po meczu z Lechem?
- Myślę, że on rodził się cały czas. Czy po meczu z Lechem? Niekoniecznie. Już po meczu z Lechią były dobre symptomy – wygraliśmy 3:0, byliśmy drużyną, która dominowała na boisku. Potem w szatni było już widać, że jest coraz lepsze patrzenie na siebie. To dało takiego pozytywnego kopa energii. Na pewno jednak każde zwycięstwo wydarte w ostatnich sekundach, kiedy się traci gola w 90. minucie z karnego, a w 92. strzelamy na 2:1 powoduje to, że jeszcze bardziej wierzy się w to, co się robi. To na pewno scaliło zespół. Też te wydarzenia po karnym, ta mini-bójka pokazała, że oni są jednością i wskoczą za sobą w ogień. I to było dobre. Następne mecze to już była kontynuacja tego, co robiliśmy.

Gdy rozmawiałem po tym meczu z Kubą Rzeźniczakiem powiedział, że przez te pięć dni trener Magiera przeprowadził więcej zajęć taktycznych, niż jego poprzednik przez trzy miesiące. I że trener sporo pozmieniał w zadaniach oraz ustawieniu zawodników. Po zakończeniu rundy możemy się dowiedzieć, jakie zadania były najważniejsze?
- Ja tego nie powiem, bo ułatwię sprawę naszym rywalom, którzy będą mieli gotowca. Najwięcej rozmawialiśmy po meczu w Lizbonie, gdzie na podstawie materiału wideo mogłem pokazać, w jaki sposób chcę, żeby zawodnicy poruszali się po boisku, w jaki sposób wypełniali zadania. Zawsze jest łatwiej pokazać w taki sposób, niż narysować na tablicy lub przestawiać pionki. Zawodnik bardziej zrozumie, jak zobaczy na swoim przykładzie.
To nie było jednorazowe przekazywanie informacji, to była długa droga. Takie karmienie tymi informacjami przez miesiąc, krok po kroku. Gdybyśmy powiedzieli wszystko na jednej odprawie naraz, to zawodnicy nic by z tego nie zapamiętali. Małymi krokami dochodziliśmy do pewnych rzeczy.
Potencjał jest, ja go widziałem w tej drużynie. Oczywiście – gdy byłem trenerem Zagłębia Sosnowiec nie analizowałem Legii, nie miałem nawet na to czasu. Oglądałem jej mecze, ale dla relaksu i rozrywki, a nie analizy. Patrząc na to, jakich ten zespół ma zawodników, wchodząc do niego wiedziałem co chcę przekazać, aby to przerodziło się w sukces.

A dużo tych uwag zostało jeszcze do przekazania?
- Dużo, oczywiście. Trzeba się cały czas rozwijać. Piłka nożna idzie cały czas do przodu. Szybkość, jakość… Wiadomo, że każdy mecz to są inne rozwiązania. Do każdego przeciwnika można zastosować inne. Są schematy, które obowiązują, ale ja też liczę na kreatywność zawodników. Zadania zadaniami, ale to zawodnik na boisku podejmuje decyzję na temat tego, co w danej chwili może zrobić. Jeżeli ja będę nakazywał w sytuacji jeden na jeden z danym bocznym obrońcą iść cały czas do linii, do lewej nogi, ale zawodnik tak będzie szedł i zobaczy sam, że to nie zawsze zdaje egzamin i pójdzie raz na prawą, to bardzo dobrze. To znaczy, że zawodnik myśli. A my chcemy właśnie na boisku myśleć. Chcemy, żeby zawodnicy się obserwowali, wybierali jak najwięcej pozytywnych rozwiązań i szukali wolnej przestrzeni. Tak, żeby ta gra była ruchliwa, z wymiennością pozycji.

fot. Woytek / Legionisci.com

Na ile procent swoich możliwości gra dziś Legia, co twoim zdaniem może jeszcze dać kibicom?
- Nie wiem. Nie zastanawiam się nawet nad tym. Są rezerwy – jeśli chodzi o bronienie, jeśli chodzi o zamykanie linii podania, atak na przeciwnika po stracie piłki. To są rzeczy, gdzie trzeba cały czas być w gotowości, aby pracować.
Fakt jest taki, że w ostatnich trzech miesiącach zagraliśmy bardzo dużo spotkań. Do tego dochodzą podróże, samoloty, jazda autokarem... Jeden dzień wyjazd, drugiego dnia powrót. Na taki normalny trening na boisku nie było aż tak dużo czasu, jakby się chciało. Natomiast ja wiem, że zawodnik to lubi. Piłkarz chce grać, choćby co trzy dni, to dobre rozwiązanie zwłaszcza dla zawodnika, który jest w dobrej formie.
Gdzie są jeszcze rezerwy? Na pewno w tempie, abyśmy utrzymywali takie, którego nauczyliśmy się w Lidze Mistrzów UEFA. To nie jest łatwe. Fajnie ogląda się mecz w telewizji i widzi siebie na boisku, natomiast, gdy się już na nie wejdzie, to człowiek dopiero tego dotyka i mówi: rzeczywiście, to trochę inaczej wygląda. To nasz cel, aby to tempo przenieść na grunt polski. To jest gwarancja sukcesu.

No właśnie, gra obronna. Zagraliście 15 spotkań, strzeliliście 42 gole, straciliście 28. Jak to poprawić – w Zagłębiu Sosnowiec też trener miał mecze, jak z Podbeskidziem, z dużą ilość straconych bramek...
- Mecze? A znajdź drugi taki mecz?

Z Wisłą Kraków w Pucharze Polski.
- Tu ekstraklasa grała z pierwszą ligą. Czyli trochę jak Liga Mistrzów UEFA z polską LOTTO Ekstraklasą. Mogę wyliczyć mecze w Zagłębiu Sosnowiec. Pierwszy mecz, w Legioniowie – Puchar Polski, wygraliśmy 3:0. Drugi mecz w Chojnicach, inauguracja rozgrywek – remis 2:2. U siebie z Pogonią Siedlce wygraliśmy 1:0. Pierwsze czyste konto zachowane. Drugi mecz – wyjazd do Olsztyna i 0:0 ze Stomilem, czyli drugie czyste konto. Trzeci mecz – z Sandecją Nowy Sącz i wygrana 2:0. Kolejny mecz w Katowicach i 0:0. Następny mecz z Kluczborkiem wygraliśmy 4:0. Potem wygrana z Górnikiem Zabrze 2:1. A po nim to Podbeskidzie i 4:5 na wyjeździe. Czyli mamy dwa mecze, w których straciliśmy więcej niż dwa gole.
Na pewno jest pole do poprawy, jeśli chodzi o grę obronną. W polskiej LOTTO Ekstraklasie też byśmy mogli tak wyliczać. Jedynie Pogoń Szczecin strzeliła nam trzy gole, Korona Kielce dwa, a tak, to jeżeli już, to po jednym. Chcemy grać ofensywnie i zawsze jest ryzyko tego, że narazimy się na kontrę, brak powrotu do defensywy, do strefy. Spóźnienie o ułamek sekundy do obrony może spowodować naszą utratę gola. Ale uważam, że i tak jest duży progres jeśli chodzi o grę w defensywie całego zespołu. Bo to nie tylko bramkarz, wszyscy bronią. Jeżeli trzech się wyłączy, to robią się problemy.

