Kibice Legii w Blackburn - fot. Jacek Adamczyk
REKLAMA

15 lat LM: Blackburn 0-0 Legia +relacja kibicowska!

Tomek Janus i Bodziach - Wiadomość archiwalna

W glorii wygranej sprzed dwóch tygodni z Blackburn Rovers i z nadziejami na wywiezienie korzystnego rezultatu ze stadionu mistrzów Anglii, wybiegali na murawę Ewood Park 1 listopada 1995 r. legioniści. Piłkarze wiedzieli, że każdy punkt przywieziony do Warszawy przybliży ich do wyjścia z grupy. Po bezbramkowym spotkaniu zarówno kibice Legii, jak i sami zawodnicy mieli jednak mieszane uczucia.

Wyjazdowe spotkanie z Blackburn Rover "wojskowym" przyszło rozgrywać w dość egzotycznym jak dla polskie realia terminie. W dniu Wszystkich Świętych legioniści, zamiast na groby najbliższych, udali się do Anglii, by walczyć o kolejne punkty w Lidze Mistrzów. Podopieczni Pawła Janasa mieli na swoim koncie już dwie wygrane w prestiżowych rozgrywkach. Od kilku tygodni grali jednak co trzy dni i skarżyli się, że są już u kresu sił.

Jakby tego było mało, w pojedynku z mistrzem Anglii Legia zagrała z niemal całkowicie nową linią obrony. Dwa tygodnie wcześniej drugą żółtą kartką ukarany został Jacek Zieliński i jasne było, że na murawę stadionu Ewood Park nie wybiegnie. Kontuzja wykluczyła z gry także Krzysztofa Ratajczyka. W tej sytuacji Paweł Janas do obrony przesunął pomocnika Radosława Michalskiego, a ostatnim stoperem został Zbigniew Mandziejewicz. "Brak Jacka Zielińskiego to duża strata. Mam nadzieję, że jego zastępcy zagrają pewnie i szybko zdobędą moje zaufanie. Jeśli popełnią błędy, będą musieli liczyć tylko na mnie" - mówił przed meczem Maciej Szczęsny. W środowy wieczór 15 lat temu to właśnie bramkarz Legii miał największy wkład w wywalczenie jednego punktu.

Zanim Szczęsny stoczył mordercze boje z Alanem Shearerem i jego kolegami, legioniści musieli dotrzeć do Anglii. I znów w ramach oszczędności jedna z najlepszych drużyn w historii polskiej piłki klubowej poleciała na mecz wysłużonym wojskowym jakiem. Sfatygowana maszyna na każdym lotnisku, gdzie się pojawiała, wywoływała niemałe zdziwienie obsługi. Na Wyspy nie dotarł Janusz Romanowski. Coraz bliższe było rozstanie Legii z jej dobrodziejem z pierwszej połowy lat 90-ych.

Dla Blackburn mecz z "wojskowymi" był szansą na odbicie się od dna. W trzech spotkaniach grupy B Ligi Mistrzów Anglicy nie zdobyli ani jednego punktu. "Dwa tygodnie temu w Warszawie nie pokazali nic wielkiego" - oceniał Szczęsny. Bardziej asekuracyjnie wypowiadał się Paweł Janas. "Będziemy grać o trzy punkty. Gdy od początku zaczniemy się bronić, Anglicy pokonają nas" - mówił trener Legii. W grze jego podopiecznych widać było, że wywiezienie jednego oczka jest ich celem.

Jego zrealizowanie nie byłoby jednak możliwe, gdyby nie Szczęsny. "Gdy zaczynał się mecz było mi zimno. Potem pociłem się coraz bardziej, a w ostatniej minucie stanęło mi serce" - mówił po meczu Jacek Zieliński, który spotkanie obserwował z trybun. W ostatniej minucie meczu bramkarz Legii obronił uderzenie Shearera z siedmiu metrów. W listopadowy wieczór król strzelców ligi angielskiej nie dał rady pokonać Szczęsnego. Nie uczynił tego pod koniec meczu, nie dał też rady wcześniej, gdy znalazł się sam na sam przed "Szczęściarzem". "Zrobiłem to co należało" - skwitował Szczęsny.

