Oprawa na meczu z Astaną - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Relacja z trybun: Wiara nie wystarczyła

Hugollek, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

W środowy wieczór w rewanżowym spotkaniu 3. rundy eliminacji Ligi Mistrzów "Wojskowi" podejmowali przy Łazienkowskiej kazachską Astanę - zespół, z którym tydzień wcześniej doznali bolesnej porażki 1-3. By przedłużyć marzenia o zasmakowaniu drugi raz z rzędu tych elitarnych, europejskich rozgrywek, legioniści musieli wznieść się na wyżyny swoich umiejętności, ponieważ samo zwycięstwo nie wystarczało. Trzeba było wygrać co najmniej dwiema bramkami i to w dodatku z zerem z tyłu. Sytuacja nieciekawa, ale nie niemożliwa.

Historia wszak dawała świadectwo, jak choćby w słynnym dwumeczu z Panathinaikosem Ateny, że stołeczni zawodnicy potrafili wychodzić z tarapatów obronną ręką. Tu mieli jeszcze dodatkowego asa w rękawie - dwunastego gracza na murawie, czyli kibiców.

Wszyscy mieliśmy nadzieję, że nasze wsparcie przyczyni się tego wieczora do końcowego sukcesu, czyli awansu do fazy play-off Champions League. Między innymi dlatego, mimo sezonu urlopowego, na trybunach Estadio WP zgromadziło się aż 25 tysięcy osób. Każdy pragnął do końca wierzyć w to, że Legia pokaże całej Polsce, iż potrafi wyjść obronną ręką z tej piłkarskiej opresji, którą notabene sama sobie zgotowała.

Na długo przed pierwszym gwizdkiem sędziego gniazdowy zagrzewał nas do wytężonego dopingu przez całe spotkanie: "Dawajcie z siebie wszystko, z całego serca! Nieważne, czy jesteś stary czy młody - dopinguj tak, żeby piłkarze Astany mieli pełno w portkach!". Było to o tyle zasadne, że w obliczu kiepskiej postawy naszych piłkarzy w ostatnich meczach, potrzebowali oni naszego bezwarunkowego i nieustannego wsparcia, by się odpowiednio "naładować". Warto również dodać, że przed rozpoczęciem spotkania gromkimi brawami nagrodziliśmy legijnych młodzików, którzy wyszli na murawę.



W związku z obchodzoną dzień wcześniej 73. rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego "Nieznani Sprawcy" przygotowali okolicznościową choreografię, która odbiła się echem nie tylko w całej Europie, lecz i na pozostałych kontynentach naszego globu. Składały się na nią: rozwijana z dachu "Żylety" sektorówka przedstawiająca żołnierza niemieckiego trzymającego broń przy głowie polskiego dziecka, transparent z angielskim napisem "During the Warsaw Uprising Germans killed 160,000 people. Thousands of them were children" (pl. "Podczas Powstania Warszawskiego Niemcy zabili 160000 ludzi. Tysiące z nich były dziećmi") oraz kartoniada w barwach narodowych i datą "1944" utworzoną z czarnych kartoników. Po odśpiewaniu "Mistrzem Polski jest Legia" nastąpiła minuta ciszy, podczas której symbolicznie rozbrzmiała na naszym stadionie powstańcza syrena. Chwilę później odśpiewaliśmy wszystkie cztery zwrotki "Mazurka Dąbrowskiego". W ten sposób kibice chcieli dobitnie przedstawić całą prawdę historyczną - nie tylko o Powstaniu, lecz także o wojennej działalności Niemców względem Polski. Lepszej lekcji historii - bez podtekstów politycznych, których próbują doszukiwać się różne media - dla Europy nie można było chyba wymyślić. Ponadto, z tej okazji w centralnej części "Żylety" zawisły trzy istotne flagi: "Warszawiacy", "Legia" reprezentacyjna oraz "PamiętaMY".

Naszą wokalną walkę o awans rozpoczęliśmy przyśpiewką "Nie poddawaj się". Początkowo jednak doping nie wychodził nam tak jak należy, a wszystko przez brak właściwej synchronizacji z bębnami. Po chwilowej niemocy było już jednak lepiej. "Legioooo, Legioooo" - krzyczeliśmy jak oszalali przy składnych akcjach przeprowadzanych przez "Wojskowych". Nie gorzej wykonywaliśmy "Niepokonane miasto" czy hit z Wiednia. Odśpiewaliśmy także "Legia walcząca" z pozostałymi trybunami. Nie zapomnieliśmy również o pozdrowieniu naszych zgód. Warto także dodać to, że przez cały czas staraliśmy się dekoncentrować zawodników kazachskiego klubu, głośno bucząc i złorzecząc za każdym razem, gdy ci dochodzili do piłki. Krytykowaliśmy także decyzje sędziów, które niejednokrotnie były co najmniej dziwnie. "F... UEFA" - wyrażaliśmy w ten sposób nasze niezadowolenie. Ta wściekłość przekładała się na jeszcze żywsze zagrzewanie naszych piłkarzy do strzelenia bramki. "Gola, gola, gola, strzelcie k... gola!" - krzyczeliśmy donośnie. Pierwsza połowa meczu minęła nam niezwykle szybko. Mimo że staraliśmy się z całych gardeł, na tablicy świetlnej nadal widniał bezbramkowy remis, który oznaczał eliminację legionistów z rozgrywek. Mimo to cały czas wierzyliśmy w to, że w drugiej połowie "Wojskowi" pokażą się z jak najlepszej strony i odrobią straty z Azji. "Jesteśmy z Wami, hej Legio, jesteśmy z Wami!" - wołaliśmy do piłkarzy zmierzających ku szatni. Nasz doping nie był zły, lecz na prezentację pełni naszych wokalnych możliwości - swoistego punktu kulminacyjnego - pozwoliliśmy sobie tego wieczora jeszcze trochę, bo aż do końcówki drugiej połowy, poczekać.