Czy można już mówić o tym, że Legia Warszawa ma już swój styl?
- Zawsze każdy klub ma jakiś swój styl. Nie chcę za bardzo wypowiadać się na ten temat. Chcemy być drużyną, która dominuje na swoim boisku, jak i na boisku rywala, która jest w ataku pozycyjnym i gra kombinacyjnie, do przodu. To taka skrócona wizja.

Mecz z Realem Madryt chyba każdy zapamięta już do końca życia. Euforia była ogromna, ale od euforii droga do samozadowolenia jest bliska. Trzeba było kogoś sprowadzać na ziemię? Po takim meczu można pomyśleć, że można wygrać z każdym…
- To dobrze, że zawodnicy tak pomyśleli. To pokazało, że warto być odważnym na boisku w takich meczach. Powiem tak… ja się rzeczywiście najbardziej obawiałem tego meczu z Cracovią, tuż po spotkaniu z Realem Madryt. Z wielu powodów. Sporo osób mówiło, że jeśli z Realem zdobyliśmy jeden punkt, to tę ligę wciągniemy nosem. Natomiast tamten mecz kosztował nas dużo wysiłku. Wszystkie parametry były na wysokiej intensywności. Wiedziałem, że drużyna będzie zregenerowana, natomiast z każdą minutą będziemy grali coraz lepiej. Wcale właśnie nie na początku, tylko od 50-60 minuty to nas „puści”. I to się potwierdziło. Wygraliśmy 2:0, to był ten mecz, w którym graliśmy dwoma napastnikami chcąc szybko strzelić gola. Później było trochę problemów w defensywie, brakowało kilkunastu centymetrów do tego, aby Cracovia wróciła do gry. Ale wygraliśmy, drużyna pokazała jedność i było dobrze.
My natomiast w drużynie dużo rozmawiamy o świadomości. Na temat tego, gdzie jesteśmy, co robimy, po co tak robimy, co trzeba jeszcze zrobić i tak dalej... Wówczas mieliśmy dziesięć punktów straty do lidera i staraliśmy się cieszyć każdym kolejnym meczem, każdym zwycięstwem, natomiast to nie może doprowadzić do rozluźnienia.
Liczyliśmy, że w ostatniej kolejce możemy znów odrobić straty. Że Lechia nie wygra w Kielcach, że Jagiellonia będzie mieć problemy z Wisłą Płock i wówczas ten rok zakończymy z taką stratą, którą gdy przychodziłem do Klubu wziąłbym w ciemno.

fot. Woytek / Legionisci.com

Który z dotychczasowych meczów uważa trener za najtrudniejszy?
- Co by nie powiedzieć, nawet ten mecz z Górnikiem Łęczna był trudny. Te ostatnie mecze w roku są najgorsze z wielu powodów. Tysiąc kartek do podpisania na Święta, kolejnych kilkadziesiąt koszulek, zawodnicy są cały czas rozchwytywani, jeździmy po różnego rodzaju miejscach, gdzie w tym czasie trzeba się pokazać… Koncentracja jest na niższym poziomie. W związku z tym dochodzi podświadoma informacja, że ja za chwilę będę ze swoimi bliskimi, zaraz wyjadę z Polski na wakacje… To są mecze, gdzie ta koncentracja nie do końca w podświadomości jest taka, jak powinna. Dlatego tego się obawiałem.
A z takich czysto piłkarskich aspektów? Wszystkie mecze były trudne. Zawsze trzeba było z siebie dać maksimum. Na przykład w Gliwicach, mimo że wygraliśmy 5:1, to te 20 minut drugiej połowy, gdzie trzeba było wybronić wynik, kosztowało nas bardzo dużo. Ale to jest właśnie sztuka. Pochwaliłem drużynę. Ok, Piast miał przewagę, ale przecież może to się zdarzać. Natomiast po to aktywnie gra się w obronie, aby nie doprowadzić do tego, że się traci gola. Nie straciliśmy, wyprowadziliśmy trzy kontry i tak to się zakończyło. Każdy mecz był inny i kosztował nas na pewno dużo wysiłku.

Polscy trenerzy ligowi często mówią, że europejskie puchary to pocałunek śmierci, że nie da się łączyć tych rozgrywek z dobrą grą w lidze. Legia pokazała jednak, że się dało. Co było kluczowe – mentalność czy przygotowanie fizyczne?
- Legia pokazała, że można grać w Europie. Myślę, że takiego tempa żaden polski zespół by nie wytrzymał. Od lipca rozegraliśmy 34 mecze o punkty, a do tego doszły jeszcze mecze niektórych zawodników w reprezentacjach. To świadczy o tym, że przygotowanie było na wysokim poziomie. Jeszcze mamy rezerwy, choć dużo poprawiliśmy się pod tym względem. Nie chcę na ten temat mówić szczegółowo, bo mamy od tego fachowca, Sebastiana Krzepotę. Znam wszystkie wyniki i dane zawodników, ale wiem, że są jeszcze rezerwy, które chcemy poprawić.

W składzie nie było tyle rotacji, ile robili inni szkoleniowcy. Zazwyczaj trener decydował się na 2-3 zmiany i to często wynikające z urazów.
- Tak, to moja filozofia pracy. Zawsze notowałem sobie takie uwagi, że w ten sposób będę robił. Czyli nie rewolucja po meczu, a tylko małe roszady, które w pozytywny sposób mogą wpłynąć na zespół.

