REKLAMA

Tak nie jest lepiej!

Qbas - Wiadomość archiwalna

To odpowiedź na podśpiewywane przez kibiców pytanie, kierowane do szefa ochrony (bezpieczeństwa?) Stefana Dziewulskiego. Problem w tym, że to nie pan Stefan powinien być adresatem tego pytania. Ani on, ani rządzący Legią nie ucierpią poprzez to, że na Żylecie nie ma piłkarskiej atmosfery, tylko piknik. Inna sprawa, że bardzo wesoły piknik, ale to osobny temat. Nie jestem od tego by osądzać czy protest jest słuszny, zwłaszcza, że trochę rozmazują mi się jego przesłanki. I mówiąc szczerze mało mnie one obchodzą.
Natomiast jeśli już zapada decyzja wstąpienia na wojenną ścieżkę z władzami klubu, to warto by jednak zastanowić się nad metodą prowadzenia takich działań. Porzucając aktywne kibicowanie szkodzimy przecież samym sobie. Po co organizuje się doping? Przecież nie dla właścicieli. Dopingujemy piłkarzy, naszych piłkarzy, walczących dla nas, przynajmniej w założeniu. Śpiewy i okrzyki z trybun mają pomóc im w odniesieniu zwycięstwa. A to przecież wspólny cel, zarówno grajków, jak i fanów. Milcząc działamy wbrew sobie, szkodzimy swoim interesom, bo przecież każdemu z nas zależy by ten zespół wygrywał. Nie jest naturalnym, normalnym pojawiające się czasem stwierdzenie (na szczęście o charakterze marginalnym), że kogoś tam wyniki nie obchodzą. To kompletna bzdura. Można olewać piłkarzy, protestować przeciwko polityce klubu, ale dobry wynik (zwycięstwo) zawsze raduje KIBICA!

Część z nas akceptuje taką formę sprzeciwu, inni zdecydowanie nie, co bardzo wyraźnie zarysowało się w trakcie meczu z Groclinem. Festyn na Żylecie, próby dopingu na Krytej i wzajemne pretensje z obu stron. Abstrahuję już od tego, że kibice z trybuny otwartej swymi sporadycznymi okrzykami podejmowali zawoalowane próby napomnienia siedzących naprzeciwko kolegów do zachowania stosownej ciszy, mimo, że zgodnie z oświadczeniem SKLW miano odstąpić jedynie od zorganizowanego dopingu na Otwartej. W każdym razie wczoraj byliśmy świadkami bardzo niebezpiecznej sytuacji, bo do pełni nieszczęścia brakuje nam jeszcze tylko tego by kibice sami się skłócili.

Milczący protest zabiera wielu z nas radość z bycia na stadionie, poczucia zjednoczenia i wpływu na postawę piłkarzy. Grajkowie wyglądają na nieco skołowanych istniejącym stanem rzeczy, zwłaszcza, że wielu z nich zdążyło się przyzwyczaić do tego, że jesteśmy ich dwunastym zawodnikiem. Tymczasem w ciągu ostatniego miesiąca dwunasty zawodnik zamienił się w V kolumnę. Najpierw po wydarzeniach w Wilnie zostały zniszczone plany wielu z piłkarzy dotyczące gry w europejskich pucharach. Teraz, mimo dobrych wyników i zaangażowania, nie mogą oni liczyć na naszą pomoc w walce o mistrzostwo Polski. Nie jestem idealistą i wiem, że część graczy ma nas w poważaniu i niespecjalnie ich interesuje czy jesteśmy z nimi. Ale chociażby za Wilno jesteśmy im wszystkim coś winni.

Nie wiem kto dokładnie decyduje o akcjach protestacyjnych i ich formie, ale wiem, że taki sposób ich prowadzenia prowadzi do nikąd. Wyobraźmy sobie kolejne mecze: na stadionie 7-8 tys. ludzi, wszyscy zapłacili za bilet, kasa w klubie się zgadza. Żyleta milczy, czasem wydając szydercze pomruki. Władze klubu niby się przejmują sytuacją, bo rozlepiają ulotki nawołujące do kibicowania, ale w gruncie rzeczy jest im to obojętne. Mają spokój na trybunie, swoje osiągnęli. I tak sobie będziemy „sfochowani” trwać w marazmie, spierać się o sens całej akcji i razem ze stadionem zarastać mchem.
Prawda jest jednak taka, że w obecnej sytuacji w władzami klubu w ten sposób się nie wygra. Im szybciej wszyscy to sobie uświadomimy, tym lepiej. Jeśli ten protest ma trwać dłużej, to musi zmienić formę. Jak najszybciej. Bezwarunkowo.

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.