Wisła popłynęła...
Dziś w Warszawie miał zostać rozegrany pierwszy mecz finału Pucharu Ligi. Przeciwnik wiadomy – Wisła Krakowska. Legia przetrzebiona kontuzjami i powołaniami do kadry. W kadrze Wiślaków jedynymi nieobecnymi byli Żurawski oraz Głowacki (obaj kadra). Spotkanie zapowiadało się o tyle ciekawie, że Legia to nowo kreowany mistrz kraju, zaś Wisła złapała ostatnio wiatr w żagle i niszczyła kolejnych przeciwników. Główne założenie na ten mecz Krakowian brzmiał – „nie przegrać”. Legioniści, mimo okrojonego składu, marzyli o zdobyciu drugiego trofeum w tym sezonie, a zarazem o godnym pożegnaniu ze swoimi kibicami.
Punkt 20 sędzia rozpoczął ostatnie zawody w tym sezonie na Łazienkowskiej. Od początku wyraźnie lepsza była Legia. Jej ataki siały sporo zamętu w szykach obronnych gości. W pierwszych wspaniałą sytuację na pierwszego gola mieli Legioniści, ale piłka o centymetry minęła „Wróbla”, który przepięknie złożył się do strzału szczupakiem. Jedyne zagrożenie jakie stwarzała Wisła to strzały z dystansu. Nie było ich jednak na tyle dużo aby w jakiś specjalny sposób zagroziły bramce strzeżonej przez Radostina Stanewa. Trzeba powiedzieć, że bramkarz Legii rozegrał wyjątkowo dobre spotkanie. Pokazał, że warto było na niego postawić. Pewnymi interwencjami utwierdził nas w przekonaniu, że może i lepiej się stało, iż „Gibon” odszedł... Kibice swymi śpiewami wciąż prosili swoich pupili o tego jednego upragnionego gola. Piłkarze Legii , jako że są ludźmi bardzo sympatycznymi, szybko wysłuchali swych fanów. Już w 19 minucie kapitalne podanie Adama Majewskiego na bramkę zamienił Sokołowski. Bramaka ta była rzadkiej urody i z pewnością można o niej powiedzieć „stadiony świata”. Później tempo nieco spadło. Nie oznacza to jednak, że gospodarze nie posiadali przewagi. Obrona tylko momentami zachowywała się w sposób powiedzmy „dziwny”. Negatywnym bohaterem pierwszej połowy okazał się sędzia tego spotkania Pan Piotr Święs. Podejmował on dziwaczne decyzje zarówno w jedną jak i w drugą stronę. Głównemu chciał dorównać jeden z asystentów i ciągle pokazywał spalone, mimo iż nie zawsze one były... Z kolei drugi liniowy puszczał co rusz grę, nawet jak zawodnik krakowski znajdował się na wyraźnym „offsajdzie”. Być może chcieli się w ten sposób uzupełniać... W dość nieprzyjemnej atmosferze piłkarze schodzili do szatni. Wygwizdywany arbiter zamienił jeszcze kilka słów z arbitrem i wszyscy udali się do szatni na zasłużony odpoczynek.

Druga część meczu była już znacznie ciekawsza (co nie znaczy, że pierwsza nie była ciekawa). Było za to więcej sytuacji podbramkowych. Na moment obudzili się Krakowianie, którzy koniecznie chcieli doprowadzić do remisu. Jednak ich strzały zawsze kończyły się w rękach golkipera Legii. Legia stwarzała sobie coraz więcej sytuacji, a Wisła zaczynała powoli „rozlewać” się na boki... W końcu po świetnym strąceniu piłki głową przez Svitlicę na bramkę popędził „Wróbel”. Nominalny lewoskrzydłowy Legii zachował się jak rasowy snajper i z ok. 16 metrów przymierzył w samo okienko bramki Sarnata! 2:0 i nieprawdopodobna wrzawa na trybunach! Tuż przed zdobytym golem na „Żylecie” rozświetlił się olbrzymi napis z rac o treści „L E G I A”. Wyglądało to fantastycznie! Krakowscy kibice musieli się chyba w tym momencie nieco „dziwnie” poczuć... Po strzelonym golu wydawało się, że Wisła rzuci się do ataku. Nic bardziej mylnego! Wisłą – owszem – chciała zaatakować, ale Legia grała fantastycznie w defensywie. Nie było mowy o przepuszczeniu choćby jednego ataku gości. Bardzo dobrze zagrał powracający po kontuzji Wojtek Szala, a także pozostali jego koledzy z obrony. Na kilkanaście minut przed końcem meczu na stadionie gigantyczna wrzawa!!! 3:0 dla Legii!!! Po dośrodkowaniu wspomnianego Szali piłkę do bramki kieruje Svitlica. Wprawdzie Sarnat wybił piłkę, ale przedtem przekroczyła ona linię bramkową i nie mogło być mowy o nieuznaniu gola. W tym momencie wszystko stało się już jasne. Mecz na pewno był już wygrany, ale pozostawał jeszcze rewanż. Nie wolno było stracić gola. Sędzia przedłużył jeszcze spotkanie o 4 minuty (kibice z „Żylety” nie popisali się i rzucili kilka petard na boisko). W końcu upragniony gwizdek końcowy. Ten mecz pozostanie nam długo jeszcze w pamięci!
Autor: Michał Szmitkowski