Udaje się przenosić tę intensywność z Ligi Mistrzów UEFA do Ekstraklasy już na zadowalającym trenera poziomie?
- Nie jest to zadowalający poziom, ale udaje się. W wielu przypadkach, nie tylko poprzez bieganie, ale także przez samą grę. Swoboda gry, wymienność pozycji, gra na jeden lub dwa kontakty ze zmianą w pionie i inne małe detale. To są rzeczy bardzo ważne i tego nauczyła nas Liga Mistrzów UEFA. Lepiej tego się nauczyć nie da. Wszystko inaczej wygląda w telewizji, a inaczej przy linii, kiedy mecz wydaje się jakby był na przyspieszonych obrotach. Co jest ważne? My też w tych meczach graliśmy na przyspieszonych obrotach – to pokazuje, że można. Potem, wróciliśmy do polskiej ligi i w sześć minut we Wrocławiu praktycznie rozstrzygnęliśmy mecz. Ja z tego powodu bardzo się cieszę, bo wyciągamy wnioski. Tak musi być. Ja bym chciał, żeby jak najwięcej drużyn grało w europejskich pucharach, bo to da gwarancję że takich meczów jak z Realem, Borussią czy Sportingiem, będzie w polskiej lidze cztery-pięć, a jak na razie tylko w Europie mierzymy się z takimi intensywnościami.

Arek Malarz – 36 lat i najlepszy bramkarz ligi to zaskoczenie?
- Nie, to nie jest dla mnie zaskoczeniem. To bardzo dobry bramkarz, który bardzo profesjonalnie podchodzi do swojego zawodu i taki, który wygrał los na loterii na zakończenie swojej kariery. Trafił do wielkiego klubu, zdobył mistrzostwo, zagrał w Lidze Mistrzów UEFA. To nagroda za wszystkie lata wytrwałości, które miał wcześniej w innych klubach. Zasłużył na to, by być bramkarzem numer jeden w naszej lidze, bo był skuteczny.
Należy też pochwalić Radka Cierzniaka i Radka Majeckiego, którzy na treningach cały czas go napierają, ale też dają pozytywną atmosferę pracy. Nie ma nienawiści, jest wspieranie, podpowiadanie i wiara w to, że moja postawa może pomóc koledze i odwrotnie. To, w jaki sposób oni motywują się przed meczem budzi szacunek. Ja się z tego powodu cieszę, bo to są normalne, zdrowe zasady. Bramkarze mają rywalizować, a każdy ma czuć się tak, jakby miał bronić. Jedyna droga do tego to ciężka praca.

Zmiana bramkarza w Dortmundzie na Radosława Cierzniaka, to był – oprócz tego, że nagrodą za postawę na treningach – także sygnał dla pozostałych, że jak będą solidnie pracowali, to dostaną swoją szansę?
- Gdybym dzisiaj miał podjąć tę decyzję, zrobiłbym to samo. Wiedzieliśmy, że decydujący mecz o wyjście z grupy będzie w Warszawie ze Sportingiem. Byłem o tym przekonany w stu procentach. Pytanie z kim mam dać szansę takiemu zawodnikowi? Z Borussią Dortmund w europejskich pucharach przy 50-tysięcznej widowni, czy w 1/16 finału Pucharu Polski gdzie np. jedziemy na mecz do Wejherowa? Co ja będę wiedział po takim meczu w Wejherowie, gdy stanie między słupkami taki bramkarz? Nic. Z całym szacunkiem dla Gryfu – nie ta intensywność, nie ten poziom adrenaliny, nie ten stadion, nie to boisko, nie ta presja. Radkowi taki mecz się po pierwsze należał, a po drugie przyda patrząc z perspektywy najbliższych tygodni, miesięcy czy nawet lat. Ja nie mam gwarancji, że Arek Malarz będzie w stu procentach gotowy na mecz z Ajaksem, albo że wygra rywalizację o miejsce w bramce. I co wtedy? Mamy debiutanta na takim poziomie rozgrywkowym? To było z mojej strony spojrzenie na przyszłość i na to, co może się wydarzyć.
Wszyscy obarczają winą Radka, a tak naprawdę tylko jedna bramka idzie na jego konto. Rozmawiałem z wieloma fachowcami – przy pozostałych nie miał szans. Po meczu było szukanie na siłę kozła ofiarnego. Straciliśmy osiem bramek. Wiem, że to jest dużo, ale patrzymy na to w ten sposób, że ten mecz został wybrany meczem kolejki. O tym meczu będzie się mówiło, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, przez najbliższe 20 lat. Z tego meczu trzech zawodników Legii było wybranych do jedenastki kolejki…
Przy stanie 1:0 graliśmy dobrze w obronie i realizowaliśmy założenia, a nagle straciliśmy trzy przypadkowe gole w trzy minuty. Ja byłem zaskoczony, cała ławka była zaskoczona, zawodnicy na boisku też byli zaskoczeni. 50 tysięcy ludzi na trybunach było zaskoczonych i trener gospodarzy Tuchel też był zaskoczony… I co w takiej sytuacji mamy zrobić? Miałem wprowadzić piątego defensywnego zawodnika? Po co? Żeby bronić wyniku 1:3? Nie! Sygnał był taki: „na nich! Walczymy o to, żeby strzelić gola!”. Strzeliliśmy na 2:3, a niewiele brakowało aby strzelić na 3:3. Centymetry… Gdybyśmy nie trafili tylko w poprzeczkę, znowu zrobiłoby się remisowo i różnie by się ten mecz mógł potoczyć. Niestety z poprzeczki poszła kontra i straciliśmy gola na 2:4. Mnie cieszy to, że drużyna walczyła i strzeliła bardzo ładne gole. Jedyne czego żałuję i do czego miałem uwagę, to fakt, że straciliśmy gola na 4:8 w ostatniej sekundzie. Drużyna nie grała z koncentracją do samego końca, ale to też nam pokazało, że w drugą stronę trzeba walczyć. Gol Hamalainena z Lechem pokazał, że wyciągamy wnioski.


fot. Mishka / Legionisci.com

Po meczu w Dortmundzie trzeba było bardziej pocieszać zawodników, czy jednak wiedzieli, że wszystko idzie w dobrym kierunku?
- Po meczu na gorąco w szatni staram się mało mówić. W tym przypadku powiedziałem: „głowa do góry – my tutaj wrócimy mądrzejsi, tylko żeby wrócić, nie możemy w żaden sposób tego rozpamiętywać, bo trzeba wygrać ligę. Za chwilę jedziemy do Wrocławia i mamy ten wynik przekuć na coś pozytywnego”. Z takim nastawieniem wyszliśmy w Dortmundzie z szatni. Mówiłem zawodnikom, że mają wyjść do dziennikarzy i do ludzi. Niczego złego nie zrobiliśmy. Byliśmy w tym meczu słabsi, ale to nie jest wstyd. Ja się nie wstydzę, że jestem od kogoś słabszy. Graliśmy na miarę swoich możliwości, okazaliśmy się drużyną w tym dniu słabszą, ale zrobiliśmy dużo pozytywnego. Wiadomo, że inaczej ten mecz odebrali zawodnicy, którzy strzelili gole, a inaczej ci, którzy grali w formacjach defensywnych. Zawsze jednak powtarzam, że musi być jedność.

