REKLAMA

Surma - znaczy kapitan?

Qbas - Wiadomość archiwalna

W wywiadzie dla Przeglądu Sportowego Grzegorz Bronowicki przyznał, że w Legii brakowało w minionym sezonie piłkarza z autorytetem. Kogoś, na kim zespół mógł polegać, kto w trudnych momentach poderwałby do walki, a swoją ambitną postawą zaraził kolegów. Po prostu, w naszej drużynie nie było kapitana. Bo jakże mówić o Łukaszu Surmie,

jako o dowodzącym zespołem? Gdzie mu do piłkarzy noszących opaskę w przeszłości?

Jak Surma wytrzymuje porównanie do swych poprzedników - Leszka Pisza, Jacka Zielińskiego czy Cezarego Kucharskiego? Bo o Lucjanie Brychczym, Bernardzie Blaucie, Kazimierzu Deynie nie wypada nawet w kontekście poczynań "Faziego" wspominać. W przeciwieństwie do wymienionych on nie jest kapitanem, on tę funkcję tylko pełni.

Niektórzy twierdzą (m.in. wspomniany wyżej Kucharski), że kibice krytykując Surmę znaleźli sobie kozła ofiarnego, winnego kompletnej klapy mistrzowskiego zespołu w dopiero co zakończonych rozgrywkach ligowych. Nic nie dzieje się jednak bez przyczyny. Oczywiście wychowanek krakowskiej Wisły nie przegrywał meczów sam, ale też nie spisywał się na tyle poprawnie, by będąc kapitanem, człowiekiem odpowiedzialnym za drużynę na murawie, zapewnić sobie alibi. Surma na tę krytykę w pełni zasłużył, na równi z opinią, że nie ma już dla niego miejsca przy Łazienkowskiej. Bo jak to możliwe, by człowiek grający w środku pomocy mistrzowskiej drużyny, w całym sezonie zanotował 1 (słownie: jedną!) asystę, nie wspominając już o zdobytych bramkach, bo w tej rubryce widnieje okrągłe zero od prawie 3 lat?! Trzeba jasno sobie powiedzieć: na pozycji defensywnego pomocnika mamy piłkarza z poprzedniej epoki, typowego przecinaka, który po prostu nie umie zagrać długiego, precyzyjnego podania, który nie ma wizji gry, umiejętności pokierowania poczynaniami kolegów, który nie dysponuje strzałem, głupieje w sytuacjach podbramkowych, i któremu wreszcie coraz częściej brakuje ambicji.

I właśnie o brak tej ostatniej można mieć największe pretensje. Surma nigdy nie traktował gry w Legii jako czegoś wyjątkowego. Patrząc na jego zachowanie jasnym było (i jest), że barwy, które reprezentuje, obchodzą go tylko o tyle, o ile wiążą się z wpływem kolejnych przelewów na konto. W ciągu prawie 4 lat pobytu w Warszawie częściej przegrywał niż wygrywał i chyba zdążył już do tego przywyknąć. Było mu o tyle łatwiej, że bez względu na wyniki żyje w cieplarnianych warunkach, jakie piłkarzom stworzyli klubowi włodarze. To jednak nie porażki sprawiły, że Surma szybko stracił szacunek kibiców. Doprowadziły do tego przede wszystkim niefortunne wypowiedzi dotyczące fanów, jak choćby ta legendarna już z okresu kibicowskiego protestu jesienią 2005. Wielu z nas z pewnością pamięta też konferencję w Polsat Sport jesienią 2004, po porażce 1-3 w stolicy z Pogonią Szczecin. Pan piłkarz nie wyglądał na zmartwionego, raczej był zadowolony, że czeka go urlop i w wywiadzie skupił się na bajdurzeniu o złotych czasach, jakie nadchodzą dla Legii pod wodzą trenera Zielińskiego. Zresztą, w składaniu deklaracji Łukasz S. zawsze był mistrzem. Czego on to już nam nie naobiecywał? Liga Mistrzów, faza grupowa pucharu UEFA, mistrzostwa Polski, krajowe puchary, ale przede wszystkim zawsze zapowiada, że wojskowi będą walczyć, że dadzą z siebie wszystko. Z reguły są to tylko czcze słowa i coraz częściej to nasz kapitan nie podejmuje walki, przechodzi obok meczu. Jakże sugestywnym przykładem są tu ostatnie spotkania Legii. Gdy stało się jasne, że mistrzostwo czy drugie miejsce są poza zasięgiem naszych piłkarzy, pierwszym, który mocno spuścił z tonu, był właśnie Surma. To po jego dziecinnych stratach padały gole dla Lecha, to on popełniał żenujące błędy w meczu z Lubinem i jakby na podsumowanie skompromitował się w Łęcznej, gdzie m.in. po prostu nie chciało mu się wyskoczyć do walki powietrznej z Zahorskim, który swobodnie zdobył gola. Czy tak postępuje profesjonalista? Godziwie opłacany piłkarz czołowej polskiej drużyny? Jaki przykład daje 30 – letni kapitan swoim młodszym kolegom? Wszystko to oczywiście pytania retoryczne i to nie my powinniśmy na nie odpowiadać, lecz sam Surma, a także sztab szkoleniowy.

Gdy rok temu Legia zdobywała mistrzostwo Polski, Leszek Pisz stwierdził, że zawdzięcza to w dużej mierze Łukaszowi Surmie, który osiągnął wówczas życiową formę. Niestety, jego "życiówka" to czas przeszły dokonany, a i do wysokiego poziomu zbliża się zbyt rzadko by być godnym noszenia kapitańskiej opaski w takim klubie jak Legia.

Miarą człowieka jest to, jak traktuje innych, a pan Łukasz ostatnimi meczami udowodnił, że nie szanuje ani nas - kibiców, ani swoich kolegów z zespołu. Na tym właśnie polega jego małość jako kapitana, ale przede wszystkim człowieka.



P.S. Na zakończenie mała uwaga. Świetnie pamiętamy, co przed tygodniem deklarował nasz "capitaneiro" przed spotkaniem z piłkarzami Czesława Michniewicza. Wszystkie okoliczności wskazują jednak, że po prostu kłamał w żywe oczy zapowiadając walkę do upadłego, walkę dla kibiców. Każdy, kto był na stadionie czy też śledził mecz w TV wie,

że wydarzyło się coś nienormalnego. A w drużynie nie dzieje się nic bez wiedzy kapitana...

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.