REKLAMA

Czyżniewski o 2-3 z Widzewem: Przerwa nie była korzystna dla zawodników Legii

Bodziach, źródło: Magazyn Sportowy - Wiadomość archiwalna

Nikt, kto oglądał ten mecz na żywo, nie chce do niego wracać. Mowa o spotkaniu z Widzewem z 1997 roku, kiedy Legia w pięć minut przegrała mistrzostwo Polski. W weekendowym Magazynie Sportowym, znalazł się obszerny artykuł poświęcony właśnie temu spotkaniu. Tragedia Legii zaczęła się parę minut po kontuzji sędziego Andrzeja Czyżniewskiego. "Ruszyłem za akcją i poczułem silny ból w nodze. Nie mogłem się ruszyć" - opowiada.

Jak się później okazało sędzia naderwał mięsień dwugłowy. Kontuzja była prawdopodobnie wynikiem zbyt intensywnych przygotowań do tego meczu. Podczas przymusowej przerwy w grze legioniści, prowadzący 2-0 po golach Kucharskiego i Czereszewskiego byli przekonani o końcowym sukcesie. "Legioniści zaczęli przybijać sobie piątki. Dla nich ten mecz się skończył, dla nas dopiero zaczynał" - przekonuje Radosław Michalski, wtedy pomocnik Widzewa.

Co ciekawe w wygraną swojego zespołu zwątpił nawet prowadzący Widzew Franciszek Smuda. "Wicemistrzostwo też dobre. W tamtym roku byliśmy mistrzami, teraz poszło gorzej. Ale nie jest źle" - powiedział do niego Tadeusz Gapiński, kierownik Widzewa. "Tak mówisz? Może masz rację..." - odpowiedział "Franz", który chwilę później, gdy podszedł do niego rzecznik prasowy Legii z informacją o konferencji prasowej eksplodował: "Spier...! My tu jeszcze gramy" - krzyknął Smuda.

Sędzia meczu nie ukrywa, że przymusowa przerwa na pewno zaszkodziła rozpędzonej Legii, która przecież miała doskonałą okazję by strzelić trzecią bramkę. "Przerwa w grze z psychologicznego punktu widzenia nie była korzystna dla zawodników Legii. Mieli czas na rozmyślanie, że już ten mecz wygrali. Opatrywali mnie lekarze obu klubów, jakby wzajemnie się kontrolując. Po kilku minutach mogłem już wstać. Widzewiacy podchodzili i dopytywali: 'Panie sędzio, ile do końca?'. Słyszałem ich rozmowy: 'Raz walniemy Legię i pójdzie'. Ależ byli zawzięci!" - opowiada Czyżniewski.

Magazyn Sportowy przypomina, że działacze Widzewa mieli wobec swoich zawodników spore zaległości finansowe. Ci, obawiając się, że pieniędzy nie zobaczą, w szatni przed meczem zagrozili, że nie wyjdą na boisko, jeśli pieniądze nie znajdą się natychmiast. Po kilku minutach do szatni Widzewa wszedł prezes Pawelec z walizką z 300 tysiącami marek. Widzewiacy nakazali, by ta trafiła w ręce Gapińskiego. Kierownik drużyny bał się zostawić taką kwotę w szatni, ale nie chciał też zabierać walizki na ławkę rezerwowych, by nie budzić podejrzeń. I tak... wypchał sobie banknotami wszystkie kieszenie. "Nie mieściły się w spodniach, sięgnąłem po marynarkę. Na zewnątrz był czerwcowy upał. Wyszedłem na boisko obłożony banknotami, poruszając się jak Robocop. Pamiętałem, żeby nie wykonywać gwałtownych ruchów. Nawet po naszych golach musiałem się pilnować, żeby kasa nie wyleciała" - zdradza kierownik drużyny.

Cały, obszerny artykuł możecie przeczytać tutaj.

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.