REKLAMA

Kątem oka - 12. tydzień z głowy

Qbas - Wiadomość archiwalna

Ubiegły tydzień to prawdziwe katharsis. Wreszcie udało się nieco odsapnąć i choć na parę dni zapomnieć o cyrku z siedzibą na Łazienkowskiej 3. Niestety, błogostan nie trwał zbyt długo. Piłkarze postanowili bowiem o sobie przypomnieć w najgorszy z możliwych sposobów - przegrywając w Pucharze Ekstraklasy z GKS Bełchatów. Tym razem naszych wirtuozów z równowagi wyprowadziła tysięczna publiczność. Efekt? 1-2 i koniec starań dublerów o "puchar śmietnika". Jednak to nie piątkowy mecz był najważniejszy. Spotkanie z Irlandią Północną miało być kluczowe dla dalszych losów reprezentacji kraju w eliminacjach do Mistrzostw Świata. No, to było.
Istna kwintesencja "beenhakkeryzmu" - wszyscy mieli wszystko w poważaniu. Zero ładu, zero składu, za to dużo mądrzenia się przed, w trakcie i po meczu.

Na początku tygodnia błyszczał, niestety tylko intelektem (?) Roger "Perejro" Guerreiro. Najpierw popuścił wodze fantazji i rozmarzony zaproponował wyburzenie trybuny krytej. Brazylijczyk oblizywał się na samą perspektywę gry bez udziału kibiców. Wtedy to dopiero Legia byłaby silna! Ho, ho! Dobrze, że piłkarz nie doczeka w klubie otwarcia nowego stadionu. Strach się bać jakby 30 tysięcy kiboli przeszkadzało w grze! Do tego Roger zaprzeczył sugestiom, jakoby był boiskowym leniem: "Biegam po 11 km w meczu!". Wydaje się, że "biegam" jest tu bardzo istotne. Między bieganiem a człapaniem jest taka różnica jak między Rogerem a Kaką. Potem, już w innej gazecie, "Perejro" straszył, że jeśli nie dostanie podwyżki to odejdzie - uwaga, uwaga - na Zachód. Uuu, czyżby kroił się spektakularny transfer? Kto poważny kupi jednonogiego pomocnika, który w sezonie strzela średnio niecałe 6 bramek, notuje parę asyst na krzyż i fatalnie wykonuje stałe fragmenty? Ciekawe czy w pojęciu Rogera Zachód to także Szinnik Jarosławl lub Austria Wiedeń? Jak na razie to zawodnikowi bliżej do legijnej ławki, niż do ciekawego klubu zagranicznego. I tego się trzymajmy.

Sprawa słabej (?!) gry Legii wróciła na tapetę we wtorek za sprawą kolejnego "autorytetu" piłkarskiego. Tym razem głos dał Jan Karaś, pomocnik grający dla "wojskowych" przez prawie całą dekadę lat 80-tych. A już myślałem, że zapomniałem o nim i jego kolegach olewających mecze na potęgę... Niestety, podsumujmy fakty. Brak zaangażowania dzisiejszym legionistom wytyka człowiek, który przez 7 sezonów w Legii nie zdobył NIC! i który uczestniczył w historycznym już i mocno podejrzanym meczu z Górnikiem Zabrze. Niespodziewanie wysoka (0-3) porażka warszawian sprawiła, że to Jan Urban i koledzy cieszyli się z mistrzostwa kraju. OK, pan Karaś ma generalnie rację, ale "zapomniał wół, jak cielęciem był"?

Skoro na łamach prasy Roger żalił się na klub, to wiadomym było, że nadejdzie kontra. Przemówił Mirosław "celna riposta" Trzeciak i ujawnił, że Brazylijczykowi oferowany był najwyższy kontrakt w lidze, ale ten go odrzucił. Podobne tłumaczenia słyszeliśmy przy okazji rozmów z Jackiem "najważniejsze, że się staramy" Krzynówkiem. A może by tak wreszcie jakiś spektakularny transfer do klubu? Maciej Iwański od czasu do czasu pokazuje, że dla poprawy jakości gry warto czasem kupić kogoś naprawdę dobrego. Ach, przepraszam! Wróć! Przecież my gramy dobrze! Tylko ta liga jakaś taka silna, kibice niecierpliwi, a w Niemczech na zgrupowaniu padał śnieg i nie zdążyliśmy dopracować wariantów taktycznych. Ziew.

W środę też mogliśmy przeczytać wynurzenia Kamila Grosickiego. Styl się nie zmienił: ciężko pracuje, zrozumiał swoje błędy i jest bardzo wdzięczny ludziom z Jagiellonii, że podali mu rękę. Przypominam, że w Legii słyszeliśmy to samo, gdy przychodził, gdy trenerzy wyciągali go za uszy z kasyn, gdy jechał na odwyk do Starych Juch i gdy wrócił. Potem wypiął się na ludzi z KP, którzy pomogli mu w trudnym momencie i pojechał kosić kasę do Szwajcarii, bo długi u "ludzi z miasta" nie malały. W Sionie zrobił z siebie totalnego osła i wrócił jak niepyszny na wakacje do Szczecina. To na co liczył? W Legii zawiódł wszystkich, a w Białymstoku jeszcze zawiedzie. O to akurat mogę się założyć ;-)

W czwartek nieliczni mogli się przekonać jak naprawdę walczy się dla Legii. Młodzi koszykarze z biednej jak mysz kościelna sekcji odnieśli dopiero 3 zwycięstwo w sezonie, ale za to bardzo wysokie, po niezłej grze i wspaniałym zaangażowaniu. Gratulacje!

Nieźle zagrali też piłkarze w piątek. Ale postanowili wysilać się tylko do przerwy i w drugiej połowie zupełnie oddali pole rywalom z Bełchatowa. Czyż jednak mamy prawo narzekać? Ta liga taka wyrównana, a Legia przecież nie jest klubem, który mógłby regularnie wygrywać mistrzostwo.

W sobotę okazało się, że porażki "wojskowych" to mały pikuś w porównaniu do klopsów, jakie notuje nasza kadra. Po niemal 3 latach pracy Leo Beenhakkera widać rękę "fachowca". Reprezentacja cofnęła się do czasów Andrzeja Strejlaua czy Henryka Apostela, gdy nie potrafiliśmy wygrać z Izraelem, Azerbejdżanem czy męczyliśmy się z San Marino, a Jan Furtok ratował nas strzelając gola ręką. Dobrze pamiętam tamte czasy i nie mam wątpliwości, że koszmar powrócił. Dobrze, że przynajmniej Artur Boruc w porę pojął, co się święci i swymi interwencjami w Bratysławie i Belfaście sprawił, że dni upartego Holendra są policzone. Zawsze można liczyć na tego naszego "Borubara" ;-)

Tymczasem już dziś czeka nas arcyważny mecz z San Marino. To ten z gatunku ostatniej szansy. Jak powiada najmądrzejszy trener na świecie: "Szanujemy rywala". Pewnie, że szanujemy, ale co z tego szacunku wyniknie? Wymęczone 2-1? Oby nie. Wszyscy liczymy na festiwal strzelecki naszych orłów. Tak na ładne pożegnanie Beenhakkera.


przeczytaj więcej o:
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.