Michał Kucharczyk i Armando Sadiku - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Punkty po meczu z Arką

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Legia znowu wygrała. W końcu dość pewnie i w dodatku z zespołem, który w ostatnim czasie odzwyczaił się od porażek. Co więcej, gdynianie przyjechali na Łazienkowską z dużymi nadziejami, choćby dlatego ich trzy poprzednie wizyty w stolicy skończyły się wielkimi sukcesami: pierwszą w historii wygraną na terenie „Wojskowych”, zdobyciem Pucharu Polski i w końcu Superpucharu. Tym razem jednak wrócili nad morze z nosami zwieszonymi na kwintę.

1. Powrót do normy. Z całym szacunkiem dla arkowców i ich dokonań z ostatnich miesięcy, 2-0 to typowy wynik w domowym spotkaniu Legii z rywalem o takim potencjale. Bez specjalnych problemów. Pach, pach, dziękujemy, do widzenia. Taka to warszawska, ligowa norma i tak to też wyglądało w niedzielę. Ale dopiero od 30. minuty. Wcześniej Arka śmiało sobie poczynała, sprawiała sporo kłopotów stołecznym, a nasi gracze mieli duże kłopoty z konstruowaniem akcji ofensywnych, popełniali błędy w defensywie. W efekcie nie oddawaliśmy strzałów, a goście doszli do co najmniej dwóch groźnych sytuacji. Legia wyszła na mecz jakby z nadmiernym respektem dla rywali i wyglądało to tak, jakby aż pół godziny zajęło im dojście do wniosku, że tu nie ma się kogo bać. Mistrzowie Polski przejęli kontrolę nad grą, opanowali sytuację i zaraz potem strzelili gola. To też był jakby powrót do normy. Ciekawe, że tym razem legioniści słabo weszli w mecz, a dobrze radzili sobie przez następną godzinę. W poprzednich spotkaniach było przecież odwrotnie i już pojawiły się głosy, że zawodnicy nie mają sił na cały mecz. Chyba jednak mają.

2. Wicelider. Trzecia wygrana do zera z rzędu dała legionistom 2. miejsce w tabeli. Bilans ogólnie mamy bardzo przyzwoity, i to mimo katastrofy w Poznaniu. Oceniając mecz z Arką wydaje się, że drużyna już nie tyle wraca, co wróciła na właściwe tory, zjednoczyła i znów chce wykazać swą wyższość nad wszystkimi w lidze. Wszyscy ciągną wózek razem i w tym samym kierunku. To duża zmiana. Kryzys w Legii, zwłaszcza po 0-3 z Lechem, wydawał się mieć głębsze podłoże i być trudniejszy do opanowania. Drużyna jednak sobie z tym poradziła, w czym z pewnością niemała zasługa trenera Jozaka. Atmosferę poprawiły też wyniki. To truizm, ale nic tak dobrze nie wpływa na zespół, jak kolejne wygrane. Legia tymczasem świetnie punktuje w lidze, realizuje cele w Pucharze Polski. Oczywiście inna sprawa, że, jak to już w sierpniu pisał kol. red. Paweł Krawczyński, niemal co roku najlepszym okresem dla „Wojskowych” są październik i listopad. Do tego nowy szkoleniowiec przejął drużynę z problemami, ale nie rozbitą, jak to bywało w poprzednich latach. Nie ma też na głowie pucharów, a i w tabeli nikt wyraźnie nie odskoczył. Legia ma więc sporo szczęścia, ale jemu trzeba umieć pomóc. Chorwacki trener i jego ludzie potrafili. Mamy więc wicelidera, a to pewnie nie koniec wspinaczki.

3. Zagrożenie po stałych fragmentach. NARESZCIE! Gol po rozegraniu piłki ze stałego fragmentu gry, to w Legii rzadkość. Co więcej, stwarzanie zagrożenia, urozmaicone warianty rozegrania piłki po rzutach rożnych i wolnych, to już prawdziwy rarytas. Tymczasem wszystko to oglądaliśmy w niedzielę. Mistrzowie Polski znów byli groźni po podaniach ze stojącej piłki! Widać, że dużo wolnego czasu, jaki obecnie mają nasi zawodnicy i szkoleniowcy między meczami, zostały poświęcone na poprawę tego aspektu i od razu dało to efekt. To bardzo cieszy.