Ciężko było odciąć się od medialnych opinii? Po tym meczu było sporo negatywnych...
- Ja mam do dzisiaj te negatywne felietony. Trzymam je, przeczytałem każdy. Natomiast nauczyłem się tego, że czytać to jedno, wyciągnąć wnioski to drugie, zatrzymać w głowie dla siebie to trzecie, a czwarte zgodzić się z tym, bądź nie zgodzić. Ja miałem zawsze swoje zdanie na temat tego, jak chcemy grać w tych meczach i miałem swój plan, który staraliśmy się realizować. Widziałem w tym sens, że po tych meczach nabierzemy pewności siebie. Graliśmy odważnie w każdym meczu, nawet w tym w Lizbonie. Nie było to wybijanie z własnej połowy, tylko gra w piłkę.

Największą przemianę przeszedł chyba Jakub Rzeźniczak. Powiedział, że pomogła mu rozmowa z trenerem po meczu z Pogonią Szczecin, gdzie usłyszał, że każdy się czasami przewraca, ale trzeba się podnieść i iść dalej. Od tego momentu głowa mu się oczyściła.
- Tak, Kuba gra dobrze. Staram się rozmawiać ze wszystkimi zawodnikami. Nie ze wszystkimi da się rozmawiać swobodnie, bo czasami bariera językowa jest za duża, by poruszyć wszystkie tematy. W przypadkach Rzeźniczaka, Bereszyńskiego, Kopczyńskiego i Radovicia… znaliśmy się od lat. Kubę wprowadzałem do drużyny. Znałem jego mocne i słabe strony, wiedziałem co, jak i kiedy przeżywa. Nie musiałem z nim rozmawiać, żeby widzieć co mu jest. Wystarczyło, że spojrzałem na gościa i już wiedziałem. Będąc jeszcze w Zagłębiu oglądałem mecze Legii. On siedział na trybunach i ja widziałem smutek w jego oczach. Było to widać, bez pytania. Wiedziałem, że trzeba w nim obudzić radość oraz pewność siebie i nad tym zaczęliśmy pracować. Jedna rzecz to szansa, którą się dostaje, a druga to taka, czy się ją wykorzystuje. Kuba to wykorzystał, czas pokazał, że był warto.
Pamiętam po meczu z Pogonią sytuację, że wszyscy mieliśmy pretensje do sędziego o rzut karny, o faul... ale powiedziałem zawodnikom, że to nie sędzia przegrał mecz, tylko my. Wyrzućmy z głowy myślenie w ten sposób, ja się z tym nie zgadzam. Byliśmy drużyną, która była lepsza i powinna wykorzystać sytuacje i wtedy żaden karny czy inna kontrowersyjna sytuacja nie powinna wyprowadzić nas z równowagi. Co by nie mówić, ta porażka też nam się przydała, bo po niej inaczej drużyna podchodziła do wielu rzeczy.

Podstawowa obrona Legii, to: Bereszyński, Rzeźniczak, Pazdan i Hlousek. To jest zestawienie, które chciałby trener zobaczyć na wiosnę podczas rundy rewanżowej?
- Tak, chciałbym tych zawodników widzieć w Legii na wiosnę. Nie skreślajmy natomiast pozostałych piłkarzy. Przed moim pierwszym meczem znalazłem się w sytuacji, w której nie mogłem sprawdzić nikogo w sparingu. Debiutowałem w Lidze Mistrzów UEFA, co jest małym smaczkiem w tej historii. Po jednym rozruchu musiałem zdecydować kogo wystawić na spotkanie ze Sportingiem na wyjeździe. Wybrałem osoby, które znałem. Jak się okazało w większości przypadków ci gracze się obronili. Później do składu wskoczył Vadis. Belg dał świetną zmianę w Lizbonie, potwierdził to w ligowej potyczce z Lechią Gdańsk. Następnie do podstawowej jedenastki powoli wchodził Moulin. Bacznie obserwowałem Francuza, na początku on zresztą mnie też. Powoli wszystko się krystalizowało. Później dokonywałem małych zmian w kolejnych starciach.
Nie miałem czasu, żeby eksperymentować. Być może Maciek Dąbrowski zasługiwał na więcej minut na boisku. Nie dostał ich, ponieważ postawiłem na graczy, których znałem. Na początku podstawowym stoperem był Kuba Czerwiński, później jego miejsce zajął „Pazdi”. W każdym meczu zmniejszałem liczbę zmian. Ważna jest stabilność, jeśli zawodnicy są w dobrej formie, to wtedy inaczej grają.

Piłkarze, którzy przychodzą do Legii z innych klubów zazwyczaj potrzebują około sześciu miesięcy, by zaaklimatyzować się w Warszawie. Trener uważa, że Czerwiński z Dąbrowskim zaczną teraz odgrywać ważniejsze role w zespole?
- Nie wiem. To zależy od wielu rzeczy. Czerwiński zaczął grać od razu, nie potrzebował więc dużo czasu. Kilka meczów miał dobrych, zdarzyły mu się również takie, w których mógł się zachować lepiej. Powiedzmy sobie jednak otwarcie – gdzie Kuba grał dwa lata temu? Z całym szacunkiem do Termaliki, ale niecieczanie posiadają stadion na cztery i pół tysiąca ludzi. Nagle jedzie do Madrytu, by wystąpić na Santiago Bernabeu. Zgodzicie się, że to zupełny inny poziom. Moim zdaniem i tak dał radę. Zresztą na takich stadionach grało niewielu zawodników z obecnej Legii.

Thibault Moulin gra obecnie na pozycji „osiem”. Czy jest to optymalne miejsce dla niego na boisku?
- Zależy jak chcemy grać. Jeżeli wychodzimy w ustawieniu 1-4-3-2-1 , to myślę że tak. Na przykład przeciwstawiając się Realowi Madryt na naszym stadionie, Francuz z Kopczyńskim spisali się znakomicie. W niektórych spotkaniach jednak stosowaliśmy się inne strategie, jak: 4-3-3 czy 4-1-4-1. Ze Sportingiem w Warszawie broniliśmy się 4-5-1. Na pewno Moulin lepiej czuje się na boisku, gdy za plecami ma takiego gracza, jakim jest Michał. „Kopa” cały czas jest za linią piłki, asekuruje pozostałych, odbiera futbolówkę, a następnie posyła celne podania do najbliższego piłkarza lub przez dwie formacje. „Thibu” natomiast lubi przestrzeń, często porusza się, wraca po piłkę do defensywy, manewruje między formacjami. „Ósemka” to odpowiednie miejsce dla niego na murawie.
Tak jak dla Moulina optymalna jest „ósemka”, tak Vadisa widzę na „dziesiątce”. Chociaż Belg może również zagrać niżej, bo wcześniej występował na tej pozycji. Ja natomiast wystawiam go wyżej. Dobrze wygląda jego wymienność ról z „Rado”, obydwaj potrafią toczyć pojedynki z przeciwnikiem, mają zmysł do kombinacyjnej piłki. Są dobrze wyszkoleni technicznie i świetnie się uzupełniają. Nie zapominajmy o Hamalainenie, który zaliczył solidną końcówkę rundy. Fin posiada ogromne możliwości i jeszcze sporo da tej drużynie.