Legioniści mieli swoje okazje do strzelenia gola, ale po meczu na pochwały zasłużyła tylko defensywa i bramkarz. Pomocnicy i napastnicy zagrali słabiej. "Mecz był lepszy niż w Warszawie. Tutaj jednak nastawiliśmy się na grę w obronie" - oceniał Janas. W drugim meczu grupy B Spartak Moskwa pokonał Rosenborg Trondheim 4-1 i z 12 punktami na koncie już zapewnił sobie awans do ćwierćfinału. Po kolejnym spotkaniu do Rosjan mieli dołączyć Polacy. Wystarczył im remis na boisku mistrza Norwegii. Wyjazd na północ Europy zakończył się jednak srogim laniem dla legionistów. Ale o tym przeczytacie na LL! 22 listopada. A jak mecz z Blackburn wyglądał od strony kibicowskiej, dowiecie się poniżej.

1 listopada 1995 r. 20:30 Ewood Park
Blackburn Rovers 0-0 Legia Warszawa

Blackburn: Tim Flowers - Henning Berg, Ian Pearce, Colin Hendry, Jeff Kenna - Stuart Ripley, Tim Sherwood, David Batty, Paul Warhurst (62' Graeme Le Saux) - Alan Shearer, Mike Newell (75' Chris Sutton)

Legia: Maciej Szczęsny – Marek Jóźwiak, Zbigniew Mandziejewicz, Radosław Michalski – Marcin Jałocha (65' Piotr Mosór), Grzegorz Lewandowski, Tomasz Wieszczycki, Leszek Pisz, Jacek Bednarz – Jerzy Podbrożny (46' Cezary Kucharski), Ryszard Staniek

Sędziował: Uwe Meier (Szwajcaria)
Widzów: 15000

W artykule wykorzystano cytaty z archiwalnych numerów "Gazety Wyborczej"


Haga po drodze do Anglii

Fani Legii na mecz do Anglii wyjechali 30 października o godzinie 22. Powrót zaplanowany był na 3 listopada wieczorem. Koszt wyjazdu, obejmujący przejazd autokarem i nocleg w hotelu, wynosił 395 zł.

Legię w Anglii dopingowało 500 fanów, w tym skromne delegacje Pogoni i Manchesteru United. "Legioniści podróżowali samolotem, autokarami, prywatnymi samochodami oraz busami. 16 osób zostało wyrzuconych w Londynie z autokaru rejsowego. Do Manchesteru jechali na własną rękę pociągiem. Ekipa, w której byli m.in. "Mikrus", "Strzelec" i "Szczurek" przed meczem odwiedziła znajomych z FC Den Haag, którzy przekazali im kolejną flagę. Wisiała ona już na Łazienkowskiej podczas meczu ze Śląskiem (fanów Śląska 250). "Sitek", "Alchim", Bados z Pogoni i reszta bandy pojechali do Hagi po meczu. Przy okazji zaliczyli kilka meczów pucharowych w różnych krajach Europy.
Kibiców Blackburn szlag trafił gdy usłyszeli piosenki "Manchesteru United" śpiewane na naszym sektorze. Okazało się, że fani "The Rovers" to leszcze pełnej krwi. Nie kwapili się do bójek, pomimo tego że w Warszawie byli nieco skasowani. U siebie wybili nam tylko szybę w busie, w którym jechał oczywiście nie kto inny, jak znany pechowiec Sitek. Wszyscy wracali w dobrych nastrojach (wyjątek: Bartek z Rzeszowa, któremu ktoś w hotelu ćwiknął kamerę) chociaż z uczuciem niedosytu, bo mecz był do wygrania. Nie ma jednak co wybrzydzać, gdyby nie Maciek Szczęsny to byłaby tragedia. Niezły przypał zaliczył "Mikrus". Powiedział żonie, że jedzie "w interesach" do Niemiec, a tu żona zobaczyła go w telewizji WOT jak sobie spacerował w okolicach stadionu Ewood Park w towarzystwie dwóch ładnych dziewczyn w szalikach Den Haag i pił piwo" - opisywano wyjazd legionistów na mecz z Blackburn w legijnym zinie.