4. Wzajemne uprzejmości. Obie drużyny potraktowały się bardzo serdecznie. Można było nawet odnieść wrażenie, że jedna chce prześcignąć drugą w uprzejmościach. Te zaś przejawiały się głównie poprzez pozostawianie wolnego miejsca na boisku. Arka nie potrafiła z tego skorzystać, Legia zrobiła to dwukrotnie. Warto zwrócić uwagę, że choć trzeci raz z rzędu w lidze nie straciliśmy gola, to jednak gra defensywna pozostawia wiele, a nawet bardzo wiele do życzenia. Uważam, że nasze „zero z tyłu” to tylko w połowie zdolności podopiecznych Romeo Jozaka i aż w połowie zasługa nieudolności rywali. Mecz z Arką udowodnił, że legioniści mają też problem z przedarciem się przez obronę przeciwnika, który ustawia się na własnej połowie i oczekuje. Dość powiedzieć, że niedzielne bramki, to strzał po przytomnym rozegraniu rzutu wolnego (jeszcze raz brawo!) i kontratak. Trener i jego sztab mają przed sobą dużo pracy, a zawodnicy jeszcze więcej.

5. Dobre zmiany. Trener Jozak nieco zaskoczył roszadami w trakcie meczu. O ile wejście Sadiku za Niezgodę było naturalnym wyborem, o tyle wpuszczenie ofensywnie usposobionego Pasquato za bardziej defensywnego Mączyńskiego mogło wydawać się odważną decyzją. Szczególnie biorąc pod uwagę okoliczności – Legia przy stanie 1-0 racjonalnie nastawiła się na przyjmowanie Arki we własnej strefie obronnej i budowanie kontrataków. W tej sytuacji została jednak tylko z jednym defensywnym pomocnikiem (Jodłowiec nieźle, choć dużo strat jak na środkowego pomocnika). Trener najwyraźniej jednak wiedział co robi. Wzmocnił ofensywę, dobił gości i dopiero wówczas wpuścił drugiego defensywnego (Kopczyńskiego), by ten przypilnował wyniku. Co ważne, chorwacki szkoleniowiec wydaje się mieć już swój żelazny skład i w lidze rzadko dokonuje zmian. Patrząc jednak na postawę zmienników, bo Sadiku i Pasquato pokazali się z dobrej strony, to można podejrzewać, że rywalizacja o miejsce w jedenastce zaczyna się na nowo. Oczywiście z korzyścią dla Legii.

6. Niezgoda style. Wychodzisz w I składzie. Otwierasz wynik. Masz wcześniej jeszcze jedną sytuację bramkową. Poza tym cię nie ma. Oto przepis na grę naszego najlepszego napastnika. Przeciw Arce Niezgoda miał dwie okazje, jedną zmarnował, drugą wykorzystał i właściwie tyle widzieliśmy Jarka w meczu. Niezgoda strzela ważne gole, ma wspaniały czas, intuicję i szczęście, ale dużo mu jeszcze brakuje, by na serio rozpatrywać pytania o powołanie do reprezentacji Polski. Spokojnie. Niech dalej się ogrywa, zdobywa bramki, poprawi technikę, przyjęcie dokładność podania i grę ciałem. Pan Jozak umiejętnie korzysta z jego zalet, ale pamiętajmy, że to tylko liga. Prawdziwą weryfikacją wartości Niezgody będą mecze europejskich pucharów.

7. Dwojaki Guilherme. Brazylijczyk znowu zagrał jako główny rozgrywający i niewątpliwie był motorem napędowym większości akcji ofensywnych Legii. Zwolniony z obowiązków defensywnych mógł całe siły poświęcić na konstruowanie ataków. Wprawdzie przez pierwsze dwa kwadranse był bezużyteczny, ale w 30. minucie to on dał kolegom sygnał do natarcia i wspaniale uderzył na bramkę. Po tym strzale dał upust emocjom, nakłaniał kibiców do dopingu, widać było, że frustruje go gra zespołu. No i ruszyło, a niemal wszystkie poczynania ofensywne drużyny przechodziły przez niego. Niewątpliwie stanowił największe zagrożenie dla bramki gości. Trzeba jednak podkreślić, że Guilherme był niedokładny (polecam statystyki z meczu lub obejrzenie go ponownie), zanotował kilka niepotrzebnych strat, no i jednak źle się zachował w 65. minucie, gdy strzelał zamiast podawać do dobrze ustawionego Niezgody. Ogólnie jednak zasłużył na pochwałę. Czy zasłuży na nowy kontrakt?

Autor: Jakub Majewski "Qbas"
Twitter: QbasLL
Kątem Oka na FB

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.