fot. Kamil Marciniak / Legionisci.com
REKLAMA

Punkty po meczu z Koroną

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Legia odniosła czwarte z rzędu zwycięstwo u siebie, do tego trzeci raz z kolei wygrała wysoko. Po 7-0 z Wisłą Kraków, 5-1 z Górnikiem, przyszło 4-0 z Koroną. Ponownie też to spotkanie (a przynajmniej jego większą część) chciało się oglądać. Piłkarzom nie brakowało animuszu, a akcjom rozmachu.

1. Srodzy dla słabych. Legioniści w tym meczu potwierdzili, że nie mają litości dla klubów z drugiej połowy tabeli. Z 10 ligowych zwycięstw aż 9 odnieśli nad drużynami z miejsc 8-16. Strzelili w nich 28 spośród swych 33 goli. Ale początek sobotniego meczu nie zapowiadał sukcesu, a już na pewno nie tak efektownego. To kielczanie grali lepiej, stwarzali zagrożenie w okolicach pola karnego gospodarzy lub byli tego bliscy. Skutecznie stosowali pressing. Legia sprawiała wrażenie zaskoczonej, nie potrafiła złapać rytmu przez pierwsze 10-12 minut, a wyrazem jej bezradności była w 8. minucie strata piłki przez Antolicia na 25 metrze od bramki. Potem jednak zdołała przesunąć ciężar gry do środka pola i na połowę Korony. Jednak nie kreowała sytuacji i nie oddawała strzałów. Dość powiedzieć, że bramka na 1-0 padła po pierwszym celnym uderzeniu „Wojskowych”. A potem już poszło z górki… Kielczanie stracili siły, a po drugim golu także wiarę w powodzenie. Nie pomogły im też zmiany, które zamiast ożywić, pogrążyły zespół w jeszcze większej apatii.

2. Wynik lepszy niż gra. Legia jednak nie zagrała wielkiego spotkania. Szczególnie w I połowie, gdy przez jej większą część nie była w stanie w ogóle zagrozić bramce Kozioła, a aż dwa strzelone gole, to w tym okresie wynik zdecydowanie ponadnormatywny. Lepiej było już po przerwie, zwłaszcza między 46. a 60. minutą. Legioniści grali swobodnie, rywale zaś pogodzili się z porażką, więc okazji bramkowych nie brakowało. W końcu podopieczni trenera Vukovicia podwoili swój dorobek, a spokojnie mogli i potroić. Dobre wrażenie jakie niesie ze sobą 4-0 psuje nieco bardzo słaby początek spotkania, w którym „Wojskowi” nie potrafili się odnaleźć, narzucić swoich warunków. Z drugiej jednak strony, trudno wybrzydzać po tak efektownej wygranej. Szczególnie jeśli ma się w pamięci mecz w Szczecinie, gdzie lepiej zaczynali obie połowy, a gorzej kończyli i w efekcie przegrali.

3. Maszyna. W klubowych mediach mianem tym określa się kontuzjowanego Cafu. W sobotę jednak okazało się, że niesłusznie. Prawdziwą maszyną, przynajmniej w meczu przeciw Koronie, był Kante. Co ciekawe, Vuković nie znalazł miejsca dla Gwinejczyka w podstawowym składzie i napastnik pojawił się na boisku w 20. minucie jako zmiennik mającego problemy zdrowotne Novikovasa. I w mojej ocenie był to jego najlepszy występ w barwach Legii. Kante był wszędzie – ruchliwy, szukający sobie pozycji w ataku, pierwszy „pressujący”, ale również wracający do defensywy, by pomóc kolegom. Oddał 4 strzały na bramkę, podawał ze skutecznością 81%, najczęściej w drużynie próbował pojedynków (26 razy), z których wygrał 11, co przy skuteczności 42% dało mu trzecie miejsce wśród ofensywnych graczy Legii (za Novikowasem i Gwilią). Przyznaję, że ze zdumieniem obserwuję jego, trwającą 1,5 miesiąca metamorfozę, w trakcie której ze statycznego, by nie powiedzieć klockowatego zawodnika, zmienił się w pamiętanego z gry w Wiśle Płock pracowitego, wszędobylskiego i dynamicznego gracza. Bardzo więc chciałem, by, niejako w nagrodę za wykonaną pracę, strzelił w tym meczu gola. W końcu się udało i można powiedzieć, że Kante zapracował na tę bramkę jak mało kto.

4. „Guma”. Charakterystyczna, nieco przygarbiona, szczupła sylwetka, znakomity start do piłki i szybkość, bardzo dobre wyczucie tempa gry, zwłaszcza przy wyjściach do prostopadłych podań, ponadprzeciętna skuteczność, zimna krew przy wykonywaniu rzutów karnych i oszczędna ekspresyjność przy celebrowaniu zdobytych bramek. Tak, oto Jerzy Podbrożny z czasów jego gry przy Łazienkowskiej. Tak, oto Jarosław Niezgoda jesienią 2019 r. Jarek bardzo przypomina mi Jurka z lat 1994-1996 zarówno stylem gry, jak i wypowiedziami. Podobną mają nawet średnią bramek (0,45 JN i 0,55 JP). Tyle tylko, że „Guma”, jak nazywano pochodzącego z Przemyśla napastnika, przyszedł do Legii już jako dojrzały, utytułowany napastnik (m. in. dwukrotny król strzelców ligi), a Niezgoda, gracz często mający problemy ze zdrowiem, wciąż jest na dorobku. No i przy tym wydaje się, że Podbrożny był zawodnikiem nieco lepszym technicznie. W każdym razie, nasz najskuteczniejszy obecnie napastnik w meczu z Koroną zdobył swą 11 bramkę po bardzo pewnym strzale z rzutu karnego. Do tego miał przynajmniej jeszcze jedną doskonałą okazję bramkową. Jest gaz, jest forma i występ przeciw kielczanom daje nadzieję na udaną końcówkę roku w wykonaniu Jarka. Oby tylko jego trzeci sezon w Legii nie był, jak w przypadku Podbrożnego, ostatnim.

5. Prezenterzy z Korony. Doceniając Legię nie należy jednak zapomnieć, że goście podarowali jej właściwie wszystkie bramki. Oczywiście pierwsza, to przepiękne, techniczne uderzenie Luquinhasa zza pola karnego, ale szokująca była ilość miejsca i czasu pozostawione mu przez koroniarzy. Rzut karny poprzedzający gola na 2-0? Kompletnie irracjonalne zagranie ręką obrońcy gości, który zgarnął piłkę Niezgodzie w sytuacji, gdy nasz napastnik był tyłem do bramki i nie miał opanowanej futbolówki. 3-0? Trudno wytłumaczalne zagranie obrońcy do Luquinhasa i całkowita bierność obrońców podczas wymiany podań między Brazylijczykiem a Gwilią. 4-0? Błąd bramkarza, ponownie bierność defensorów. A przecież do tego była sytuacja, po której Niezgoda wyszedł niemal sam na sam z bramkarzem i zagrał zbyt lekko podcinką. Podanie otrzymał od … jednego z piłkarzy z Kielc. Nie zmienia to przy tym opinii, że „Wojskowi” wygrali tyleż zasłużenie, co zbyt skromnie.

Autor: Jakub Majewski “Qbas”
Twitter: QbasLL
Kątem Oka na FB

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.