Piotr Giza szybko zaaklimatyzował się w drużynie - fot. turi
REKLAMA

Próbowano obrzydzić mi piłkę

Piotr Giza - Wiadomość archiwalna

"W Legii nie pokazałem się jeszcze z najlepszej strony. Nie wykorzystałem 20-25 sytuacji, które kiedyś wykorzystałbym z zamkniętymi oczami! Od kiedy pamiętam jak miałem sytuacje – strzelałem. Miejmy nadzieję, że problemy ze skutecznością już za mną" - mówi szczerze w rozmowie z Legia LIVE! pomocnik stołecznej drużyny Piotr Giza, który na pod koniec maja został wykupiony z Cracovii i podpisał z Legią trzyletni kontrakt. Po raz pierwszy od przejścia do Legii popularny "Gizmo" opowiada o początkach kariery, mundialu, konflikcie z trenerem Majewskim i najbliższej przyszłości - zapraszamy do lektury!
Jesteś w Legii już prawie rok. Na co liczyłeś przychodząc tu i czy te oczekiwania się spełniły?
Piotr Giza: Liczyłem na to, że będę dobrze grał i w moim piłkarskim życiu wreszcie się wszystko ułoży. Jestem zadowolony z pobytu w Legii – to świetna drużyna, prowadzona przez dobrego trenera. Zabrakło tylko jednego – mistrzostwa Polski.

A ze swojej postawy jesteś zadowolony?
- Wszyscy widzieli jak grałem. Miałem mecze dobre, średnie i słabe. Do tego dochodziła nieskuteczność. Ciężko mi siebie oceniać, ale powiem tak – na pewno nie pokazałem się jeszcze z najlepszej strony.

Miałeś problemy z aklimatyzacją? Tak to wyglądało.
- Na początku każdemu byłoby ciężko. Całe życie mieszkałem w Krakowie, musiałem opuścić przyjaciół i znajomych. Nie ukrywam, że bardzo mi ich brakowało. Do tego dochodziła gra w zupełnie nowym zespole, kwestia zgrania na boisku z chłopakami. To nie jest takie łatwe jakby się mogło wydawać. Mimo to uważam, że zaaklimatyzowałem się w drużynie bardzo szybko.

Krakowscy dziennikarze pisali o tobie: "znakomity piłkarz, ale chorobliwie nieśmiały".
- Ja nieśmiały? Stanowczo zaprzeczam. Nie mam żadnych problemów w towarzystwie. Może napisał to ktoś, z kim nie miałem ochoty rozmawiać? Nigdy w życiu nie miałem z tym kłopotu. Ze wszystkimi normalnie rozmawiam, nie wstydzę się. No powiedz, jestem nieśmiały?

Na początku sprawiasz takie wrażenie.
- Nie można od razu wszystkim zaufać. Najpierw trzeba poznać ludzi, żeby wiedzieć z kim ma się do czynienia.

W Legii trafiłeś od razu na "swoich ludzi"?
- Zdecydowanie. Atmosfera w szatni jest super i oby tak dalej. W Legii dobre jest to, że każdy nowy zawodnik czuje się tu od razu bardzo dobrze i nie ma problemów z wejściem do drużyny. To trwa zaledwie moment. Gość przychodzi, i po dwóch dniach czuje się jakby był w klubie co najmniej rok. Gra tu wielu chłopaków z każdej części Europy czy świata, którzy byli już w wielu klubach i mają szacunek dla nowych kolegów, bo też przecież zmieniali kluby i byli w nich "na dzień dobry" dobrze traktowani. Tak samo postępują teraz z nowymi zawodnikami, którzy do nas przychodzą. I tak powinno być w każdym klubie.

Ty z kolei spędziłeś aż pięć lat w jednym klubie, w Cracovii. Nie lubisz zmian?
- Niektórzy grają w Manchesterze po osiem czy 10 lat. Ja będę grał tam, gdzie będzie mi dobrze. Tu jest mi dobrze, ale nie mogę powiedzieć, ile będę grał w Warszawie, bo tak naprawdę sam nie wiem. Może to będzie pięć lat, a może dwa? Podpisałem trzyletni kontrakt, czas pokaże, czy go wypełnię.