fot. Woytek / Legionisci.com

Trener wspomniał o Kopczyńskim. To zawodnik, który chyba zaliczył największy progres w Legii. W zeszłym sezonie występował w Wigrach Suwałki, później grał w rezerwach warszawskiego klubu, a nagle zaczął jeździć z wami na największe stadiony w Europie. Było zaskoczenie, że tak świetnie sobie poradził na poziomie Ligi Mistrzów UEFA?
- Ja nie byłem zaskoczony. Skoro znajdował się w kadrze pierwszego zespołu Legii, to musiał dać radę. Raz zaliczyłby lepszy bądź gorszy występ, ale wiedziałem, że nie pęknie. Nie miałem wątpliwości, że spełni zadania, które sobie nakreślimy na dane spotkanie. W spotkaniu z Realem w Warszawie miał doskakiwać do Kroosa. Był takim naszym polskim Kroosem, który rozpoczynał budowę akcji, bądź asekurował kolegów w defensywie. Zagrał bardzo dobrze. Pojawiło się u niego zaskoczenie, gdy się dowiedział, że zagra. Nie dziwię się, kilka dni wcześniej wystąpił w rezerwach w spotkaniu z Jagiellonią w Ząbkach. Siedziałem na trybunach z myślą, iż zmierzy się z Realem w Warszawie, lecz on o niczym nie wiedział. Obserwowałem go, nawet chciałem podejść do Krzyśka Dębka, aby zdjął go w 70. minucie. Jednak ulewa przerwała mecz na jakiś czas, dlatego stwierdziłem, że niepotrzebna jest zmiana. O swoim występie dowiedział się kilkanaście godzin przed starciem z „Królewskimi”, po porannym rozruchu. Nie ukrywam, widziałem zaskoczenie, ale również zadowolenie.

Jaki jest natomiast klucz dotarcia do Vadisa Odjidji-Ofoe?
- Vadis chodzi uśmiechnięty i zadowolony. Gra dla drużyny, strzela gole. Pokazuje kolegom z zespołu kiedy należy przyspieszyć, a kiedy zwolnić. Może nie wszyscy widzą to z trybun, ale tak jest. Od samego początku wiedziałem, że to dobry piłkarz. Nie chcę mówić co się działo wcześniej, ponieważ mnie nie było i nie będę mówił o jego prywatnych sprawach, bo to nie mój interes. Cieszę się, iż zaczął prezentować swój poziom, taki piłkarz jest potrzebny polskiej lidze.

Czasami wygląda to tak, że jak piłkarz nie wie co ma zrobić na boisku, to podaje piłkę do Vadisa. To nie jest zbyt duże uzależnienie się od jednego gracza?
- Nie do końca się zgodzę, że bierze na siebie zbyt duży ciężar gry. To samo robi „Rado” w wielu kwestiach i przypadkach. To są zawodnicy, którzy dobrze się uzupełniają. Vadis lubi mieć piłkę przy nodze, rzadko ją traci i widzi bardzo dużo. Sporo przewiduje, bramka na 2:0 z Górnikiem Łęczna o tym świadczy. Wziął na siebie czterech rywali, a następnie podcinką w pole karne zagrał do Radovicia. Nie każdy by to zauważył, podobnie zachował się przy drugim golu Nikolicia. Również skupił na sobie uwagę i wystawił futbolówkę nieobstawionemu „Niko”. Takie akcje można wymieniać. W Dortmundzie przepchnął Bartrę, a następnie asystował przy trafieniu Prijovicia. To są piłkarskie detale. Świetnie się zasłania, potrafi przyspieszyć, posiada bardzo duże umiejętności.

W Lidze Mistrzów UEFA potrafiliście wykorzystać słabe strony przeciwników. Z Borussią wszystkie akcje bramkowe zdobyliście po akcji prawą stroną, gdzie występował Passlack. W spotkaniu ze Sportingiem wykorzystaliście fakt, że obrona wychodzi bardzo wysoko. Co prawda byliście łapani na spalonym, gdy próbowaliście to wykorzystać, ale w końcu się udało. Na ile były to założenia taktyczne, a ile samej kreatywności zawodników, o którym trener wspomniał?
- Zawsze dogłębnie analizujemy każdego rywala. Piłkarzom natomiast dajemy kilka kluczowych informacji o przeciwniku. Nie pokazujemy im całych meczów, bo to do nich nie dotrze. Zawodnik musi otrzymać konkrety. Wiedzieliśmy, że Sporting będzie grać wysoko w obronie. Nawet w przerwie analitycy przyszli do nas do szatni i pokazali nam wycinki trzech, czterech sytuacji, gdy jest możliwość zagrania piłki za linię defensywy. W drugiej połowie taką futbolówkę dostał Kucharczyk. Później „Kuchy” przewrócił się w polu karnym, ale jedenastki nie było, bo nie został sfaulowany.
Natomiast wiedza to jedno, a drugie to jej wykorzystanie. To jest właśnie wspomniana kreatywność zawodników, obserwacja i reakcja w odpowiednim momencie. Kilka razy zostaliśmy złapani na ofsajdzie, faktycznie to irytowało. Gdybyśmy troszkę wyczekali, stworzylibyśmy sobie więcej sytuacji. Jednakże Legia rozegrała bardzo dobry mecz. Pokazaliśmy się z dobrej strony zarówno w obronie jak i w ataku.

Radović i Ofoe są w czołówce praktycznie w każdej jesiennej indywidualnej klasyfikacji. To są najlepsi zawodnicy w Legii, odkąd trener jest w Warszawie?
- Trudno powiedzieć, nie będziemy porównywać dzisiejszej Legii z tą z lat 90. Zbyt wiele rzeczy się zmieniło. Stadion był inny, tak samo boisko, jupitery i pozostałe rzeczy. Teraźniejsza murawa jest na pewno równiejsza niż w latach 90. Grało się trochę wolniej, mieliśmy odmienne spojrzenie na futbol. Teraz trenujemy w zróżnicowany sposób. Kiedyś w sztabie szkoleniowym zespoły miały dwóch młodych trenerów, a obecnie mam około piętnastu osób odpowiedzialnych za swoje zadania. Piłka nożna się rozwija.
Na pewno bardzo dobrym zawodnikiem był chociażby Danijel Ljuboja. Teraz wyróżniają się Vadis i „Rado”. Moglibyśmy tych piłkarzy wymieniać i wymieniać... mnóstwo takich graczy przewinęło się przez Legię. Cieszę się, że wygrywają oni indywidualne klasyfikacje. Dla nas liczy się natomiast sytuacja w tabeli. Na końcu chcemy zająć pierwsze miejsce w lidze.