fot. Mishka / Legionisci.com

Co ciekawe, w Warszawie nie zabrakło kibiców z Astany. Zajęli oni miejsca w jednym w skrajnej części sektora trybuny zachodniej, blisko sektora gości. Wyglądali dość egzotycznie - nie tylko ze względu na karnację skóry, ale także przez fakt nagrywania wszystkiego telefonami komórkowymi. Większość z nich zaopatrzona była we flagi i koszulki narodowe. Wywiesili również transparenty "H.B. AYKA" oraz "I love Astana" i starali się wspierać swoich zawodników na tyle, na ile mogli. Wiadomo jednak, że ich próby były z góry skazane na porażkę - z jednej strony przez nikłą frekwencję, a z drugiej przez to, że fani Astany do tuzów świata kibicowskiego po prostu nie należą.

W przerwie meczu staraliśmy się jeszcze bardziej nakręcać i pozytywnie nastawiać przed kolejnymi 45 minutami, by zaszczepić w legionistach wiarę we własne możliwości i końcowy sukces, a w przeciwnikach wzbudzić jeszcze większy strach. Drugą połowę widowiska zaczęliśmy od legijnego hymnu, po czym skoncentrowaliśmy się na przyśpiewce "Hej Legia goooool!". Wiedzieliśmy, że sytuacja nie należała do tych najłatwiejszych, ale przeświadczeni o magii naszych okrzyków staraliśmy się robić wszystko, co w naszej mocy, żeby ułatwić "Wojskowym" wykonanie tego arcytrudnego zadania. Dlatego też z każdą minutą ilość decybeli wydobywająca się z naszych gardeł ulegała systematycznemu zwiększaniu. Co jakiś czas ciśnienie podnosili nam dodatkowo sędziowie i piłkarze Astany - ci pierwsi za kompletnie niezrozumiałe dla nas (i chyba nie tylko dla nas) decyzje, zaś ci drudzy za teatralne upadki, na które arbitrzy dawali się niestety nabierać i przedłużające się leżenie na murawie stołecznego stadionu.



Mimo wytężonego wysiłku z naszej strony czas pędził nieubłaganie, a wynik nadal nie ulegał zmianie. Wiara i nadzieja umierają jednak ostatnie, przez co z jeszcze większym impetem próbowaliśmy przekonać legionistów. Wraz z pozostałymi trybunami śpiewaliśmy "Legioooo, Legioooo!" oraz "Za kibicowski trud". Powalająco wychodziło nam wykonywanie "Legiaaaaaa, Legia Warszawa!" i hitu z Wiednia. Dzięki tej ostatniej przyśpiewce nastąpił zresztą przełom. W 76. minucie Jakubowi Czerwińskiemu udało się wreszcie pokonać golkipera Kazachów. Na trybunach wybuchł istny wulkan radości. Takiej ekstazy, w jaką wszyscy wpadliśmy, nie przeżywaliśmy już dawno. Do końca pojedynku pozostawał kwadrans i każdy z nas chciał głęboko wierzyć w to, że "Wojskowi" pójdą za ciosem i wbiją Astanie upragnioną i potrzebną do awansu drugą bramkę. Nasze okrzyki były ogłuszające i zapewne niejednemu z nas po plecach przeszły ciarki. Emocje sięgały zenitu i dlatego, długo się nie zastanawiając, ściągnęliśmy z siebie koszulki. "Nie poddawaj się!" i "Legia walcząca do końca!" to przyśpiewki, których donośność w tym momencie musiała wykraczać daleko poza granice Estadio WP i które wykonywaliśmy do ostatnich sekund pojedynku. Do końca wierzyliśmy, że Legia awansuje. Kiedy jednak sędzia odgwizdał koniec meczu, okazało się, że wiara nie wystarczyła. Część z nas z pewnością poczuła taki zwykły, ludzki żal - zawód, że marzenia o Lidze Mistrzów skończyły się, nim na dobre zdążyły się zacząć. Naszym futbolistom nie można jednak zarzucić tego, że się nie starali, ponieważ naprawdę tego dnia robili, co mogli, by nas i siebie uszczęśliwić. Z tego względu poprosiliśmy ich, aby podeszli przed naszą trybunę i gorącymi brawami i okrzykami podziękowaliśmy im za walkę. "Walczyć, trenować, Warszawa musi panować!" - przypomnieliśmy im, czego od nich oczekujemy. Skandowaliśmy także nazwisko Jacka Magiery, żeby mu podziękować za to, co zrobił dla naszego klubu i że może liczyć na nasze wsparcie.

Można dywagować, co poszło nie tak - że można było nie dopuścić do straty trzeciej bramki w Kazachstanie, że przy Łazienkowskiej trzeba było wcześniej zdobyć pierwszego gola. Można, wszystko można, tylko i tak niczego już to nie zmieni. Ważne, że Legia nie skończyła jeszcze przygody z europejskimi pucharami. Już w piątek losowanie czwartej rundy Ligi Europy, a wówczas dowiemy się, dokąd tym razem przyjdzie nam się udać, by wspierać nasz ukochany klub. W sobotę zaś kontynuujemy ligową przygodę i udajemy się do "słoniowej" wsi, by wreszcie odczarować stadion Termaliki. Do trzech razy sztuka!

Frekwencja: 24937

Autor: Hugollek

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.