REKLAMA

Kątem oka - 16. tydzień z głowy

Qbas - Wiadomość archiwalna

Tydzień z głowy i obawiam się, że z głowy mamy też mistrzostwo. Tydzień temu pisałem, że aby wygrać ligę, konieczne jest zwycięstwo z Lechem. Pojawiły się głosy, że wcale nie, bo i tak wciąż będziemy mieli szansę. Jasne... Legia nie poradziła sobie ze mizernym "kolejorzem", to jak ma wygrać w Krakowie i Wrocławiu? Możliwe, że tym razem niektórym zawodnikom przeszkadzał zbyt duży harmider panujący na trybunach. Piłkarze najwyraźniej doznali szoku z opóźnionym zapłonem, bo po 30 minutach niezłej gry postanowili zrobić sobie wolne. Parę dni wcześniej "kibolszczyzna" wstępnie i warunkowo dogadała się z "ITIowskim okupantem". Tylko czy naprawdę potrzeba żmudnych negocjacji do tego, by kibice robili to, co najbardziej lubią?
Zresztą, po co marnować czas na porozumienie, skoro wiadomo, że i tak któraś ze stron prędzej czy później nie dotrzyma jego postanowień? Gdyby był w Legii "Grosik", to bym się z nim o to założył. Tymczasem tydzień zaczął się od wiekopomnego wydarzenia.

W poniedziałek przemówił wreszcie Takesure "Football is football" Chinyama. "Tejksio" posmęcił o mistrzowskich aspiracjach zespołu, a potem przyznał "To Dickson Choto nauczył mnie jak postępować z Europejczykami, jak z nimi rozmawiać i jak zachowywać się w stosunku do mediów". Wygląda na to, że uczeń przerósł mistrza i olewa wszystkich jak leci. Choć jeśli ignorowanie dziennikarzy poprawia formę naszego napastnika, to jak dla mnie może w ogóle się nie odzywać. A tak na marginesie, jakiś czas temu pisałem, że Takesure, gdy tylko zmieni fryzurę, strzela gola. Teoria się sprawdza, a "Czini" zmierza po tytuł króla strzelców. Widocznie wnikliwie czyta "Kątem oka" ;-).

Wtorek przyniósł strzępki informacji na temat tego, o czym niektórzy wiedzieli już od dawna. Przedstawiciele SKLW w ciszy negocjowali z klubem na temat warunków zakończenia prawie dwuletniego protestu. Jak już pisałem wyżej, dla mnie to kompletnie nie ma sensu. Dogadywanie się z ludźmi o wątpliwej moralności mija się z celem. Mam nadzieję, że tym razem się mylę i będzie inaczej, a klub nie będzie już szkalował, pomawiał i zwyczajnie oszukiwał kibiców. A my? Zrozumiemy wszyscy, że Legia to nie tylko my i pewne czasy po prostu nie wrócą. Najbardziej martwi jednak co innego. Jakoś nikt nie kruszył kopii o powrót herbu z 1957 r. jako oficjalnego logo klubu. Wystarczyły zapewnienia, że wróci na pamiątki. No i wrócił, tylko jakość gadżetów gorsza niż w "ABJ". A oficjalna "trumienka" oficjalnie straszy dalej. Tak na marginesie, u źródła dowiedziałem się, że sprzedawcy dostali nakaz wyprzedania najpierw pamiątek z czarną tarczą. Dopiero potem mają być nowe dostawy z wiadomym logo. Czyli jeszcze trochę się zejdzie...

"Saganowski? Jakoś byśmy się dogadali" – takimi słowy dyrektora Mirosława Trzeciaka przywitała nas środa. "Jakoś" jest w tym wypadku słowem kluczowym, bo przecież cała polityka transferowa opiera się na zasadzie "jakoś to będzie". W meczu z Wisłą bardzo wyraźnie widać było skutki tej strategii. Niby mamy najdłuższą ławkę rezerwowych w lidze, ale jak przyszło co do czego, to nie było wartościowego zmiennika w środku pola i ataku. "Jakoś" i "ilość" nigdy nie będzie "jakością". Niby to takie proste, ale jednak nie dla wszystkich.
Tego samego dnia napinał się też Robert "Jestem wyrzutem sumienia Trzeciaka" Lewandowski. Prawił, że bez względu na wszystko i tak mistrzem będzie Lech. Niewątpliwie zespół, który w ostatnich 6 meczach wygrał raz (z Piastem), zasługuje na tytuł. Swoją drogą w Poznaniu spotkania z Legią urastają do rangi wydarzeń sezonu i w mediach zaroiło się od wypowiedzi spiętych poznaniaków. Czyżby jakiś kompleksik?

Czwartek, piątek i sobota przepełnione były przedmeczowymi spekulacjami i wynurzeniami "ekspertów". Jak kogoś interesuje wróżenie z fusów i roztrząsanie na wszystkie strony plusów i minusów obu zespołów to... jego sprawa. Szkoda czasu na komentowanie medialnego szczekania.

Mecz Legia – Lech odbył się w niedzielę. Warszawa powitała kibiców piękną pogodą. Na trybunie komplet, w tym Artur Boruc z Sarą Mannei, która w nomenklaturze "Faktu" awansowała z kochanki na partnerkę, na budowie dźwigi w otoczeniu flag (marnie to wyglądało), a na boisku dwie czołowe drużyny w Polsce. Poziom średni, mecz szarpany, remis zasłużony – to tak w skrócie. Za to WRESZCIE wspaniała atmosfera przy Łazienkowskiej. Doping bardzo dobry, zwłaszcza jak na pierwszy raz po tak długiej przerwie. Powrót Starucha w dobrej formie, niektóre gardła solidnie pozdzierane, za Legię, za Warszawę. I tylko bębniarz jakiś taki słaby ;-). Najzabawniej natomiast było już po meczu, gdy Franciszek Smuda, trener "kolejorza", rzekł był "Ten mecz to dla nas przełamanie po serii remisów". Zapomniał jaki padł wynik? "Franz" musiał zdrowo odpłynąć. A propos pamięci, gdy już myślałem, że udało mi się zapomnieć o Błażeju Augustynie, znów ktoś mi o nim wspomniał. Podobno już od dłuższego czasu trenuje i... nie gra, tylko grzeje ciepłą ławę w Rimini. Jestem spokojniejszy. Wszystko w normie.

W najbliższym czasie czekają nas rozstrzygające mecze sezonu. Najpierw półfinał Pucharu Polski z Ruchem, potem spotkanie z ŁKS przy Łazienkowskiej. Będzie bardzo ciekawie i jeszcze bardziej nerwowo.


przeczytaj więcej o:
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.