Dlaczego musiałeś odejść z Cracovii?
- Nie musiałem, chciałem.

Przez konflikt z trenerem Stefanem Majewskim? Jak ognia unikałeś dotąd odpowiedzi na to pytanie.
- Chciałem uniknąć bałaganu, jaki ta sprawa robiła wokół mojej osoby. Cały ten rzekomy konflikt, o którym rozpisywała się prasa, wcale nie polegał na tym, że Majewski posadził mnie na ławce, a ja się za to na niego obraziłem. Majewski posadził Gizę? OK, trudno – miał do tego prawo. To on jest trenerem, on decyduje, a ja siadam na ławce i nie podważam decyzji trenera. Nie stanowiło to dla mnie problemu, to nie była dla mnie żadna ujma. Może byłem w słabszej formie, a sam tego nie widziałem i dlatego nie grałem? Nie wiem. Nie mam żadnych pretensji o to, że siedziałem na ławce. Chodziło mi tylko o to, w jaki sposób Majewski później niszczył zawodników, nie dając im odejść z klubu, i jednocześnie nie pozwalając im grać w piłkę. Zamiast dać im wolną rękę, żeby mogli spokojnie szukać nowego klubu, by się rozwijać i nie męczyć pół roku w Cracovii, to zachowywał się wobec tych zawodników nieładnie, starając się dosłownie obrzydzić im piłkę.

To znaczy?
- Nie dawał nam żadnej satysfakcji z tego, co robiliśmy. Dla nas, piłkarzy, futbol to pasja. Robisz to z miłości. Nie możesz się czuć tak, że przychodzisz na trening i masz wrażenie, że robisz to za karę. Kiedy coś takiego zaczyna się dziać w twoim piłkarskim życiu, to lepiej to wszystko skończyć. A tak właśnie było ze mną i to dzieje się teraz z chłopakami, którzy odchodzą z Cracovii. Te ostatnie momenty w klubie to dla nich kara. Czekają tylko na jedno – żeby po prostu uwolnić się od chorej atmosfery, jaka tworzy się wokół ich osoby. A przecież to wszystko można załatwić w cywilizowany sposób. Trener może spokojnie porozmawiać z chłopakiem, powiedzieć: „nie chcę cię, nie widzę cię w składzie, dajemy ci wolną rękę, możesz odejść”, i nie ma najmniejszego problemu. W Polsce i na świecie jest tyle klubów, że można sobie jakoś poradzić, znaleźć odpowiednią drużynę. A jak są traktowani zawodnicy, którzy przez wiele lat grali w Cracovii, którzy włożyli w grę dla tego klubu wiele zdrowia? Niektórzy nie grają, inni wchodzą na pięć minut. Taki Bojarski, świetny zawodnik, od pół roku właściwie nie dotknął piłki. To jest chore. Niszczy się zawodnika psychicznie i nie wiem, po prostu nie rozumiem, czy trener nie zdaje sobie sprawy z tego, co robi? Przecież piłkarz to człowiek, ma mózg, myśli, reaguje, czuje. Poza tym między mną a Majewskim była jeszcze jedna sprawa, ale o niej nie mogę powiedzieć.

Chciałeś uwolnić się od Majewskiego, ale długo czekałeś na decyzję, czy Legia cię wykupi.
- Tak źle nie było. Rozmawiałem z prezesem Miklasem, z trenerem, z panem Trzeciakiem i wiedziałem, że Legia mnie chce. Pozostawała kwestia negocjacji pomiędzy klubami. Mimo że Legia chciała mnie wykupić byłem trochę niespokojny, bo cena podyktowana przez Cracovię była wysoka. W końcu jednak działacze doszli do porozumienia, a ja dostałem oficjalną informację od prezesa i dyrektora sportowego, że zostałem wykupiony.

