Fani Boca na La Bombonera - fot. bocajuniors.com.ar
REKLAMA

Na stadionach świata: Boca Juniors - Argentinos

Stefan Czerniecki, źródło: własne - Wiadomość archiwalna

Dotychczas w relacjach ze stadionów świata zabieraliśmy Was głównie do krajów europejskich. Trafiały się również opisy z Afryki, Azji, Ameryki Północnej czy Australii. Teraz zapraszamy na wizytę do Ameryki Południowej, a dokładniej do Argentyny! Niespełna miesiąc temu jeden z kibiców odwiedził Buenos Aires, co automatycznie równało się z wizytą na ligowym meczu Boca Juniors. Chyba nikogo interesującego się sceną kibicowską nie trzeba zachęcać do lektury :)

Jeśli i Ty masz ochotę podzielić się swoimi spostrzeżeniami na temat innych aren piłkarskich (i nie tylko) - pisz koniecznie na ultras@legialive.pl.

15.03.2009: Boca Juniors 3-0 Agrentinos

Będąc w Argentynie, a dokładniej w Buenos Aires, nie było innej opcji jak wybrać się na ligowe spotkanie. Padło na mecz Boca Juniors z Argentinos. Jednak pojawił się mały problem, a mianowicie bilety! Kupno wejściówek na spotkanie Boca to nie lada sztuka. Oczywiście, bilety można nabyć tylko w dniu meczu. Chodzi o przyjezdnych turystów i innych, którzy przyjeżdżają do Buenos po to, by obejrzeć mecz Boca. To marka, o której u nas w Europie możemy tylko pomarzyć... Ministrant w kościele służy w koszulce w granatowo-żółte barwy. Mnóstwo ludzi w Chile, a nawet w Boliwii ma po trzy wersje koszulek! Niesamowite! I właśnie dlatego nie sposób jest kupić bilet odpowiednio wcześniej. A jak chce się go nabyć, to stoi się w mega kolejce, która potrafi osiągnąć długość ponad 400 metrów. I tak się czeka w słońcu i skwarze do godziny 12:00 aż otworzą bramki.

Zatem ustawiamy się grzecznie w kolejce około godz. 10:00 w niedzielę, trwając tak przez kolejne dwie godziny nie afiszując się zbytnio ze swoim angielskim. A jak już otworzą bramki, to jakoś leci. W efekcie po 3,5 godzinach stania mamy bilety w ręku. Taki świstek, jak bilet do bramki warszawskiego metra :) Koszt: 30 pesos (ok. 28 PLN), natomiast panie mające oddzielną kasę (!) płacą połowę tej kwoty.

Mecz zaczyna się o 20:00, więc pod stadionem jesteśmy półtorej godziny wcześniej. Uliczki kolorowej robotniczej dzielnicy Boca wypełnione straganami z flagami, czapeczkami i oczywiście koszulkami. Nawet w drodze na stadion można nabyć flagi na światłach czy też skrzyżowaniach. Robi się coraz ciekawiej. Żadnego poczucia zagrożenia. Wręcz przeciwnie. Mijają nas starsi panowie, każdy z obowiązkową rybacką czapą w barwach ukochanego klubu. Widać, że starzy bywalcy. Obok tata z dzieciakiem. Sporo turystów. Mnóstwo dziewcząt, jak na piłkarskie wydarzenie. Ochrona i policja jest, ale nie rzuca się za bardzo w oczy.

Stadion La Bombonera to oddzielny temat. U nas UEFA od razu zamknęłaby taki obiekt. Bilety za 30 pesos (innych nie kupisz w kasie - pozostałe są dla właścicieli karnetów i członków fan clubów Boca Juniors) są na łuki za bramkami. Wchodzimy i mały szok. Żadnych krzesełek, nawet drewnianych kłód. Do tego stromo! Póki co, wszyscy siedzą na kamiennych murkach, jak u nas na byłym Stadionie Dziesięciolecia czy na Skrze - serio :) Póki co, bo w Argentynie jest zwyczaj, że mecz ligowy poprzedza spotkanie młodzików. I tak od 18:00 chłopaki męczą się na murawie, na której zaraz przyjdzie się zmierzyć pierwszoligowym wyjadaczom. Śmiechy, komentarze, ale i sporadyczne próby dopingu też się już pojawiają.

Jednak gdy zaczyna się główny mecz, wszyscy wstają. Robi się zatem automatycznie więcej miejsca. Z góry lecą plastikowe, srebrzyste papierki. "Ładna oprawa" - myślę. Dopiero po meczu moja przyjaciółka z Buenos, z którą byłem na tym spotkaniu, zapytała, czy widziałem, jak nas polewali z góry. Hmm, a więc wyszło na jaw. Okazuje się, że nad nami siedzieli fani Argentinos i... polewali nasz sektor. A ja, naiwny, myślałem, że to papierki stanowiące jeden z elementów oprawy spotkania. Co ciekawe, podobno zdarza się, że zamiast wody, po prostu oddają mocz na tych poniżej.

