REKLAMA

Mistrz medialny

Tomek Laskus - Wiadomość archiwalna

Podbój Europy rozpoczęty. Za nami pierwsza w nowym roku ligowa wygrana, po pełnej polotu grze naszych wspaniałych kopaczy. Szczęśliwa, bo szczęśliwa, przecież szczęście sprzyja najlepszym! I w tym wstępie wcale nie ma ironii! Pragnę tylko uzupełnić go o kilka niezbędnych informacji, mianowicie do Warszawy przyjechał GKS Bełchatów (ligowy odpowiednik naszych olimpijczyków w Turynie), a koronkowa gra owszem, ale tylko przez pierwszych 45 minut. Wspomniane "szczęście" natomiast, śmiało nazwać możemy niespotykanym wręcz fuksem.



Pierwsza połowa pokazała, że w piłkę Legia grać potrafi. W drugiej zaś, zdaliśmy sobie chyba wszyscy sprawę z tego, jak słabi psychicznie są nasi zawodnicy, którzy mają zdobywać największe trofea (w granicach rozsądku oczywiście- nikt nie oczekuje Pucharu Europy). Szeregi legionistów spustoszyła nieskuteczność, rozczarował Janczyk - frustracja zespołu wydaje się być zrozumiała. Jednak dać się tak "położyć" upływającemu czasowi, żeby w drugiej połowie nie stworzyć sytuacji? To nie jest dopuszczalne, gdy do "medialnego mistrza" przyjeżdża zespół broniący się przed spadkiem.



Piszę "medialnego mistrza", cytując przedmeczowe słowa Tomasza Wieszczyckiego, który bardzo słusznie w ten sposób "ochrzcił" nasz klub, argumentując, że dla mediów, i kibiców Legia już tytuł mistrzowski zdobyła. Wyraził jednocześnie niepewność czy stołeczni piłkarze wygrają z tą ogromną presją. Teraz, po meczu, wszyscy możemy wyrazić pewność- stołeczni piłkarze w tym spotkaniu z owym "naciskiem psychicznym" przegrali. Wprawdzie 3 punkty są, jednak wszyscy na Łazienkowskiej, zamiast być dumni z rezultatu, winni w pokorze iść do kościoła i z całego serca Bogu za tę wygraną podziękować.



O mistrzostwie Polski wcale nie będzie decydowała ostatnia kolejka i mecz Legii z Wisłą. Najważniejsze będą właśnie takie mecze - ze słabeuszami. Zespołami, które nie mając nic do stracenia i wiele do wygrania, postawią na polu karnym dziesięciu obrońców wespół z jedenastym bramkarzem. I we wszystkich takich potyczkach scenariusz rysuje się bardzo podobnie: przestraszony słabeusz na drżących nogach nie ma żadnych argumentów, by przeciwstawić się "gigantowi". Jednak faworyt nie wykorzystuje kilku sytuacji i okazuje się, że "nie taki diabeł straszny". Największym wrogiem dla potentatów jest upływając czas i nerwy. Przygotować musimy się niestety na to, iż tyle szczęścia co w piątek, prędko mieć nie będziemy. Gdy Wisła w poprzednich latach sięgała po mistrzostwo, pokazała, jak takie mecze wygrywać. Upływały minuty, a krakowianie grali cały czas pewnie - z wiarą we własne umiejętności. Wiedzieli, że prędzej czy później tę bramkę strzelą. I co z tego, że my powieźliśmy ich "piątkę", jeśli różnica punktowa była wciąż spora? Gdzieś tych "oczek" natraciliśmy wcześniej...



Przed trenerem Wdowczykiem arcytrudne zadanie- musi wzmocnić natychmiast psychikę legionistów, wpoić im "syndrom mistrza"- nieważne co się stanie, i tak jesteśmy najlepsi, i tak wygramy, bo do wygrywania się urodziliśmy! Jeśli legijna brać nie zacznie myśleć w ten sposób, punkty mogą gdzieś uciekać...



Jedno jest jednak pewne - co by się nie działo, krakusów i tak w Warszawie powieziemy!

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.