REKLAMA

LL! on tour: Sporting Lizbona - Legia (kosz)

Bodziach, źródło: Legionisci.com

Na koniec drugiego etapu rozgrywek FIBA Europe Cup koszykarze Legii grali wyjazdowe spotkanie ze Sportingiem Lizbona. Doskonały termin w pierwszej połowie lutego, tuż przed startem rundy wiosennej piłkarskiej ekstraklasy, sprawił, że tuż po powrocie z Oradei, kiedy poznaliśmy rywali i terminarz, przystąpiłem do ogarnięcia lotów na wyjazd do stolicy Portugalii.

Bez problemu do Lizbony można było dotrzeć dzień przed meczem (zarówno z Warszawy, jak i Modlina), a wrócić dzień po nim i spokojnie zdążyć na wyjazd do Chorzowa. W Portugalii Legia w ostatnich latach grała trzykrotnie - dwa razy piłkarze mierzyli się ze Sportingiem (raz w 1/16 finału Ligi Europy, raz w fazie grupowej Ligi Mistrzów), a przed dwoma laty koszykarska Legia grała w FIBA Europe Cup z FC Porto. O ile Porto na meczu z Legią wystawiło liczniejszy młyn i chciało zaprezentować się z jak najlepszej strony, przed spotkaniem ze Sportingiem można było się spodziewać, że miejscowi będą bez młyna. A wszystko dlatego, że tak właśnie wygląda zainteresowanie tejże ekipy meczami koszykówki.

Trzytysięczna hala João Rocha Pavillion znajduje się tuż obok Estádio José Alvalade, czyli 50-tysięcznego obiektu, na którym grają piłkarze Sportingu. W kasach stadionowych zresztą prowadzona była sprzedaż biletów, choć te można było również kupić przez Internet. Ceny wejściówek na sporty halowe w Portugalii są śmiesznie niskie - w tym przypadku bilety kosztowały zaledwie 4 i 6 euro. Mimo to na trybunach zasiadło nie więcej niż 650 osób, w tym liczna grupa juniorów koszykarskiego Sportingu, która w przerwie meczu odebrała na środku parkietu wyróżnienie za jakieś niedawne osiągnięcie.



Pod halę przyjechaliśmy metrem, godzinę przed meczem. Wejście na trybunę gości, zlokalizowaną za koszem, było oddzielone od pozostałych. Ochrona zaś sprawdzała gorzej niż na stadionach piłkarskich - wnikliwie macając cienką kurtkę, czy przypadkiem nie zostały nie zostały w niej zaszyte niebezpieczne przedmioty. Gadżety Benfiki, otrzymane podczas zwiedzania Estadio da Luz zostały zabrane do depozytu. Na szczęście w trakcie meczu ochrona i policja (o tym, że ta zachowuje się jak popie...na przekonaliśmy się podczas poprzednich wizyt na meczach) nie zajmowały się nami już wcale.

Koszykarze Legii mogli liczyć na doping naszej piątki. Wraz z nami na sektorze zasiadły rodziny zawodników, które również wybrały się do Lizbony. Wiadomo, że ze względu na skromną liczbę, repertuar był okrojony, ale staraliśmy się, by nasze śpiewy były dobrze słyszalne w całej hali. Szczególnie głośne "Ceeeeee". Gospodarze tuż przed rozpoczęciem meczu zebrali się za drugim koszem i utworzyli młyn. Przez godzinę co jakiś czas dochodziło do niego po kilka osób - ostatecznie było ich około 30, z trzema flagami. Przed rozpoczęciem spotkania odegrany został klubowy hymn, który kibice - również pikniki - odśpiewały z szalikami nad głowami. Później już dopingowali ci, którzy zajęli miejsca za koszem.

Trzeba przyznać, że Sporting śpiewał bardzo melodyjnie, choć ze względu na ich liczbę, zdecydowanie brakowało im mocy. By awansować do ćwierćfinału, Legia mogła sobie pozwolić na przegraną, ale nie wyższą niż różnicą dziewięciu punktów, bowiem mecz w Warszawie zakończył się naszą wygraną +9. Niestety, początek spotkania wyglądał bardzo słabo w naszym wykonaniu, a miejscowi uwierzyli, że mogą awansować. W pewnym momencie było już +16 dla Sportingu i kwestia awansu bardzo się oddaliła. "Walczyć, Legio, walczyć" - skandowaliśmy wówczas, dodając później "Nie poddawaj się, ukochana ma...". Na szczęście poskutkowało, choć dopiero w drugiej części spotkania. Do przerwy przegrywaliśmy różnicą 9 punktów, więc awans do fazy pucharowej stał pod dużym znakiem zapytania.



Po zmianie stron dawaliśmy z siebie jeszcze więcej, częściej aktywnie wspierając zespół Legii. "Legio, klubie Ty nasz, pokaż k... jak w kosza grasz" - niosło się kilka razy. Pieśni były słyszalne w transmisji, którą mogli oglądać również kibice w Polsce. Kiedy zawodnicy gospodarzy zaczęli masowo łapać przewinienia i jeden po drugim opuszczać parkiet, zaczęła uwidaczniać się przewaga naszej drużyny. Na tyle wyraźna, że mogliśmy krzyknąć wymyślone na spontanie hasło - "Sporting ty pało, zagramy k... z Bilbao!". Zanim nasze życzenie się ziściło, miejscowi tracili z każdą minutą nadzieję na pozytywny wynik. Zeszło powietrze zarówno z pikników, którzy wcześniej ożywiali się i bluzgali szczególnie na skutecznego w naszym zespole Vitala, jak i ultrasów, którzy w końcówce nie mieli już ochoty do dalszych śpiewów. My zaś przez ostatnich 15 minut (czyli 5-6 minut meczu) bez przerwy śpiewaliśmy na maksymalnych obrotach - "Ole ole, ole ola...".



Po zakończeniu spotkania mogliśmy świętować wygraną oraz awans do 1/4 finału. Podziękowaliśmy zawodnikom za walkę do końca, a zespół przybyły pod nasz sektor krzyknął głośno: "Kto wygrał mecz?!". "Legia!" - odpowiedziała nasza piątka. I już można było rozpocząć przygotowania do kolejnej europejskiej eskapady, która czeka nas w marcu. Najpierw w środę, 6 marca legioniści zagrają na Bemowie z Basketem Bilbao. Dzień później piłkarze zagrają domowy mecz 1/8 finału Ligi Konferencji Europy, jeśli oczywiście wcześniej wyeliminują Molde. Z kolei 13 marca koszykarze zagrają w 10-tysięcznej Arenie Bilbao, a dzień później, również na wyjeździe, piłkarze rozegrają rewanż LKE. W przypadku wyeliminowania ekipy z Kraju Basków, w półfinale na Legię czekają Niners Chemnitz (czołowy zespół niemieckiej Bundesligi) lub ekipa z hiszpańskiej Saragossy.

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.