Jarosław Niezgoda - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

W rozjazdach - Jarosław Niezgoda

Jeleń, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Tym razem zawitaliśmy do Chorzowa, gdzie do rundy przygotowuje się kolejny z naszych emigrantów. O problemach z Komisją Ligi, staniu się lokomotywą zespołu i trafieniu z III ligi do Ekstraklasy opowie Wam Jarosław Niezgoda.

Kiedy rozmawialiśmy pierwszy raz, byłeś mocno stremowany kamerami i mikrofonami. Oswoiłeś się już z tą medialną rzeczywistością?
Jarosław Niezgoda: - Faktycznie, na moim pierwszym treningu w Legii nie bardzo wiedziałem co się dzieje dookoła (śmiech). Nigdy wcześniej nie zetknąłem się z tym na taką skalę. Owszem, w II lidze czasami zdarzały się jakieś krótkie wywiady do regionalnej telewizji, ale to był zupełnie inny wymiar. Teraz zdążyłem wpasować się jakoś w otoczenie i nie przeraża mnie już widok aparatów i kamer.

fot. Woytek / Legionisci.com

Jakby półtora roku temu ktoś powiedział Ci, że w 12 meczach Ekstraklasy strzelisz 7 goli i zaliczysz 2 asysty, uwierzyłbyś?
- Kurczę, ciężkie pytanie, musiałbym się chyba nad tym głębiej zastanowić. Zawsze w siebie wierzyłem, jednak transfer do Legii to zupełnie inny kaliber. Kiedy już przyszedłem to owszem, postawiłem sobie za cel występy w Ekstraklasie, to było zresztą moje nastawienie od momentu pojawienia się na Łazienkowskiej. Ale czy pomyślałbym o tym grając jeszcze w Wiśle? Nie mam pojęcia.

Pierwszy okres w Legii nie był łatwy. Słabe występy w rezerwach, wielu Cię skreślało. Co takiego się zmieniło?
- Faktycznie, ten pierwszy czas był dla mnie ciężki, przede wszystkim fizycznie. Treningi z trenerem Czerczesowem były naprawdę wymagające, więc dla młodego organizmu to był duży cios. To na pewno zaważyło na tym, że później przez długi czas nie mogłem się rozkręcić, chodziłem taki zamulony i nie wychodziło mi nawet w rezerwach. Bez dynamiki, bez szybkości – byłem praktycznie bez niczego. Grałem tak, że trener czasami już nie wytrzymywał i ściągał mnie w przerwie. Potem pojawił się jeszcze uraz kolana, także to też na pewno nie pomogło. Potem jednak wróciłem i w III lidze zacząłem grać tak jak należy.

Który z momentów był przełomowy?
- Ciężko mówić o takim momencie, bo w Legii to jeszcze nawet nie zaistniałem (śmiech). Może warto nazwać to raczej powrotem do optymalnej formy. Zacząłem strzelać w rezerwach i sztab pierwszej drużyny spojrzał na mnie przychylnie, także po cichu liczyłem na to, że liznę trochę Ekstraklasy. Tylko że – na moje nieszczęście – jak wreszcie złapałem formę, to liga się już kończyła, a zadebiutować zdążyłem dopiero w następnym sezonie.

Z jakim nastawieniem szedłeś do Ruchu? Liczyłeś na regularną grę, czy raczej wchodzenie z ławki?
- Spodziewałem się tego, że w Ruchu na pewno będzie łatwiej o te minuty. W Chorzowie gra przecież sporo chłopaków z Legii w moim wieku, więc liczyłem trochę na występy od początku. Wszystko potoczyło się dla mnie naprawdę super, jeszcze lepiej niż się spodziewałem.

Jak kibice w Chorzowie podchodzą do chłopaków z Warszawy? Między klubami atmosfera nie jest najlepsza.
- Kompletnie tego nie odczułem. Wydaje mi się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Kibice patrzą na nas jak na swoich zawodników – w końcu reprezentujemy ich klub.

Zgodzisz się z tym, że to warszawska emigracja sprawia, że Ruch ciągle jeszcze jest w grze?
- Faktycznie jest nas sporo, ale to kto z jakiego jest klubu, zupełnie się nie liczy. Wszyscy mamy wspólne cele i razem ciągniemy jeden wózek, ale wiadomo jakie jest miejsce, więc nie zachwycałbym się bardzo nad tym, jak świetnie nam idzie. Każdy daje z siebie maksa, nieważne skąd pochodzi.

