REKLAMA

Kątem oka - 32. tydzień z głowy

Qbas - Wiadomość archiwalna

Gorący tydzień przeleciał z szybkością piłki bitej z wolnego przez Tomasza Kiełbowicza. Działo się całkiem sporo, ale przede wszystkim doczekaliśmy się wreszcie startu rozgrywek ligowych. Niestety, nie była to udana inauguracja dla naszych zawodników i zafundowali nam jedynie remis. Nieco lepiej było za to na trybunach, które błysnęły pomysłowością w ośmieszaniu quasi derbowego rywala. I wreszcie obeszło się bez bluzgów na władze klubu, co miało być pierwszym krokiem do poprawy sytuacji.

W poniedziałek pan Roger "Pereiro" wypowiedział kilka czułych słów o naszym (wspólnym, a jak!) prezydencie. Oświadczył, że nie ma pretensji do głowy naszego (a jak!) państwa, za to, że przekręcił jego nazwisko podczas Euro 2012. Rzeczywiście, w sumie ta pomyłka to drobiazg przy prezydenckim "Borubarze" i pan Guerreiro vel Pereiro nie powinien mieć żalu. Wszystkie nieporozumienia zostały w rodzinie. Niestety dla zawodnika, jakoś nikt nie jest zainteresowany jego pozyskaniem, także wygląda na to, że zostanie w Legii, co najmniej do zimy. Na pocieszenie ma chmarę dzieciaków pod blokiem na Ursynowie, dla których jest idolem.
Również w poniedziałek okazało się, że piłkarzem lipca w Legii został "Rocky". To raczej wynik jego ambicji i charakternej postawy względem kibiców, ale niech to będzie dobry omen, bo klasą piłkarską pan Piotr na razie nie imponuje.

Następny dzień potwierdził nasze obawy co do formy Kuby Wawrzyniaka. Swą wiedzą o jego dyspozycji podzielił się bowiem trener Jan Urban, który w dość mocnych słowach nakazał swemu podopiecznemu ogarnięcie się w trybie natychmiastowym. "Wawrzyn" po Euro to nawet nie cień zawodnika z poprzedniego sezonu, który przecież też nie był rewelacyjny. Może wpływ na to miał ranking najbrzydszych piłkarzy mistrzostw, w którym umieszczony został Kuba?
We wtorek dowiedzieliśmy się także, że Polonia (?) dostała 680 biletów na derby. Skorzystała jedynie z 470, ale to już nie dziwi. "Nieliczni ale fanatyczni", z naciskiem na nieliczni, zawsze będą już tylko warszawskim folklorem.
Wtorkowy wieczór natomiast przyniósł kolejną, ale tym razem wydawać by się mogło, realną nadzieję, na powrót normalności na nasze trybuny. Wolę mediacji między stronami sporu zgłosił bowiem pupil legionistów Wojciech Kowalczyk.

W środę wreszcie doczekaliśmy się końca telenoweli "Piłkarska liga czeka". Zapadły decyzje o degradacji Zagłębia Lubin i Korony Kielce. Odetchnęliśmy z ulgą, bo to przesądzało sprawę startu rozgrywek w nadchodzący weekend. I to by było na tyle jeśli chodzi o środę.

Czwartek przyniósł złe wieści. Okazało się, że są jednak ludzie, którym konflikt jest na rękę. W odpowiedzi na list Wojtka Kowalczyka, który zaproponował rozmowę, Leszek Miklas dał upust swojej bucie. Potraktował "Kowala" jak uczniaka, który za bardzo nie orientuje się w sytuacji. Pan Leszek ostatecznie okazał jednak swą łaskę i obiecał podjąć rozmowy w celu, jak mniemam, pokazania Kowalczykowi, że "moja racja, jest najmojsza". Cieszy, że "Kowal" dla dobra Legii, zacisnął zęby i w ogóle postanowił kontynuować swą misję, tę z gatunku "impossible".

Piątek rozpoczął się od apelowania. Najpierw Kowalczyk, a potem Stowarzyszenie Kibiców prosili o powstrzymanie się od lżenia władz klubu. Poskutkowało. Podczas inauguracji rozgrywek na Łazienkowskiej trybuny głównie milczały, czasem tylko prześmiewczo odnosząc się do polonistów i pochodzenia ich klubiku. Tymczasem na boisku z razu mieliśmy powody do "RADO"ści. Miroslav Radović popędził prawym skrzydłem i idealnie dośrodkował na głowę Bartłomieja Grzelaka. "Grzelu" sieknął w stylu Andrzej Szarmacha, a przy okazji nie zrobił sobie krzywdy. Tymczasem nie minęło parę minut i Legia przestała grać. Fatalnie prezentowała się obrona, na czele z anemicznym Tomaszem Kiełbowiczem. Efekt znamy. W przerwie wesoło świergotał przed kamerami kapitan Wojciech Szala. Pamiętacie jak był wówczas wynik? Po chwili musiał zebrać solidną burę w szatni, podobnie jak i reszta kolegów, bo od 46 do 90 minuty legioniści dominowali już na boisku. Niestety, stać ich było tylko na jednego gola. A co ponadto oglądaliśmy? Kolejną kontuzję dobrze dysponowanego Grzelaka (był dynamiczny!), kolejne nieporadne akcje jego zmiennika Piotra Gizy, kolejne sztuczki techniczne Rogera, z których wynikało wielkie NIC oraz kolejne wywrotki niezłego przecież Radovicia, które tak zirytowały arbitra Huberta Siejewicza, że w końcówce meczu nie odgwizdał rzutu karnego po ewidentnym faulu na Serbie. Ogólnie marnie zaczęliśmy ten sezon i żadne usprawiedliwienia nie pomogą. A tymczasem hiszpańska kolonia w Legii zbijała bąki na trybunie honorowej. Na Śląsku łuskaliby jeszcze słonecznik.

W sobotę, jak to po meczu, działo się mało. Ot, głupia wypowiedź "Rado", o tym, że w sumie to on już nie wie czy był faulowany i urodziny Barka Grzelaka. Swoją drogą, wszystkiego najlepszego!

Niedziela była znacznie ciekawsza. Po pierwsze wyjaśniło się, że Błażej Augustyn wciąż jest testowany przez Włochów i może spokojnie korzystać ze słońca w Rimini. To dopiero tygodnie testów. Wszystko przed nim! Po drugie głos w sprawie konfliktu zabrał, wspomniany na wstępie, Artur Boruc, który w swoim stylu, nie powiedział właściwie nic. Wreszcie po trzecie, wieczorem mogliśmy już przeczytać to, co miało ukazać się w poniedziałkowych gazetach. Prezes postanowił wciąż grać twardego szeryfa i ciepłym moczem olać próby nawiązania dialogu przez kibiców. Kibice spełnili pierwszy warunek do rozpoczęcia rozmów? Nic to! Wymyślimy kolejny! Teraz przeszkodą będą szyderstwa kierowane do polonistów. A kto nam zabroni, hę? W tym szaleństwie szkoda tylko Wojtka Kowalczyka, który naprawdę chciał pomóc.

Przed nami czas decydujących rozmów. Powodów do optymizmu coraz mniej, ale będziemy dużo mądrzejsi po pierwszych rozmowach, a miejmy nadzieję, że nie ostatnich, na linii Miklas - Kowalczyk.


przeczytaj więcej o:
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.