Kamień spadł z serca?
- Na pewno. Zaczynały się wakacje, a ja siedziałem w domu, nie wiedząc w jakim klubie będę grał przez następne lata. Decyzja Legii miała zapaść do 31 maja – wtedy miało się ostatecznie wyjaśnić, czy będę grał w Warszawie, czy muszę wracać do Cracovii. Ta niepewność drażniła. Powrót do Krakowa oznaczałby, że znów nie miałbym miejsca w składzie. Inna sprawa, że ja nie chciałbym grać pod wodzą Majewskiego. Tak czy owak szukałbym nowego klubu.

Denerwowały cię nie tylko pytania o Majewskiego, ale i o nieskuteczność. Blokowała cię niepewna przyszłość?
- Nie, aż tak daleko nie sięgałem. Byłem zły na siebie, naprawdę zły. Wkurzało mnie, że jestem aż tak dramatycznie nieskuteczny, że przytrafiają mi się aż takie błędy techniczne przy oddawaniu strzałów. Nie wykorzystałem w Legii 20-25 sytuacji, które kiedyś wykorzystałbym z zamkniętymi oczami! Od kiedy pamiętam jak miałem sytuacje – strzelałem. Nigdy nie było tak, że marnowałem okazje. Pierwszy raz w życiu mi się to przytrafiło. Karta się odwróciła – tak bywa w życiu piłkarza. A często zdarza się tak, że napastnik wpada w pole karne i piłka odbija mu się od głowy, kolana, goleni i wpada. Miejmy nadzieję, że problemy ze skutecznością już za mną.

Próbowałeś coś z tym zrobić? Może pomógłby psycholog?
- Z pomocy psychologa nie korzystałem. Uważam, że to kwestia treningu i jeszcze raz treningu – zapamiętywania po raz kolejny podstawowych rzeczy, które się robiło od zawsze.

Możesz opowiedzieć kibicom Legii o twoich piłkarskich początkach? W twojej biografii często pojawia się nazwisko trenera Wojciecha Stawowego.
- Poznałem trenera Stawowego, gdy byłem jeszcze w trampkarzach młodszych. Grałem w Kablu Kraków, którego jestem wychowankiem, i stamtąd wykupiła mnie Wisła, a wyszukał mnie trener Stanisław Chemicz. W Wiśle trenowałem rok i właśnie tam napotkałem na swojej drodze Wojciecha Stawowego, który z kolei zaczynał swoją przygodę z trenowaniem młodzieży. Po roku rozstałem się z Wisłą i wróciłem na stare śmieci. Wszyscy moi koledzy grali w Kablu – było nas tam 8-9 chłopaków z osiedla, z którymi zresztą do dziś się znamy - a na Wisłę musiałem jeździć sam. A to dla malutkiego dziecka była już prawdziwa wyprawa. Minęło dziesięć lat. Trener Stawowy przejął w trzeciej lidze Cracovię i ściągnął tam znajomych chłopaków. Graliśmy i robiliśmy awanse. Mieliśmy fajną ekipę, bo znaliśmy się od lat. Drużyna była złożona z krakowskich chłopaków, dopiero później, wraz z awansami, do klubu zaczęli przychodzić nowi piłkarze - Marcin Bojarski, Tomek Moskała, Stasiu Wróbel.

Mało kto wie, że grałeś też na hali.
- Od 16 roku życia grałem w "piątkach" halowych w Krakowie, potem dostałem się do ligi ogólnopolskiej i grałem w Baustalu Kraków. Tam to się dopiero latało za piłką – niemal non stop. W sobotę miałem trzecioligowy mecz Świtu Krzeszowice, w którym znalazłem się wraz ze starszym o trzy lata bratem po rozpadzie Kabla, w niedzielę jechałem na przykład do Gdyni na mecz w ogólnopolskiej lidze halowej, a w poniedziałek miałem jeszcze siłę na „piątki”. I tak właśnie wyglądało moje życie.

Jako dzieciak chodziłeś na mecze w roli kibica?
- No jasne, i to na mecze wszystkich krakowskich drużyn. Najwięcej na Hutnika, bo grali naprawdę fajny futbol. Cracovia tułała się wtedy po trzeciej lidze, na Wisłę było ciężko się dostać, a Hutnik występował w pierwszej lidze i biegałem podpatrywać tych piłkarzy, żeby czegoś się od nich nauczyć. Z Kaziem Węgrzynem miałem okazję później zagrać w Cracovii w jednej drużynie. Kto by pomyślał?

