Artur Jędrzejczyk - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Analiza

Punkty po meczu ze Stalą Mielec

Kamil DUmała, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Klątwa zdjęta, zbyt łatwo, niewidoczny, jak wino, na kłopoty Pekhart, podejmowanie decyzji, on żyje! - to najważniejsze punkty po niedzielnym meczu Legii Warszawa przeciwko Stali Mielec. Legioniści po golach Tomáša Pekharta i Filipa Mladenovicia wygrali 2-0.

1. Klątwa zdjęta
Stal Mielec nie leżała Legii w ostatnich meczach rozgrywanych na przy Łazienkowskiej 3. Będąc w 100% sprawiedliwym, należy napisać, że legionistom w ogóle nie leży zespół z Mielca. W ostatnich pięciu meczach wygrali tylko raz, raz zremisowali i trzykrotnie schodzili z boiska bez chociażby punktu. Ostatnie dwa mecze na własnym stadionie ze Stalą przegrali 1-3 i 2-3. Nie napawało to przesadnym optymizmem przed niedzielnym spotkaniem, zwłaszcza, że ostatnie dwa mecze u siebie zremisowaliśmy 2-2 z Cracovią i Widzewem Łódź. Podopieczni trenera Kosty Runjaicia jednak zdjęli klątwę i - patrząc na sam wynik meczu - pewnie pokonali swoich rywali. Jednak tak różowo na boisku już nie było.



2. Zbyt łatwo
To o co można od początku sezonu - a zdecydowanie od początku rundy wiosennej - można przyczepić się do legionistów, to zbyt łatwe „tworzenie” sytuacji dla rywali. Nie wiem czy wynika to ze zbytniego rozluźnienia, taktyki, przygotowania technicznego lub fizycznego, czy po prostu z powodu braku koncentracji bądź pecha. Znów gdzieś po 60 minutach gry Legia trochę siadła i dopuszczała Stal do okazji. W 68. minucie po dośrodkowaniu Piotra Wlazły w polu karnym odpuszczono Mateusza Maka, którego uderzenie głową świetnie wybronił Dominik Hładun. Po chwili znów próbował Mak, ale tym razem uderzył nad poprzeczką bramki Legii. W 76. minucie Stal ponownie zaatakowała i znów świetnie interweniował bramkarz „Wojskowych” po uderzeniu Rauno Sappinena. Jeszcze minimalnie obok bramki legionistów uderzył Maciej Wolski. Legia ponownie miała dużo szczęścia i znów dobrze interweniującego Hładuna, który zaczyna być ważnym ogniwem zespołu.

3. Niewidoczny
Pod nieobecność pauzującego za kartki Josué wydawać się mogło, że sprawę w swoje ręce (a tak właściwie nogi) weźmie Bartosz Kapustka, który będzie liderem środkowej strefy. Niestety, tak się nie stało, kapitan Legii w tym meczu był niewidoczny. Rzadko widzieliśmy pełnego werwy, dobrego dryblera, który tworzył wiele przestrzeni w ofensywie. W spotkaniu ze Stalą Mielec był często schowany za przeciwnikami, nie brał na siebie odpowiedzialności za tworzenie sytuacji. Więcej od niego w ofensywie tworzyli Ernest Muçi i Bartosz Slisz. W polu karnym Stali widzieliśmy go raz, kiedy po dośrodkowaniu Pawła Wszołka piłka odchodziła i tak naprawdę nie miał jak dobrze jej uderzyć - wybronił to Bartosz Mrozek. W 78. minucie zastąpił go młodzian Igor Strzałek i zrobił więcej przez dwanaście minut niż Kapustka.