Jak dziennikarz na wyjazd z kibicami pojechał
"'Przed wyjazdem spisz testament' - usłyszałem m.in. gdy mówiłem, że wybieram się na mecz Ligi Mistrzów Blackburn - Legia z kibicami warszawskiego zespołu. 'To będzie cud, jeśli wrócisz cały.' Podczas podróży faktycznie nie brakowało przygód. Wycieczka autokarowa sympatyków Legii wyjechała do Anglii późnym wieczorem w poniedziałek 30 października, spod stadionu przy ul. Łazienkowskiej. Ostatecznie kierowcy zabrali 45 kibiców, którzy podróżowali w miarę wygodnym 'Autosanem', wyposażonym w telewizor, magnetowid i automat z gorącą wodą. Ponieważ nikt nie wsiadł do autobusu z pustą torbą, po niedługim czasie cała grupa była już w szampańskich nastrojach. Niestety, wiązało się to także z częstymi postojami. 'Panowie, w takim tempie dojedziemy do Blackburn za tydzień' - upominali kierowcy" - tak na łamach "Życia Warszawy" wyjazd z kibicami do Blackburn opisywał Jacek Adamczyk.

Po przygodach w czasie podróży przez Europę, przejściach z celnikami i obsługą promu w Calais legioniści dotarli jednak do Anglii. Najpierw postanowili odwiedzić stadion... Manchesteru United. "Okazało się, że na trybuny można wejść tylko przy okazji zwiedzania muzeum poświęconego temu klubowi. Za to trzeba było jednak zapłacić. Ale dżentelmeni, ubrani w eleganckie czerwone garnitury z białymi dodatkami (barwy MU), którzy sprzedawali bilety, od razu zorientowali się że odwiedziła ich grupa kibiców. Gdy dowiedzieli się, iż są to sympatycy Legii, którzy przyjechali na spotkanie z Blackburn Rovers, wykonali wymowne gesty, świadczące o niezbyt pochlebnej opinii o mistrzu Anglii i za darmo wpuścili całą grupę na stadion, który jest teraz przebudowywany. Podwyższane są trybuny. Stadion przy ul. Łazienkowskiej z drewnianymi ławkami wygląda przy nim jak szkolne boisko" - czytamy w ŻW.

W końcu fani dotarli na mecz z Blackburn. "Na stadionie wszyscy kibice warszawskiego zespołu siedzieli za jedną z bramek w odosobnionym sektorze, tuż pod dachem. Razem było ich ok. 300, bowiem wielu dojechało na mecz prywatnymi samochodami i rejsowymi autokarami. Poza tym w Blackburn żyje także spora grupa Polaków. Oprócz tego obok sympatyków Legii zasiedli kibice Manchesteru Utd, którzy również krzyczeli 'Legia Warszawa!'. Mimo dobrych chęci nie byli w stanie nauczyć się dłuższych piosenek. Śpiewy zagrzewające Legię do walki były o wiele głośniejsze od okrzyków sympatyków mistrza Anglii, którzy reagowali tylko na udane zagrania swoich pupili. Wielki niepokój wywołało na stadionie zapalenie przez kibiców Legii czerwonej racy. 'Przecież to może spowodować pożar' - mówiła przestraszona dama na trybunie honorowej. Kibice Blackburn nie mieli ze sobą nawet serpentyn" - relacjonował dziennikarz.

W drodze powrotnej wesoła wycieczka odwiedziła Londyn i Amsterdam. Mimo długiej trasy, wyjazd i tak należał do jednych ze spokojniejszych. "Pamiętaj, żebyś o nas dobrze napisał. (...) W przeciwnym razie następna podróż z nami będzie dla ciebie o wiele bardziej nieprzyjemna" - usłyszał dziennikarz na pożegnanie z kibicami.

W artykule wykorzystano cytaty z archiwalnego numeru "Życia Warszawy" z 11 listopada 1995 r.

Byłeś na meczu Legii w Lidze Mistrzów? Masz zdjęcia lub programy meczowe z tamtych lat? Wyślij je do nas na ultras@legialive.pl i pomóż w przypomnieniu atmosfery z 1995 r.

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.