Zostałeś jednym z motorów napędowych klubu. Czujesz na sobie coraz większą odpowiedzialność?
- Kiedy przychodziłem to miałem pewne obawy co do tego, jak poradzę sobie w Ekstraklasie. To, że bardzo chciałem w niej grać to jedno, ale po ludzku zwyczajnie się stresowałem. Miałem za sobą tylko jeden mecz w lidze – kompletnie zresztą nieudany, bo przegraliśmy z Arką 1-3 - więc doświadczenia nie miałem praktycznie żadnego. Trener dał mi jednak szansę, ja ją wykorzystałem i radzę sobie w miarę dobrze. Faktycznie jest tak, że ciężar zdobywania goli spoczywa w dużej mierze na mnie, a że nie jestem już kompletną niewiadomą jak na początku, to wymagam od siebie coraz więcej i na pewno czuję się bardziej odpowiedzialny za zespół.

fot. Piotr Kucza / FotoPyK
fot. Piotr Kucza / FotoPyK

Forma wzrasta z meczu na mecz, wyrosłeś na lidera. O powrocie na Łazienkowską myślisz po cichu, czy już całkiem głośno?
- Do czerwca jeszcze mnóstwo czasu, więc póki co chcę się skoncentrować na tym, żeby pomóc Ruchowi utrzymać się w lidze. Jasne, że chciałbym wrócić do Legii, ale nie zaprząta mi to teraz głowy. Myślę o tym w kategoriach tego, co fajnie byłoby zrobić za jakiś czas.

W Ruchu ostatnio nie jest kolorowo. Jak na zespół wpłynęły artykuły opublikowane przez weszlo.com na temat zaległych płac?
- Jak wszyscy zawodnicy staram się od tego odcinać, ale wiadomo, w stu procentach się po prostu nie da. Ja staram się robić swoje, choć sytuacja rzeczywiście nie jest łatwa.

Byliście już prawie bezpieczni, ale Komisja Ligi odjęła Wam 4 punkty. Traci się w takich momentach ochotę do walki?
- Na pewno był to cios. Tych punktów mamy mało, ciężko przychodziło nam zdobywanie ich, a tu nagle zabierają nam cztery i w zasadzie jeszcze cztery mogą zabrać. Wtedy sytuacja byłaby bardzo słaba, ale póki co nie ma sensu o tym myśleć. Zresztą po treningach nie widzę, żeby dotykało nas to bardzo mocno. Nie możemy przejmować się czymś, na co zupełnie nie mamy wpływu. Chcemy się utrzymać, a pomóc może nam w tym wyłącznie ciężka praca – załamywanie rąk raczej nie doda nam oczek w tabeli.

Który moment w rundzie był najtrudniejszy?
- Chyba czas od połowy września do końcówki października, kiedy przegrywaliśmy z każdym jak leci. To był ciężki okres dla drużyny, bo często już prawie mieliśmy punkty, a nagle po jednym błędzie traciliśmy wszystko. Dla mnie osobiście nie było jeszcze tak źle, ponieważ regularnie strzelałem wtedy bramki, tylko co z tego, skoro nadal lecieliśmy w dół tabeli, aż w końcu udało nam się przełamać z Koroną Kielce. To jeśli chodzi o drużynę, bo prywatnie najgorzej grało mi się po powrocie z młodzieżowej kadry Polski. Byłem zmęczony, grałem strasznie słabo, na chwilę straciłem nawet miejsce w pierwszej jedenastce – czas do zapomnienia.

fot. Mishka / Legionisci.com

Niektórzy mówią, że jesteś dobry, ale niewystarczający na Legię. Jak odniósłbyś się do tych zarzutów?
- Cóż, każdy ma prawo do swojej opinii. Ja nikogo nie zamierzam przekonywać słowami, jedyne co mogę zrobić to przyjść tutaj i udowodnić swoją wartość na boisku. Ktoś pewnie mówił, że byłem za słaby na Ruch, a wyszło zupełnie inaczej. Ludzie mogą mówić i pisać co chcą – nie jest to nielegalne.

Przeciwko Legii jeszcze nie było dane Ci zagrać, a najbliższa okazja już za dwie kolejki. Czekasz na ten moment jakoś szczególnie?
- Tak naprawdę każdy mecz będzie teraz na wagę złota dla całego zespołu, choć to prawda, że spotkanie z Legią ma dla mnie specyficzny wymiar. Jestem w końcu jej zawodnikiem i bardzo chciałbym się pokazać z jak najlepszej strony. Nie odliczam co prawda dni w kalendarzu, ale nie ukrywam, że zależy mi na tym meczu.

Więcej do tej pory dała Ci Legia czy Ruch?
- Nie ma się co oszukiwać – jednak to w Ruchu pokazałem się z dobrej strony i moja osoba trochę zaczęła przewijać się w mediach, stałem się w jakiś sposób rozpoznawalny. Jestem bardzo wdzięczny Legii, że wyłowiła mnie z II ligi, ale mimo wszystko to w Chorzowie wypłynąłem na szersze wody.

Z II ligi wskoczyłeś do Ekstraklasy i radzisz sobie bardzo dobrze. Z ręką na sercu – dałbyś sobie radę w Lidze Mistrzów?
- Nie mam pojęcia (śmiech). Gdybym był w swojej najlepszej formie, to mam nadzieję, że dałbym sobie radę. Liczę na to, że być może jeszcze kiedyś sam się o tym przekonam.

Rozmawiał Jeleń
Twitter: @JelenLL

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.