REKLAMA

Wcale nie chciałem być trenerem po Wdowczyku

Jacek Zieliński, źródło: Życie Warszawy - Wiadomość archiwalna

Maciej Rowiński: Czy ma Pan żal do prezesa Miklasa, że pozbył się Pana po 15 latach spędzonych w Legii?

Jacek Zieliński: - Żalu nie mam, ale byłem zaskoczony. Zżyłem się z tym klubem i dla mnie jest to nowa sytuacja. Jednak Legia poradzi sobie beze mnie, a ja bez Legii.



Wyglądało na to, że zaproponowano Panu pracę z zespołem Młodej Ekstraklasy, żeby się Pana pozbyć. Na razie nie ma ani drużyny, ani rozgrywek.

- Nie wiem, jakie intencje mieli autorzy tej propozycji. Miałem ambicje jako zawodnik, mam także jako trener. Nie było dla mnie miejsca w sztabie szkoleniowym pierwszego zespołu, a praca z młodzieżą byłaby degradacją. Zresztą nie wiadomo, czy te rozgrywki w ogóle wystartują. Trzymać się tego klubu rękami i nogami tylko dlatego, że jestem tu od kilkunastu lat, nie ma sensu. Ludzie mówiliby, że czyham na posadę Jana Urbana.



Może warto zastanowić się jednak nad tą propozycją?

- Mam czas do końca czerwca, jeszcze spotkam się z Janem Urbanem. Dostałem jednak wczoraj zaproszenie do rozmów w sprawie objęcia funkcji pierwszego trenera Korony Kielce. To dla mnie ogromna szansa. Po trudnych doświadczeniach w Legii teraz nie boję się żadnego wyzwania.



Miał Pan również propozycję pracy w Odrze Wodzisław.

- Z powodów rodzinnych nie przyjąłem jej.



Jakie łączyły Pana stosunki z Dariuszem Wdowczykiem?

- Na początku w relacjach między nami był zbyt duży dystans. Może dlatego, że gdy na początku miał przyjść do Legii w roli menedżera, nie popierałem tego pomysłu. Z czasem nabierał do mnie większego zaufania. Chcę jednak zaznaczyć, że to Darek autorytatywnie wyznaczał kurs Legii. Pozostała część sztabu szkoleniowego wykonywała jego polecenia.



Spieraliście się w kwestii transferów?

- Nie, Wdowczyk sam o nich decydował.



Widać, źle to robił, skoro został Pan po raz drugi trenerem po... dymisji Wdowczyka.

- Gdyby wówczas ktoś zapytał mnie o zdanie, to na pewno bym się nie zdecydował przejąć zespołu w takim momencie. Ale ktoś musiał go poprowadzić. Zdecydowano, że to mam być ja. Wcale nie byłem z tego powodu zadowolony.



Może dlatego po osiągnięciu celu, czyli trzeciego miejsca, zrezygnowano z Pana.

- Chyba nie. Po prostu zbyt otwarcie mówiłem o naszych problemach. Nie jestem dyplomatą. Mówię wprost to, co myślę. Chciałem, aby kibice za pośrednictwem prasy wiedzieli, co się dzieje w zespole, znali przyczyny naszych niepowodzeń, a nie oskarżali tylko piłkarzy o brak ambicji. Nie oni jedni byli winni.



Po przegranym ostatnim meczu z Górnikiem Łęczna trudno było inaczej przypuszczać.

- Nie wszystkich piłkarzy można umotywować do gry słowami. Jedni grają dla kibiców, dla zwycięstw, zaś inni spekulują, kiedy warto się zmęczyć. Ci drudzy, mając do wyboru o tydzień dłuższy urlop lub trofeum, na którym im nie zależy, wybrali odpoczynek. Jest to dla mnie naganna postawa, bo bez względu na rangę meczu trzeba walczyć. Tego uczono mnie i tego wymagam. Jednak w związku z tym, że niektórzy potrzebują innego bodźca, poszedłem do prezesa, by wyznaczył premię za zdobycie Pucharu Ekstraklasy. Odmówił.



Dostało się Panu także za rozbieżne poglądy z zarządem.

- Gdy Fabiański był na rozmowach w Londynie, kazano mi zamknąć trening. Sprzeciwiłem się temu, ale polecenie musiałem wykonać. A dziennikarze i tak zobaczyli, że nie ma na nim "Fabiana".



Winę za słaby sezon zrzuca się na Wdowczyka, Szula, Surmę...

- Wdowczyk zdobył rok wcześniej mistrzostwo. Szul jest dobrym trenerem przygotowania fizycznego. Twierdząc inaczej, zrobilibyśmy mu krzywdę. Pytanie tylko, czy dobrał właściwe proporcje treningu lekkoatletycznego do piłkarskiego. Mieliśmy w zespole sporo kontuzji, co nie pomagało w osiąganiu lepszych wyników. A co do Surmy, proszę pokazać, w którym meczu odpuścił, nie dał z siebie wszystkiego. Spędził najwięcej minut na boisku, bo nie miał dublera. Najłatwiej wyrzucać zawodnika z drużyny, a przecież ktoś musi za niego grać. Trzeba byłoby kupić dwóch nowych defensywnych pomocników. Łukasz został kapitanem po demokratycznych wyborach. Skoro drużyna mu ufa, to dlaczego ma oddać kapitańską opaskę?



Ale zawiódł kibiców.

- Nie on. Zawiodło kilku piłkarzy. Gdy jeden nie walczy, można go przywołać do porządku. Gdy pięciu się nie chce grać, pozostałym trudno pokonać rywali.



Jaka jest recepta na wielką Legię?

- W zespole muszą być piłkarze, którzy chcą nie tylko pograć sobie w piłkę, ale wygrywać. Trzeba trzymać się konsekwentnie założonego planu, a nie przedwcześnie z niego rezygnować. To dwa fundamenty.



Rozmawiał Maciej Rowiński

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.