REKLAMA

Kątem oka - 40. tydzień z głowy

Qbas - Wiadomość archiwalna

Kolejny tydzień zleciał w trymiga. Znów wiadomość goniła wiadomość. Utrzymując takie tempo możemy się tylko szybciej zestarzeć. Ale nie ma to tamto, lepiej pędzić, niż się nudzić i tego się trzymajmy. Warto też dodać, że 40 tydzień sponsoruje literka A. A jak Arruabarrena i jego magiczny numer.
W poniedziałek jedno wydarzenie przyćmiło wszystko inne. Minister Sportu Mirosław Drzewiecki, podobno do spółki z Trybunałem Arbitrażowym przy Polskim Komitecie Olimpijskim, wprowadził do PZPN kuratora. Temat był już wcześniej grany bodajże trzykrotnie, więc doskonale wiemy jak takie hece się kończą. Z początku wszystko wygląda cacy. Minister z pompą ogłasza swą decyzję, PZPN-owskie wąsy protestują, "Misio" Listkiewicz wyjeżdża zagranicę, FIFA i UEFA straszą walkowerami, opozycja drze szaty, naród głupieje, minister się wycofuje, "Misio" w chwale wraca do swych "leśnych dziadków" w kraju. Wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Wszyscy oprócz kibiców, którzy mają odruchy wymiotne na widok Zbigniewa Koźmińskiego, Eugeniusza Kolatora (czy tam K.) czy Zbigniewa Kręciny. O "Misiu" nie wspominam celowo, bo już czuję jak mi się obiad cofa.
Tak na marginesie warto zauważyć, że dwaj poprzedni ministrowie, którzy rozpoczęli otwartą wojnę z PZPN, skończyli marnie. Jacek Dębski został zamordowany, a Tomasz Lipiec przesiedział prawie rok w areszcie. Strach pomyśleć co się stanie z Drzewieckim.

Wtorek został zdominowany przez jedno zdarzenie. Kto by pomyślał, że tort, obok widelca i piórnika, stanie się kolejnym niebezpiecznym narzędziem, którym posłużą się barbarzyńscy kibole Legii. Ofiarą tortu i operującego nim człowieka stał się nie kto inny, jak nasz ukochany pan prezes Leszek "Łubudubu" Miklas. Rzecz wyglądała następująco: w "Domu Polonii" (nie mylić z klubem z Grodziska Wielkopolskiego) na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie obradowały władze spółki Ekstraklasa SA. Nagle na salę wpadł osobnik z twarzy podobny zupełnie do nikogo i artykułując dość niezrozumiale "Dżihad Legia!" rzucił w pana prezesa tortem! Niewątpliwie szkoda i tortu, i garnituru, i miklasowych kręgów szyjnych, które nieco ucierpiały, jak podają źródła zbliżone do klubu. W międzyczasie nie niepokojony sprawca czmychnął w nieznane. Wkrótce zresztą został zatrzymany przez policję, bo okazało się, że jego mordeczka jest jednak znana nieobytemu w kibicowskich klimatach panu prezesowi. Desperat ów został następnie gruntownie przesłuchany m.in. na okoliczność związków kibiców Legii z... islamskimi terrorystami. Podobno teraz na spotkaniach w klubie szef wszystkich szefów Mariusz Walter powtarza: Panowie! Tort jedzmy widelczykiem, a nie widelcem!

Środa nie dostarczyła już tylu wrażeń. Najpierw poczytaliśmy wywiad z Edsonem, który jest rozgoryczony faktem, że klub oferuje mu nowy kontrakt na znacznie niższym poziomie finansowym. Mniejsza już o to, że Brazylijczyk w tym wypadku wydaje się nie mieć racji. Grunt, że jak mówi, czuje się jak jednorazowy kubek, który się zużyło i wyrzuca do śmietnika. A skoro kubek, to zupki z proszku, a jak zupki z proszku to ... tak jest! "Los Engelos" i Korea 2002! Nasz Edsonek nie powinien zatem się martwić, bo znaleźć się w sąsiedztwie takich tuzów, jak Tomasz Wałdoch (rosół z kury), Piotr Świerczewski (żurek) czy Marcin Żewłakow (grochówka) to zaszczyt. Brazylijczyk chyba też niespecjalnie przejął się aktem terroryzmu skierowanym względem swego szefa, bo wyraźnie znudzony ziewnął jedynie. To tylko odbicie tego, jak bardzo niektóre osoby go lubią. Myślicie, że Edson też się do nich zalicza?
Tego samego dnia grupa "Trzy 10" (dla mniej rozgarniętych: Dariusz Dziekanowski, Roman Kosecki i Cezary Kucharski) ponownie dała o sobie znać i skierowała swą ofertę mediacji do klubu oraz kibiców. Potem zaległa cisza nad trumną, ze spoczywającą w pokoju atmosferą, ale może to dobrze? Znając życie, im mniej szumu, tym lepsze efekty negocjacji.