Guilherme grywał w ostatnich miesiącach na skrzydle, jako środkowy cofnięty pomocnik i na lewej obronie. Która pozycja jest dla niego optymalna?
- Na skrzydle – lewym lub prawym, choć wolę go na prawym. Tak w większości meczów w tej rundzie wychodził na boisko. Na lewym skrzydle zwykle był „Rado”. Z konieczności wystąpił także na lewej obronie – zagrał bardzo dobrze w meczu z Koroną w Kielcach. Miał gola i asystę, dobrze grał z tyłu i z przodu. Na środku pomocy zagrał w Białymstoku i też było to w jego wykonaniu dobre spotkanie, brał na siebie ciężar gry. Ale najlepiej wypada na boku, na pozostałych pozycjach wystąpił z potrzeby chwili. Na szybko trzeba było podjąć tylko decyzję przez meczem z Borussią w Dortmundzie. Hlousek wypadł na chwilę przed spotkaniem i nie było wnikliwej analizy co zrobić. W innych spotkaniach wszystko było przemyślane.

Tomasz Jodłowiec wiosną był wybrany najlepszym piłkarzem rundy, a teraz zaliczył chyba najsłabszą w życiu. Skąd taka zmiana? Można to tłumaczyć przemęczeniem, brakiem odpoczynku i tymi problemami poza boiskowymi?
- Tomek dostał wolne, bo nie miał wcale urlopu. Widać było po nim, że męczył się na treningu i w meczach. Były dni, gdy w niego wierzyłem, stawiałem na niego i on grał. Od spotkania z Realem jednak usiadł na ławce rezerwowych i poza meczem z Wisłą Płock już się z niej nie podniósł. Po analizie sportowej, motorycznej oraz biegowej tego spotkania, po rozmowie z nim uznałem, że nie ma sensu, by dalej był w ten sposób oceniany. To zbyt dobry piłkarz, który wiele dobrego zrobił dla siebie i klubu, by teraz to szybko roztrwonić. Doszliśmy do wniosku, że najważniejszy będzie dla niego odpoczynek i psychiczny reset. Spędzi trochę czasu z rodziną i 9 stycznia do nas wróci powalczyć o miejsce w składzie. O poza boiskowych sprawach, nawet gdybym coś wiedział, to publicznie i tak nie będę mówić. Ale z pewnością w kilku kwestiach trzeba mu pomóc. Piłkarzem będzie jeszcze pięć, może siedem lat, a człowiekiem do końca życia. Dla mnie najważniejsze jest teraz, by był porządnym ojcem.

Postawa Langila była mocnym rozczarowaniem?
- Tak, i mówię to otwarcie. Po pierwszym wybryku, poprzez tłumacza powiedziałem mu, jakie są konsekwencje, czego oczekuję i czym skończy się kolejna taka historia. Był przy tej rozmowie dyrektor sportowy Michał Żewłakow. Steeven wyraził skruchę, otrzymał drugą szansę i… dość szybko złamał zasady po raz drugi. Nie mogłem dopuścić do tego, by coś takiego uszło mu płazem. Inni zbyt mocno pracują nad sobą – na boisku i poza nim, byłoby to nie fair w stosunku do nich. Langil sam się skreślił, innej reakcji oczekiwałem od piłkarza, który nie gra.

A jak zareagował wcześniej na zmianę w Lizbonie, kiedy zawiódł na boisku i nie wykonał zaleceń taktycznych?
- Powiedziałem mu czemu zszedł w przerwie i on wie dlaczego tak się stało. Potem trudno było o kolejną szansę, bo ci, którzy grali za niego prezentowali się dobrze lub bardzo dobrze. I co, miałem po meczu z Lechem, Koroną czy Realem, dawać mu szanse gry kosztem Radovicia, Odjidji czy Guilherme? No nie, musiał czekać na to aż ktoś z nich wypadnie – za kartki czy przez urazy. Taka jest kolej rzeczy. Jak się nie wykorzysta raz swojej szansy i wypadnie ze składu, to trzeba cierpliwie czekać i pracować. Jeśli postąpisz inaczej, trzeba liczyć się z tym, że wypadniesz na amen. W sporcie nie można sobie jednak na to pozwolić.

Michaił Aleksandrow jest w podobnej sytuacji?
- Nie, to zupełnie inna historia. On w Lizbonie wszedł za Langila, a potem zagrał dopiero w ostatniej kolejce. Podobieństwo jest tylko w tym, że ma silną konkurencję na swojej pozycji. Bułgar rywalizuje z Guilherme, z Radoviciem – a spójrzmy, jak oni grali. Był przecież jeszcze Kucharczyk, Hamalainen czy Kazaiszwili. Rozmawiałem z nim, ma pracować i on w odróżnieniu od Langila pracuje. Podchodzi do swoich obowiązków bardzo profesjonalnie. Ma ważny kontrakt i nie widzę takiej sytuacji, bym musiał coś robić na siłę. Z tego jak pracuje jestem zadowolony. On z pewnością nie jest zadowolony z liczby minut spędzonych na boisku. Na jego miejscu też bym nie był, to normalne.

fot. Woytek / Legionisci.com

Po meczu w Gliwicach było zaskoczenie słowami Nikolicia, że odchodzi?
- Nie byłem zaskoczony, jest dorosły i może mówić, co chce. Bierze za to pełną odpowiedzialność. Ale na pytanie czy to był dobry moment, aby o tym powiadomić świat odpowiadam, że nie. Przed nami był jeszcze jeden ligowy mecz. Wybrał inną drogę – jego prawo. Nie zmienia to oceny, że dał temu klubowi bardzo dużo. Bez niego nie byłoby mistrzostwa Polski i Ligi Mistrzów UEFA. 28 goli i tytuł króla strzelców w poprzednim sezonie, 12 w obecnym i też prowadzenie w klasyfikacji najskuteczniejszych strzelców. Taki powinien być napastnik – skuteczny. Chce spróbować czegoś innego i to też jego prawo. Na pewno miło go będziemy wspominać. Życzę mu wszystkiego najlepszego, to profesjonalista. Cieszę się, że miałem możliwość z nim współpracować, powinien dać sobie radę.