4. Jak wino
Po każdym spotkaniu w „Punktach po meczu” można pochwalić jednego ze stoperów Legii. Ostatnio zasłużyli na to Maik Nawrocki czy Rafał Augustyniak, a od początku rundy wiosennej wysoką formę prezentuje Yuri Ribeiro, który jest na ten moment objawieniem. Po meczu ze Stalą pochwaliłbym jednak Artura Jędrzejczyka. 35-letni zawodnik jest jak wino - starzeje się, ale jest nadal na świetnym poziomie i nie zdziwi mnie fakt, jeśli otrzyma powołanie na najbliższe mecze reprezentacji. Ze Stalą był najpewniejszym punktem w defensywie - nie do przejścia. W pierwszej połowie dobrze zablokował groźne uderzenie sprzed pola karnego Piotra Wlazły. W drugiej musiał często toczyć pojedynki biegowe z Sappinenem, a jak wiadomo „Jędza” to nie demon prędkości. Odpuścił w 75. minucie, kiedy świetnie interweniował Hładun. Największy błąd popełnił jednak w 78. minucie, kiedy to chciał wybić piłkę, ale nabił Sappinena. Napastnik Stali wyszedł sam na sam, ale znów świetnie interweniował Hładun. Oczywiście można mieć pretensje o te dwie interwencje do Jędrzejczyka, który jednak w przekroju całego meczu grał bardzo rozważnie i inteligentnie blokował zawodników z Mielca. Dużą zmianą na plus jest brak łapania głupich żółtych kartek, widać, że trochę „Jędza” się w tej kwestii opanował.

5. Na kłopoty Pekhart
Sporo narzekania było na powrót Tomáša Pekharta do Legii. Że stary, że już był przy Łazienkowskiej, że ponownie Legia będzie grała na wrzutki w pole karne i nic więcej. Oczywiście metryki Czech nie oszuka, w Legii już był, ale trzeci punkt odpada, bo Legia nadal gra swoje i nie dostosowuje się jedynie do sympatycznego napastnika. Ten natomiast co 78 minut ma udział przy bramce dla Legii. Z Cracovią uratował remis, z Piastem wywalczył karnego zapewniającego trzy punkty, z Lechią Zielona Góra otworzył wynik meczu, z Górnikiem Zabrze zapewnił trzy punkty. To właśnie Pekhart w meczu ze Stalą w 49. minucie świetnie wyszedł w powietrze po dośrodkowaniu Ernesta Muçiego i trafił z główki. Wiadomo, że Pekhart to nie jest idealny napastnik, ale bronią go liczby i to jest najistotniejsze. Najważniejsze, by nadal strzelał dla Legii i zapewniał jej niezbędne punkty, bo od tego też jest napastnik.

6. Podejmowanie decyzji
Bardzo lubię Pawła Wszołka, to chyba jeden z najbardziej sympatycznych ludzi, który zawsze pomaga młodym zawodnikom. Niestety, często albo bardzo często ma problem z podejmowaniem decyzji, a raczej z koncentracją przy kluczowych fragmentach na boisku. Nie można mieć pretensji o sytuację z pierwszych minut meczu, kiedy nie doszedł do podania Muçiego, bo został poskrobany po nodze. W kolejnych minutach bardzo często dośrodkowywał w pole karne, ale zwykle nikogo nie było w danym punkcie. Największe pretensje można mieć do doświadczonego wahadłowego po sytuacji z drugiej połowy meczu, kiedy to jak na tacy piłkę wyłożył mu Muçi, ale Wszołek tak uderzył, że jego strzał wybronił Mrozek. Można to wszystko zwalić na kontuzjowaną nogę, bo i tak duży szacunek dla niego, że wytrzymał do końca meczu, mimo iż z nogi sączyła się mu krew. U „Wszołiego” zauważalna jest sinusoida, potrafi z niczego zrobić coś i z czegoś, wydawałoby się prostego, zrobić nic.

7. On żyje!
Już się martwiłem, że ten zawodnik przepadł. Niby był wpisywany w protokołach meczowych, ale na boisku niczym duch, bardzo nieobecny, myślami jakby w innym klubie. O kim mowa? Oczywiście o Filipie Mladenoviciu, który ustalił wynik niedzielnego starcia. To wszystko z dużym przymrużeniem oka, bo do formy z rundy jesiennej Serba nadal jest bardzo, bardzo, ale to bardzo daleko. Jednak po golu na 2-0 można było spokojnie krzyknąć „ON ŻYJE!” i oby żył jeszcze mocniej i bardziej się starał na boisku.

Kamil Dumała

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.