Jak rodowity krakus odnajduje się w Warszawie?
- Na początku było ciężko, ale przyzwyczaiłem się już do zmian. Przeprowadziliśmy się z żoną i psem do Warszawy, mamy wszystko pod kontrolą.

Legia to dla ciebie sportowy awans, a co z reprezentacją?
- Swoje pięć minut w kadrze już chyba miałem. Wiadomo, że to marzenie każdego piłkarza, ale nic na siłę. To przychodzi samo. Jak człowiek gra dobrze, to go zauważą. Widać nie jest tak dobrze, żeby zauważyli. W poprzednim sezonie złapałem kontuzję, a i przed nią nie grałem jakoś wspaniale.

Wiesz już jednak jak to jest dostać powołanie na mundial.
- To było dla mnie przeżycie nie do opisania. Pamiętam, że rozwoziłem wtedy zaproszenia na własny ślub, a w tym samym czasie w telewizji ogłaszano kto pojedzie do Niemiec. Siedzieliśmy z przyszłą żoną w restauracji, chcieliśmy coś zjeść i jechać dalej z tymi zaproszeniami. I kiedy padło nazwisko Giza, wszyscy moi przyjaciele w jednej chwili złapali za telefony, żeby pogratulować mi powołania. Problem w tym, że telefon całkowicie zgłupiał od nadmiaru chętnych rozmówców i zwyczajnie się zablokował! Dopiero za jakiś czas przyszedł sms o treści "gratulacje Gizmo". "Za co?" – pomyślałem, no ale nic, pojechaliśmy dalej. I w końcu dodzwonił się do mnie Piotrek Bania, który poinformował mnie, że jadę na mistrzostwa świata. To był szok. Szkoda, że nie udało mi się zagrać nawet minuty, ale sam wyjazd to było coś. Gdzie ja bym kiedyś, gdy zaczynałem grać w piłkę, pomyślał, że pojadę na mundial?

W tym roku zadebiutujesz za to w europejskich pucharach.
- O ile zagram. Wyobrażam sobie, że to będzie normalny mecz, normalni przeciwnicy, tylko nazwa rozgrywek inna. Przyznam, że przed losowaniem nawet nie wiedziałem, z kim dokładnie możemy zagrać. Teraz trzeba jak najlepiej przygotować się do tego dwumeczu. Najważniejsze, że – odpukać – z nogą już wszystko w porządku. W Grodzisku nie mam żadnych problemów ze zdrowiem.

Jak podoba ci się pomysł zgrupowania w Polsce? Jesteście na obiekcie Dyskobolii, która z kolei wyjechała na zagraniczny obóz.
- Głupotą jest jeździć w wakacje za granicę, gdzie temperatura wynosi jakieś 34 stopnie. Pamiętam jeden z obozów z Cracovią, kiedy nie dało się wyjść na trening. Była taka lampa, że po pięciu minutach biegu człowiek padał jak nieżywy – psa by nie wypuścił na boisko w taki upał. Tu warunki są super – dobra organizacja, a i pogoda nam sprzyja.

Co powiesz o nowych zawodnikach?
- Dobrze, że klub zdecydował się na te transfery. Rocki, Kumbev czy Iwański to piłkarze, którzy wyróżniali się w naszej lidze i na pewno wiele wniosą do drużyny. Legia musi mieć silną kadrę, jeśli chce walczyć o mistrzostwo i puchary. Transfery są robione z głową, jestem jak najbardziej za.

Myślisz, że w nowym sezonie przekonasz do siebie kibiców, którzy jeszcze w ciebie nie wierzą?
- Nie będę nic nikomu udowadniał. Ja chcę po prostu dobrze grać i wygrywać dla Legii. A czy ci, którzy we mnie nie wierzyli, uwierzą, to już ich problem.

Rozmawiała: turi

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.