Poza Nikoliciem ktoś jeszcze dostał wolną rękę w poszukiwaniu nowego pracodawcy?
- Langil dostał wolną rękę, będziemy mu się też starali pomóc z znalezieniu nowego klubu. Z tego co wiem trzech piłkarzy ma jakieś klauzule odstępnego w kontraktach, m.in. Michał Pazdan. Takie zapisy mogą zostać wykorzystane lub nie, ale nic nie zależy wtedy od klubu. Wiadomo, że odszedł już Stojan Vranjes. Innych takich przypadków nie ma.

Doszło do spotkania trenera z zarządem klubu. Jakie były życzenia?
- Wciąż rozmawiamy na temat kształtu drużyny, jak ma ona wyglądać wiosną. Runda dopiero co się skończyła, zaraz mogą się pojawić oferty trudne do odrzucenia – myślę tu o graczach, którzy mają wpisaną w kontrakt sumę odstępnego. Ja bym chciał, by jednak kształt tego zespołu w 90-95 procentach się nie zmienił. To daje gwarancję stabilności i gry na wysokim poziomie. Jedna czy dwie roszady w składzie mogą mieć miejsce, ale rewolucja i wymiana ośmiu graczy nie może. Już to przerabialiśmy i nic dobrego z tego nie wyszło. Dajmy sobie jednak trochę czasu, liga dopiero co się skończyła. Pierwszy trening mamy zaplanowany na 9 stycznia. Ktoś odejdzie, ktoś przyjdzie. Pojedzie z nami na zgrupowania kilku graczy z rezerw – będziemy chcieli ich sprawdzić i dać im szansę. Czy ją wykorzystają to już inna sprawa. Niebawem się o tym przekonamy.

To jest dobry pomysł, by Jarosław Niezgoda już teraz wrócił i powalczył o miejsce w składzie Legii?
- Nie wiem tego, mówię szczerze. Jarek wykonał w Ruchu kapitalną pracę, nie jest łatwo wskoczyć od razu na poziom ekstraklasy i w 12 meczach zdobyć siedem bramek, do tego dołożyć trzy asysty. Cały czas go monitoruję. Chciałem go już w Zagłębiu Sosnowiec, ale gdy pojawiła się oferta od Niebieskich, to zdecydował się na to, aby spróbować swoich sił w najwyższej klasie rozgrywkowej. Poradził sobie, zdobywał bramki i bardzo się z tego powodu cieszę. Na pewno jeszcze to sobie na spokojnie przemyślę, obejrzę jego mecze, będę chciał z nim porozmawiać. Wówczas dopiero podejmę decyzję. Teraz nic więcej nie powiem, nawet nie znam zapisów w umowie między Legią a Ruchem.

Wraca Rafał Makowski. Już czas by powalczył o miejsce w składzie?
A skąd taka informacja? Ja nic o tym nie wiem i nie wyobrażam sobie, by coś się działo za moimi plecami, by ktoś już podjął taka decyzję. Nie ma jeszcze stanowiska w sprawie graczy, którzy są obecnie na wypożyczeniach. Przynajmniej ja z nikim na ten temat nie rozmawiałem. Kadra na obóz zostanie podana po 1 stycznia, kiedy będziemy mądrzejsi o to, kto odejdzie, a kto przyjdzie.

Pięciu graczy z rezerw pojedzie na pierwszy obóz?
- Pięciu ma się nam pokazać, a czy na pierwszy pojedzie pięciu czy może trzech na pierwszy i dwóch na drugi – o tym jeszcze nie zdecydowałem. Jestem po rozmowach i wstępnych ustaleniach z Krzysztofem Dębkiem i po nowym roku przekażemy stosowne informacje samym zawodnikom, a potem mediom.

Nie licząc lewego obrońcy, na jaką pozycję Legia potrzebuje dziś wzmocnień bądź uzupełnień?
Jeśli nikt nie odejdzie, to nikogo nie potrzebujemy. Gdyby odszedł np. Michał Pazdan, to będziemy potrzebowali jeszcze jednego stopera. Będziemy mieć wtedy bardziej ograniczone pole manewru.

Artur Jędrzejczyk rozwiązałby wszystkie problemy w defensywie?
- Tak sądzę. Może grać na lewej, na prawej, na środku obrony. Znam go i wiem jaki to piłkarz. Wszyscy jak tu siedzimy, mamy o nim dobre zdanie.

Odszedł już Nikolić, na kłopoty zdrowotne narzekają obecnie Aleksandar Prijović i Michał Kopczyński. Nie boicie się, że przygotowania rozpoczniecie bez kilku zawodników?
- Kopczyński miał w poniedziałek operację. Nie odbierał, oddzwonił dopiero po jakimś czasie, ale wiem, że był w trakcie zabiegu pod narkozą i może nie chciał tak o razu rozmawiać. Mam zapewnienie lekarza, że będzie do dyspozycji. To nie jest uraz, który zbyt mocno go ograniczy, co najwyżej na początku przygotowań nie będzie brał udziału w ćwiczeniach kontaktowych. Technikę i motorykę będzie mógł jednak szlifować. Prijović? Ma problemy z obojczykiem i nie wiadomo do końca ile potrwa jego rehabilitacja. Do połowy stycznia będziemy wiedzieli, kiedy rozpocznie treningi z pełnymi obciążeniami. Wielu kontuzji jednak nie ma. Przez ostatnie miesiące przeszliśmy bez kontuzji mięśniowych, pojawiały się urazy mechaniczne, stłuczenia, a to zupełnie co innego.

Ostatnie występy Sebastiana Szymańskiego i Konrada Michalaka to taka zapowiedź, że na wiosnę można spodziewać się ich częstszej gry w pierwszym zespole?
Wszystko zależy od nich. Jeśli będą lepsi od pozostałych graczy, to tak. Obaj dostali cukierki – mają wiedzieć, że ciężko pracując zasłużą na kolejną szansę. Konrad i Sebastian wyróżniali się w drugiej drużynie oraz młodzieżowej Lidze Mistrzów UEFA. Grali krótko, ale nikt nie boi się z nimi grać i mam nadzieję, że wykorzystają szansę. Mamy przy Łazienkowskiej utalentowanych zawodników, ale najważniejsze jest przeskoczenie poziomu juniorskiego oraz zrozumienie tempa i rytmu seniorskiego.

