"Rybka" nad morzem
Istne męczarnie przeżywali legioniści w meczu z Arką Gdynia. Choć przez całe spotkanie dominowali na rywalami to zwycięstwo zapewnili sobie dopiero w 84. minucie. Gola na wagę trzech punktów po strzale z rzutu wolnego zdobył Maciej Rybus. Po dwóch kolejkach sezonu 2009/2010 Legia ma na swoim koncie komplet punktów.
W niedzielne popołudnie to Legia była zdecydowanym faworytem meczu w Gdyni. Jednak w pierwszych minutach spotkanie było dość wyrównane. Wszystko szybko wróciło jednak do normy i legioniści zyskali przewagę. "Wojskowi" zdominowali środek pola i zepchnęli arkowców pod własne pole karne. Podobnie jak w meczu z Broendby Kopenhaga legioniści nie potrafili jednak swojej przewagi udokumentować bramkami. A okazji ku temu było przynajmniej kilka. Najbliższy szczęścia był w 36. minucie Maciej Rybus. Pomocnik Legii wpadł w pole karne i potężnym strzałem starał się zaskoczyć Andrzeja Bledzewskiego. Co prawda piłka minęła bramkarza Arki, ale zatrzymała się na słupku bramki gospodarzy. Ciągle było 0-0.
Gorąco pod bramką Arki było także po akcjach Marcina Mięciela i Macieja Iwańskiego. "Miętowy" w pełnym biegu znalazł się przed Bledzewskim, ale kopnął piłkę na tyle słabo, że golkiper miejscowych nie miał problemów z jej obroną. Doskonałą okazję zaprzepaścił "Iwan", który mając przed sobą bramkarza, nie trafił czysto w piłkę. Niewiele do szczęścia zabrakło też po strzale Marcina Komorowskiego. Ale znów futbolówka nie chciała wpaść do siatki.
W tym czasie Arka praktycznie nie potrafiła zagrozić bramce Jana Muchy. Przez pierwsze trzy kwadranse gospodarze nie oddali ani jednego strzału na bramkę Legii. Groźniej w polu karnym robiło się tylko po dośrodkowaniach byłego legionisty Bartosza Karwana. Ale i on nie potrafił znaleźć sposobu na pokonanie słowackiego bramkarza "wojskowych".
Mimo zdecydowanej przewagi Legia schodziła do szatni z bezbramkowym remisem. A Jan Urban musiał znaleźć sposób na dotarcie do swoich podopiecznych by ci okazje zaczęli zamieniać na bramki. I w przerwie faktycznie musiały paść ostre słowa, bo po wznowieniu gry legioniści wzięli się na poważnie do roboty. Problemem była jednak cały czas skuteczność.
Z przodu szarpał Sebastian Szałachowski. Z pomocą przychodził mu Miroslav Radović i Maciej Iwański. Ale Bledzewski nie chciał dać się pokonać. Powoli zaczynało pachnieć powtórką z czwartku, kiedy to Legia mimo przewagi nie potrafiła dobić rywala z Danii. Zauważyli to także gospodarze, którzy z każdą minutą coraz śmielej zapędzali się pod bramkę Jana Muchy. Jednak dla gdynian szczytem marzeń był chyba remis 0-0 i bardziej troszczyli się o zachowanie czystego konta niż o strzelenie bramki dającej zwycięstwo.
Minuty mijały i gra stawała się coraz senniejsza. Legioniści wyglądali jakby bili głową w mur i nie mieli pomysłu na strzelenie gola. Aż przyszła 83. minuta. Na rajd zdecydował się wówczas Miroslav Radović. Serba powalił przed polem karnym Michał Płotka. Do piłki ustawionej ok. 25 metrów od bramki podszedł Rybus i precyzyjnym uderzeniem w okienko bramki dał Legii prowadzenie. Do końca meczu pozostawało jeszcze sześć minut i gospodarze rzucili się do ataków. Jednak legioniści nie pozwolili wyrwać sobie wygranej.
Legia zaczęła rozgrywki ligowe od dwóch wygranych. W Gdyni o wygraną nie było jednak łatwo. Najważniejsze jest jednak to, że komplet punktów pojechał do Warszawy.
Autor: Tomek Janus