W czwartek dało się już odczuć przedmeczową gorączkę, wszak czekała nas prestiżowa gra przeciwko Lechowi w Poznaniu. Na wspomnienia przy tej okazji wzięło Piotra Włodarczyka, obecnie grzejącego kości na ławce w Arisie Saloniki. Nawet miło było znów poczytać słowa "Władeczka", który dowodził, że miał patent na Lecha. 2 gole w Poznaniu i jeden w Warszawie na przestrzeni paru ładnych lat gry z "eLką", to raczej taki "patent inaczej". Ale co tam! Nie będziemy się Piotrka czepiać. W Grecji ma święty spokój, więc nie ma co go mącić?
Czwartkowy wieczór przyniósł wieści z Bułgarskiej, które różni różnie przyjęli. Generalnie to Lech odniósł największy sukces w polskiej piłce klubowej od paru lat, czy się to komuś podoba czy nie. Do tego uczynił to po prawdziwym dreszczowcu i golu dosłownie w ostatniej akcji dogrywki.

Piątkowa prasa rozpływała się w zachwytach nad Lechem, a przy okazji odliczano już godziny do szlagieru. W wypowiedziach obu stron dominował ostrożny optymizm, ale i szacunek do rywala. Chyba czasem aż zbyt duży, bo trener Jan Urban raczył był nawet stwierdzić: "Lecha należy się bać". Na szczęście, jak się później okazało, Legia nie przestraszyła się rywali. Legioniści mieli określony przygotowany plan gry na "Leszków", a kluczem do sukcesu miała być szybka gra na skrzydłach. Te taktyczne niuanse udało nam się po cichu wyciągnąć od "wojskowych" podczas bankietu zorganizowanego przy okazji promocji gry FIFA 09. W trakcie gier pokazowych najciekawiej zrobiło się, gdy rzut karny wirtualnym Rogerem wykonywał Inaki Astiz, a Brazylijczyk jako Krzysztof Kotorowski, wybronił ten strzał. Ot, małe rozdwojenie jaźni.

W sobotę zawodnicy odjechali do stolicy Wielkopolski, ale zanim wsiedli do autokaru, spędzili czas wśród gości, którzy przybyli na dzień otwarty w KP Legia. Trzeba przyznać, że staje się to już powoli nową, świecką tradycją i chwała za to włodarzom klubu. Zwłaszcza, że jak zawsze największą frajdę mieli najmłodsi.

Niedziela to oczywiście mecz, a jak z Lechem mecz, to wszystko inne precz. Emocje rosły z godziny na godzinę od samego rana. Ciśnienie wzrosło jeszcze bardziej, gdy okazało się, że Wisła tylko zremisowała z Górnikiem. Ewentualna wygrana któregoś z zespołów, dawała mu zatem pozycję samodzielnego lidera. Na trybunach przy Bułgarskiej komplecik. Samo spotkanie oceniane jest różnie. Bezbramkowy remis nie jest szczytem marzeń żadnej z drużyn. Można być jednak z niego zadowolonym, bo Legia pokazała, że potrafi nie przegrywać na wyjazdach z czołówką ligi, z czym przecież miała olbrzymi problem w poprzednim sezonie. Lech natomiast zawiódł. Nie pokazał nic godnego uwagi. Dobrze choć, że "Franz" Smuda miał pucharowe alibi i z czystym sumieniem nieudolność swych podopiecznych zrzucił na karb zmęczenia po ciężkim meczu z Austrią Wiedeń. Może gdyby niektórzy mniej balowali, to byłoby lepiej, ale to już nie nasza sprawa. Wydarzeniem na trybunach była "Antypanorama Warszawy". Tyle wysiłku ultrasów Lecha tylko po to, by pokazać swoje kompleksy, wzbudzało już nie śmiech, a politowanie. Wesoło zrobiło się za to po chwili, gdy na naszym sektorze zawisła celna riposta i "Pyrkom" solidnie zrzedły miny. Cały misterny plan na nic. Warto przypomnieć zatem owo hasło dnia: "Co złego widzisz chamie, w swej sto(L)icy panoramie".

A sponsor dzisiejszego odcinka, literka "A" z numerem 40, spokojnie przesiedziała meczyk na ławeczce, razem z resztą literek nazwiska hiszpańskiego napastnika.


przeczytaj więcej o:
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.