REKLAMA

Piłkarskie podsumowanie jesieni (cz. 1)

Tomek Janus, źródło: własne - Wiadomość archiwalna

Choć od ostatniego meczu Legii minął tydzień i kilka dni, to niejeden z kibiców już zaczyna odliczanie do 23 lutego 2008 r., gdy piłkarze ponownie wybiegną na boisko. By choć trochę pomóc Wam w przetrwaniu najtrudniejszego czasu dla kibica, zaczynamy dziś podsumowanie rundy jesiennej w wykonaniu legionistów. Od siedmiu wygranych z rzędu, przez tragiczny październik, po wygraną na Stadionie Śląskim i zdobycie stadionu Cracovii po 37 latach. Dziś część pierwsza, czyli jak dominowaliśmy w lidze.
Jesień zaczęła się dla legionistów bardzo wcześnie, bo... 8 lipca. Po zajęciu trzeciego miejsca w lidze, wojskowi szans na dostanie się do piłkarskiej Europy musieli szukać w Pucharze Intertoto. Tam los za przeciwnika przydzielił im Vetrę Wilno. Nikomu nieznana drużyna w trzy kwadranse strzeliła Legii dwie bramki i piłkarze z Warszawy schodzili do szatni z kwaśnymi minami. O tym jak zagraliby w drugiej połowie z oczywistych względów nie było nam dane się dowiedzieć. W meczu trwającym tylko 45 minut zadebiutował w Legii nowy trener, Jan Urban.

Na kolejne spotkanie kibice musieli poczekać do 29 lipca. Tak jak rok wcześniej na dobry początek ligi Legia pokonała Cracovię Kraków. Gola na wagę zwycięstwa zdobył Takesure Chinyama i debiutancką bramkę uczcił udając wielkiego ptaka. Jesienią przedziwne radowanie się z trafień stało się znakiem firmowym "Tejkszura". Ale kibice nie popadali w zachwyt. Na trybunach rozpoczynał się właśnie protest. Wtedy chyba mało kto podejrzewał, że potrwa przez całą jesień.

Na pierwszy mecz wyjazdowy legioniści wybrali się do Zabrza. Ostatnie dwa spotkania rozgrywane na stadionie przy Roosevelta dla Legii miały daleko idące konsekwencje. Najpierw w maju 2006 r. wojskowi przypieczętowali na Górnym Śląsku dziewiąte mistrzostwo Polski. W kwietniu 2007 r. zaś przegrali i trener Dariusz Wdowczyk mógł pakować walizki. I tym razem emocji nie zabrakło. Na szczęście samych pozytywnych. Miroslav Radović, Roger, Edson i trzy punkty pojechały do Warszawy. "Przyjechaliśmy do Zabrza, żeby popsuć Górnikowi fetę związaną z przyjściem nowego sponsora. W pełni się nam to udało i jesteśmy z tego bardzo zadowoleni" – przyznał po meczu Piotr Bronowicki, rewanżując się fanom gospodarzy za dwie serpentyny, które trafiły go w głowę.

Legia zaczynała się powoli rozpędzać i łamać kolejne złe passy. Z Dyskobolią na własnym boisku legioniści nie potrafili wygrać od siedmiu lat. Trafienie Bartłomieja Grzelaka wystarczyło, by Wielkopolanie wreszcie wyjechali z Łazienkowskiej na tarczy. Wojskowi grali dobrze i dopisywało im szczęście. Rywale nie potrafili znaleźć sposobu na Jana Muchę. Przerastało ich nawet trafienie do pustej bramki. Ale czy to nasze problemy? "Trzeci mecz, trzecia wygrana i trzeci raz na zero z tyłu. Jesteśmy więc zadowoleni" – mówił Jakub Wawrzyniak, który wygryzł ze składu Tomasza Kiełbowicza. Ale przyszłość miała pokazać, że "Kiełbik" tak łatwo się nie podda.

Tymczasem minęło pięć dni a "Grzelu" nadal był w wyśmienitej formie. Jak na ex-widzewiaka przystało, w Łodzi uciszył kibiców ŁKS-u, zdobywając zwycięską bramkę. Podawał mu "Wawrzyn", który do Legii przyszedł z... Widzewa. Jeszcze tylko wymowny gest napastnika Legii, nakazujący milczenie nieprzychylnym mu trybunom i trzy punkty jadą do stolicy. Trudniejszy powrót miał sam Grzelak. Otoczony przez kordon ochroniarzy, przeciskał się do autokaru. Kibicowskie ciosy go nie sięgnęły, więc łodzianie zaczęli rzucać w niego różnymi przedmiotami. Znalazł się wśród nich plastikowy kufel z piwem. Złocisty napój wylądował jednak na Kamilu Grosickim. Ten szybko zdjął mokrą koszulkę i chciał szukać sprawcy. Błyskawiczna interwencja Jacka Magiery, który szybko zgarnął "Grosika" do autokaru, zakończyła jednak konflikt.

W następnej kolejce było bardziej przyjacielsko. Do Warszawy przyjechało Zagłębie Sosnowiec. Mało gościnni byli jednak legioniści. Sosnowiczanie do Zagłębia Dąbrowskiego powrócili z bagażem pięciu bramek. Legia z kompletem punktów usadowiła się na czele tabeli. Ale wszelkiej maści eksperci i tak wiedzieli swoje. Dobry terminarz, szczęście – oto przyczyny pięciu wygranych z rzędu.

Piłkarze Legii nie robili sobie jednak nic z tych opinii. Tym bardziej, że po wygranej 2-0 na boisku aktualnego Mistrza Polski, swoje sądy musieli zmienić nawet najbardziej pesymistyczni wizjonerzy legijnej przyszłości. Wojskowi nie dali lubinianom szans i udanie zrewanżowali się za porażkę z maja. "Do tej pory ograliśmy słabeuszy? Nie interesuje mnie to. Niech każdy ma swoje zdanie. Wiem, że chcemy wygrywać i nie tracić bramek" – tłumaczył po meczu Jan Mucha, który nie puścił gola w sześciu meczach z rzędu. Skwaszoną minę w stolicy polskiej miedzi mieli tylko "Rado" i "Wawrzyn". Ale czy mogło być inaczej, skoro obaj niespodziewanie usiedli na ławce? Szybko okazało się, że rotacje w składzie staną się znakiem firmowym trenera Urbana.

Szczęśliwa siódemka – można było powiedzieć po kolejnym meczu. Legia wygrała z Widzewem i miała za sobą najlepszy start w historii rozgrywek. Tempa narzuconego przez stołeczną drużynę nie wytrzymywał nikt. Druga w tabeli Wisła traciła już cztery punkty. Kolejna była Korona Kielce ze stratą aż ośmiu oczek. Wydawało się, że na wojskowych jesienią nie będzie mocnych. Już wkrótce los miał zweryfikować oczekiwania. Po długiej przerwie znów ożyły trybuny, ale tylko na ostatnie pięć minut meczu. "Gdy ryknęła "Żyleta", to aż mnie ciarki przeszły po plecach. Muszę przyznać, że byłem w szoku. Mam nadzieję, że klub i fani szybko się dogadają. Doping naszych kibiców to przecież coś niesamowitego" – mówił po meczu "Groszek".

Po pierwszych siedmiu kolejkach piłkarze Legii byli więc w wyśmienitych humorach. Ale już wkrótce miał ich dopaść kryzys, który bezwzględnie wykorzystała Wisła Kraków. O tym jutro w drugiej części podsumowania rundy jesiennej.

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.