Zbyt pewni swego
Miało być łatwe zwycięstwo i kolejne trzy punkty na koncie Legii. Zamiast tego legioniści musieli stoczyć w Łodzi bój o korzystny rezultat. Udało się wywalczyć tylko remis, co jest raczej sukcesem gospodarzy a nie "wojskowych". Tym bardziej, że po piątkowym remisie Polonii Warszawa Legia miała szansę na powrót na fotel lidera rozgrywek. W Łodzi legioniści zagrali jednak zbyt pewni siebie i zostali za to skarceni przez jedną ze słabszych drużyn ligi.
Sobotni mecz Legia rozpoczęła z dużymi zmianami w składzie. W wyjściowej jedenastce Jan Urban znalazł miejsce dla Marcina Smolińskiego i Martinsa Ekwueme. Wszystko dlatego, że z powodu kontuzji, kartek czy też wyjazdu na zgrupowanie reprezentacji, na murawie nie mogli pojawić się inni pomocnicy. Jednak zmiennicy okazali się godnymi zastępcami. Zresztą na tle niemrawego ŁKS-u nie wymagało to zbyt wielkiego wysiłku.
Przez całą pierwszą połowę to legioniści dyktowali warunki gry. Po sennym początku szybko przejęli inicjatywę i dążyli do zdobycia gola. Tylko, że czynili to niezbyt skutecznie. Trzy razy z rzutów wolnych dośrodkowywał Maciej Iwański. Za pierwszym razem wprost na głowę Takesure Chinyamy, za drugim – Inakiego Astiza. Strzały "wojskowych" nie potrafiły jednak zaleźć drogi do bramki Bogusława Wyparły.
Najlepszą okazję do wyprowadzenia Legii na prowadzenie zmarnował w ostatniej minucie pierwszej połowy Maciej Rybus. Po dobrym podaniu młody pomocnik znalazł się sam przed Wyparłą. Mógł zrobić wszystko co chciał, ale trafił wprost w golkipera gospodarzy. Zamiast gola był tylko jęk zawodu ponad 900-osobowej grupy kibiców z Warszawy i tylko korner.
Przez pierwsze trzy kwadranse gospodarze z rzadka zagrażali bramce Jana Muchy. Co prawda aż pięć razy wykonywali rzuty rożne, ale czynili to na tyle nieudolnie, że miejscowi kibice tylko łapali się za głowy. Mocniej serca miejscowych fanów zabiły w 29. minucie po zaskakującym strzale Halitiego z 18 metrów. Piłka odbiła się jednak od nóg Dicksona Choto i wyszła poza boisko. I na tym skończyły się emocje w pierwszej połowie.
W drugiej połowie obraz gry nie uległ zmianie. Stroną dominującą cały czas byli legioniści. I cały czas nie potrafili swojej przewagi udokumentować choćby jedną bramką. Już w pierwszych dwóch akcjach Wyparłę powinien pokonać Chinyama. W obu sytuacjach uderzał jednak zbyt słabo. W 55. minucie do prostopadle zagranej piłki ruszył Piotr Giza, ale bramkarz gospodarzy był minimalnie szybszy.
Wraz z upływającym czasem sytuacja na boisku zaczęła się jednak obracać na niekorzyść Legii. Coraz częściej do głosu dochodzili gospodarze, wykorzystując nieporozumienia w szeregach warszawskiej obrony. Niewiele brakowało a jedno z nich mogło się zakończyć golem dla ŁKS-u. Szczęśliwie w ostatniej chwili sytuację wyjaśnił Choto.
W końcu słabą postawę legionistów zauważył Urban. Z boiska zeszli Smoliński i Giza, a ich miejsce zajęli Bartłomiej Grzelak i Piotr Rocki. Po ich wejściu gra Legii nabrała rumieńców. Fantastycznie obrońców wyprzedził Chinyama, ale jego zapędy tuż przed polem karnym faulem ostudził Mladen Kascelan. Z rzutu wolnego uderzał Maciej Iwański. Piłka przeleciała jednak tuż nad poprzeczką. Końcówka spotkania to już frontalne ataki "wojskowych". Po sprytnie rozegranym rzucie wolnym, kąśliwie strzelał Maciej Rybus. Wyparło szczęśliwie zdołał jednak uchronić swój zespół przed stratą gola.
W Łodzi Legia miała zainkasować trzy punkty i ze spokojem przygotowywać się do spotkania z Wisłą Kraków. Skończyło się tylko na remisie i za tydzień z krakowianami trzeba będzie wygrać, żeby utrzymać kontakt z czołówką.
Autor: Tomek Janus