Samo spotkanie w pierwszej połowie rozczarowało. Boca dłużej utrzymywała się przy piłce, ale bez większego zaangażowania i jakby bez koncepcji. Oczywiście oczy wszystkich zwrócone na Romana Riquelme. Koleś właśnie na świeżo po kłótni z lokalnym bóstwem, selekcjonerem kadry - Diego Maradoną. Okazało się, że ten cwaniak podkopał poprzedniego trenera kadry i w ten sposób został nowym jej selekcjonerem. Gdy Roman się o tym dowiedział, postanowił pożegnać się z kadrą. Teraz w Argentynie albo uwielbiasz Maradonę, a nienawidzisz Riquelme, albo na odwrót. Nie muszę chyba pisać, po czyjej stronie byli ludzie na stadionie Boca... :)

Z innych słynniejszych piłkarzy, na murawie pojawili się jeszcze były obrońca Monaco - Hugo Benjamin Ibarra. Całkiem ogarnięty grajek oraz napastnik Martin Palermo - totalne drewno. Niczego nie pokazał. A traktuje się go tutaj jako idola nastolatek. Mnóstwo dziewczyn paraduje z jego nazwiskiem na plecach. A co z Riquelme? Pierwszą połowę się dekował. Owszem, raz przyspieszył, to strzelił w poprzeczkę (ma koleś uderzenie, nie ma co...). Jednak dopiero w drugiej odsłonie zaczął się popis. Asysta, gra z polotem. Słynne zagranie piętką w powietrzu. Minięcie po pięciu zwodach czterech rywali i pojedynek z bramkarzem (przegrany) - przyznacie, że zjawisko we współczesnym futbolu rzadko spotykane. Koleś jest świetny, trzeba mu to oddać. Zresztą, jeśli mogę wtrącić swoje trzy grosze – m.in. dla niego poszedłem na ten mecz. Zawsze uważałem go za jednego z najlepszych zawodników świata, obok Roberto Baggio.

Natomiast na trybunach wrzało. A że Boca strzeliła trzy bramki, to było głośno. Bez przerwy skandowano nazwisko Romana. Do tego przyśpiewki, że nie potrzebują kadry narodowej. Słynne "kto nie skacze, ten z Argentinos", czy coś w tym stylu. Szał! Nie ma to jak południowa mentalność. Wszystko jednak w ramach kultury. Żadnych przepychanek, szturchnięć. Oprócz tego, że w czasie przerwy wszyscy jednocześnie podjęli próbę siadania. I suma summarum wyszło na to, że jeden siedział na nodze, ręce, kolanie, czym popadnie drugiego :) A czy dało się dostrzec jakieś specjalne popisy na trybunach? Raczej nie. Oprócz wywieszonych flag na ogrodzeniach, bębnów, raczej nic nie zauważyłem. Oczywiście siedzący na sektorze naprzeciwko kibice byli najgłośniejsi. Taki klasyczny obrazek, kiedy wyobrażam sobie klimat południowo-amerykańskiego meczu. Warto!

Spotkanie zakończyło się wygraną gospodarzy i można było opuszczać stadion. Jednak najpierw trzeba odczekać 30 minut aż... wyprowadzą kibiców przyjezdnych i można wracać do domu. A że Buenos Aires liczy sobie kilkanaście milionów ludzi, to odległości w tym mieście są zatrważające. Część dystansu zrobiliśmy na piechotkę, co by ulotnić się ze strefy, w której dostanie się do autobusu graniczyło z cudem. I przyznam, że był to trafny wybór. Tym bardziej, że temperatura oscylowała w okolicach 25 stopni Celsjusza. Do tego nocne powietrze i wrażenia w głowie. Bezpiecznie. Z pewnością kolejne życiowe doświadczenie, które na zawsze pozostanie w głowie.

Poprzednie relacje z tej kategorii znajdziecie w dziale Na stadionach.

Masz ciekawą historię z meczu europejskich (i nie tylko) klubów lub Mistrzostw Europy, czy Świata?
Wychodząc naprzeciw Waszym pomysłom, zachęcamy do przesyłania nam relacji i zdjęć! Wy również możecie mieć swój wkład w tworzenie materiałów na Legia LIVE!

Relacje prosimy nadsyłać na specjalnie przeznaczonego maila ultras@legialive.pl

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.