REKLAMA

Nie ma tragedii!

Tomek Laskus - Wiadomość archiwalna

Po bardzo obiecujących francuskich sparingach, środowiska legijne do granic wytrzymałości napompowały balon przyozdobiony dumnym sloganem: "Legia Warszawa - zwojujemy świat!" . Odbyło się to drogą całkowicie naturalną, bez sztucznej napinki i pokazowych obietnic, wszak ciężko być pesymistą w podniosłych chwilach sukcesu. Wraz z upływem kolejnych minut meczu o Superpuchar Polski, coraz to nowi kibice widzieli ów balon w strzępach - nic bardziej mylnego. W sobotni wieczór ktoś tylko spuścił z niego powietrze. Co nie znaczy, że nie można go z powrotem nim wypełnić.



Wiele obiecywaliśmy sobie przed tym spotkaniem. Ja sam optymizmu nie poskąpiłem, obnosząc się z wynikiem 4-0! Trudno było myśleć inaczej, w obliczu poczucia pewności i siły, jaka emanowała ze wszystkiego, co dotyczyło Legii. Mieliśmy przecież mieć zespół, który awansuje do Ligi Mistrzów, wygra rodzime rozgrywki, będąc poza konkurencją desperata Petrescu i całego towarzystwa z Reymonta. No i przecież mamy - przegraliśmy jedynie Superpuchar.



Rozumiem rozczarowanie, jakie przyniosła za sobą ta porażka, bo naprawdę nie lada jasnowidztwem trzeba było się wykazać, by przewidzieć taki wynik. Jednak lament niektórych "zawsze wiernych", chore propozycje (z zamrażaniem pensji zawodników włącznie), wrogość i inwektywy kierowane pod adresem piłkarzy, uświadomiły mi, jak nieograniczoną falą grozy, dla kibiców lubiących przeglądanie naszych mediów internetowych, są niepowstrzymane w swym pędzie "dzieci neostrady". Niepojętym i denerwującym zjawiskiem jest "fan", który, podczas pompowania balonu sukcesu, uzurpuje sobie prawo do bycia "prawdziwym Legionistą", głośno krzyczy, jak dobro jego ukochanego klubu leży mu na sercu, i podkreśla, z wypiętą dumnie piersią, że dla Legii zrobiłby wszystko. Przychodzi pierwszy nieudany mecz, który notabene nie był ani o wielką stawkę, ani o chwałę, honor, czy pieniądze i dowiaduję się o konieczności wymiany połowy składu, o niezasłużonych zarobkach piłkarzy, co więcej, ktoś próbuje mi wmówić, że oglądane i podziwiane przeze mnie wielokrotnie parady Fabiańskiego to fatamorgana była, bo on nie potrafi bronić!



Nie twierdzę, iż spotkanie z Wisłą Płock można było odpuścić - nic podobnego. Wiem jednak o ciężkim obozie przygotowawczym we Francji, gdzie zawodnicy rozegrali trudne mecze, dodatkowo, będąc praktycznie cały czas "w trasie". Nie muszę pytać księdza na spowiedzi, co powyższe fakty oznaczają - wniosek, że Legioniści mają prawo być zmęczeni, nasuwa się sam. A, oglądając w sobotni wieczór potyczkę z płocczanami, właśnie w braku świeżości upatrywałem główną przyczynę klęski.



Nie przekonują mnie bowiem wiadomości o zgrai partaczy, która reprezentuje barwy mojego ukochanego klubu, nietrafione wydaje mi się także piętnowane "gwiazdorstwo" naszych kopaczy. Nie siedzę w ich głowach, by wygłaszać odważne tezy o zlekceważeniu przeciwnika, bo mogą one być równie trafne, co krzywdzące. Oczywiście nie należy wykluczyć opcji, w której kilku piłkarzy wyszło na ten mecz nieco mniej skoncentrowanych, niż należałoby, z przekonaniem, że będzie "lightowo". Ale przecież to przekonanie, nawet jeśli w istocie rozbrzmiało paru głowach i tak runęło wraz z pierwszym golem. A padł on, przyznać musicie, dość szybko.



Później panowała już tylko niemoc, przerwana chwilami nadzwyczajnej mobilizacji po przerwie. Niemoc, która w moim przekonaniu była wynikiem przede wszystkim zmęczenia. Bo gdy nogi są ciężkie, głowa też już nie działa jak zwykle, a instynkt potrafi srogo zawieść. I nie wierzę, że trener Wdowczyk, po francuskich wojażach, nie brał pod uwagę takiego scenariusza - bo choć Superpuchar to sympatyczne trofeum, forma jednak ma nadejść jeszcze nie w tym momencie.



Internetowi krzykacze zrozumcie te trzy, skądinąd nietrudne słowa - nie ma tragedii!

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.