Szymański to dla pana „szóstka”, „ósemka” czy ofensywny pomocnik?
- Dla mnie to piłkarz uniwersalny – może też występować na skrzydle, gdzie wiele razy ustawiany był w rezerwach. Musimy dawać młodzieżowcom „cukierki”, by mieli dalszą motywację. Tak było z Mateuszem Wieteską, który zagrał w Dortmundzie.

fot. Małgorzata Chłopaś / Legionisci.com

A jak pan patrzy na Sandro Kulenovicia?
- Było blisko, by pojawił się na ławce rezerwowych w spotkaniu z Górnikiem Łęczna. Wypadł Prijović, ale ostatecznie nie pojawił się w kadrze meczowej. To bardzo młody chłopak, który jednak szybko złapał kontakt z drużyną. Uczy się polskiego, wręcz błyskawicznie. Rozwija się, a jeszcze popracujemy nad jego „gałązkami”. Myślę, że z czasem doczeka się debiutu w Legii.

A Sadam Sulley? Musimy o to zapytać, bo jego fani nam nie wybaczą.
- Nie widzę tego. Najpierw musiałby grać regularnie w rezerwach, a tak nie jest… Nie możemy robić odwrotnie, niż zakładamy.

Ile prawdy jest w tym, że trener mógłby się już po sezonie zaangażować w Akademię? Pojawiają się takie stwierdzenia, że weszłoby to w dodatkowy zakres pana obowiązków.
- Na razie mam zupełnie inne rzeczy na głowie, najważniejsza jest pierwsza drużyna. W Akademii jest plan działania. Jestem oczywiście do pomocy, ale podstawą jest obrona mistrzostwa Polski, co gwarantuje szansę walki o Ligę Mistrzów UEFA. Można też wygrać Ligę Europy UEFA, ale bardziej wierzę w triumf w Ekstraklasie.

Kogo zaliczamy do najtrudniejszych rywali Legii w walce o mistrzostwo?
- Najważniejsze, żebyśmy to my utrzymywali wysoki poziom sportowy i grali jak w ostatnich meczach. Stawiam na Lecha i Lechię. Nie skreślam Jagiellonii, bo ma dobrego trenera i mogą pomieszać w tym roku. Naszym celem – tak czy inaczej – jest mistrzostwo.

Piłkarze podkreślają, że dawno nie było takiej atmosfery w szatni. To dodatkowy sukces, który udało się zbudować?
- Jestem w Legii prawie 20 lat i wiem, co jest potrzebne przy Łazienkowskiej. Czułem to jako zawodnik i asystent. Atmosfera jest bardzo ważna i pokazuje naszą jedność. „Vuko” dostał ode mnie wolną rękę – powiedziałem mu, że ma być sobą. Po zwycięstwach zespół musi być widoczny. Siłę i potęgę drużyny pokazuje fakt, że śpiewają zawodnicy, prezes, a nawet prezydent. Gracze się otwierają. W Lizbonie wszyscy się obserwowali, a na posiłkach była cisza. Dzisiaj nie brakuje wspólnych tematów, żartów i wspólnych kaw. Piłkarze chcą przychodzić do klubu, bo dla nich to wręcz drugi dom.

Jak szatnia wyglądała w momencie, kiedy trener wchodził do niej pierwszy raz?
- Jadąc z Sosnowca do Warszawy miałem w głowie ułożony plan. Nie wiedziałem, co spotka mnie na miejscu. Sposób rozmów i treningów był jednak ustalony. Zobaczyłem w niej graczy z błyskiem w oczach. A ci, których widziałem pierwszy raz? Od razu usłyszeli, że mają moje zaufanie. Wszyscy wiemy, że są dobrymi zawodnikami, ale trzeba było pokazać to na boisku.

Współpraca z Aleksandarem Vukoviciem układa się wręcz wzorowo. Zamieniacie się przy ławce wedle jakiegoś schematu?
- „Vuko” jest wysyłany z ławki do linii między innymi w momencie, kiedy chcę porozmawiać z Tomaszem Łuczywkiem, drugim trenerem, czy znaleźć czas na jakąś analizę. Ma pokrzyczeć, pobudzić, a jest również odpowiedzialny za stałe fragmenty gry. Zarówno w ofensywie, jak i w defensywie. Wysyłam go też, by zmienić bodziec. Zawodnik i tak musi być skoncentrowany na sobie, ale jeśli już coś dociera, to przydają się różne możliwości.

Myślicie o zmianach w sztabie szkoleniowym?
- Nie. Jest optymalnie, ale zobaczymy co będzie dalej. Nie ma już Geerta Emmerechtsa i Grzegorza Szamotulskiego. Kolejny asystent dla trenera Dowhania? Toczone były pierwsze rozmowy, ale zobaczymy co z tego wyjdzie. Na pewno zasługuje na kogoś takiego i na to, by z racji doświadczenia, wychował swojego następcę.

Jakie są plany na zgrupowania? Pierwsze to motoryka, a drugie taktyka?
- Obecnie odchodzi się od okresów przygotowawczych, na których ładuje się akumulatory. Pracuje się inaczej, skupia na odpowiednich cyklach. Pierwsze dziesięć dni będą inne, ale bez przesady. Na razie na urlopach gracze mają się nudzić. Potem będzie okazja do pływania czy gry w koszykówkę. Na początku stycznia gracze muszą już wykonywać ćwiczenia ze specjalnej płyty. Na pewno przez wolny czas nie stracą swoich walorów, ale rozpiskę każdy będzie musiał wykonać. Świadomość – to pozwala wejść na wyższy poziom. Na obozie będzie sporo motoryki i siły. Sparingi rozgrywane będą pod koniec pobytu. Stawiamy na rywali, którzy zagwarantują grę na dużej intensywności.

A jakie trener ma plany na czas świąteczny? Jakie życzenia trener chciałby przekazać kibicom Legii na Nowy Rok?
- Czas świąteczny spędzę ze swoją rodziną. Będę starał się odpocząć, ale ciężko jest odciąć się od piłki. Rozmawiamy dwa dni po sezonie, a cały czas coś się dzieje. Dopiero Wigilia to czas na spokój. Całe szczęście, że w domu mamy wszystko poukładane jak należy i mogę się skupić na pracy. Potem mam trzy wesela, trochę zabawy, bo przecież tego też potrzeba.
Czego chciałbym życzyć kibicom? Ciepła rodzinnego, a w Nowym Roku dużo zdrowia – to jest najważniejsze. I radości z każdego dnia oraz realizacji swoich celów.

Jakoś specjalnie trener będzie świętować Nowy Rok i swoje 40 urodziny?
- Nie, raczej nie. Spędzimy ten dzień w domu, to będzie czas dla rodziny, gdyż jest go zawsze za mało.

Rozmawiali: Wojciech Dobrzyński (Legionisci.com), Marcin Szymczyk, Piotr Kamieniecki, Łukasz Pazuła (Legia.net), Jakub Jarząbek, Janusz Partyka (Legia.com)


przeczytaj więcej o:
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.