Klasowy zespół
W Widzewie grał pan z młodymi, mało znanymi na piłkarskiej giełdzie zawodnikami, tymczasem w Legii aż roi się od gwiazd.
Bartłomiej Grzelak: Na miarę polskiej ligi na pewno, ale... wszyscy są normalnymi, sympatycznymi ludźmi i przyznam, że dokładnie tego się spodziewałem przechodząc do warszawskiego zespołu.
Pod względem umiejętności piłkarskich, w porównaniu do pana poprzedniego zespołu dostrzegł już pan różnicę?
- W tej chwili treningi są tak zaplanowane, że nie miałem zbyt wielu okazji poznać największych zalet zawodników Legii, ale wcześniej obserwowałem ich mecze w telewizji, również w bezpośredniej walce na boisku. Mam już wyrobione zdanie. To klasowy zespół.
Dariusz Wdowczyk i Michał Probierz, pana poprzedni trener, zaliczani są do szkoleniowców młodego pokolenia. Dostrzegł pan pomiędzy nimi spore różnice w prowadzeniu zespołów?
- Trener Wdowczyk pracuje dłużej w zawodzie i choćby z tego powodu posiada bogatsze doświadczenie. Ze względu na osiągnięcia, posiada też większy autorytet. Pan Probierz to jednak szalenie ambitny i odważny człowiek, którego warsztat trenerski jest już bardzo bogaty, a przez to ciekawy dla zawodników. Jeszcze wszystko przed nim. Jestem przekonany, że sporo osiągnie, jako trener.
Decydując się na rozstanie z kibicami Widzewa i grę dla sympatyków Legii, dwóch antagonistycznych grup, również kierował się odwagą?
- Nie było momentu, w którym kierowałbym się przychylnym lub negatywnym nastawieniem kibiców. To byłoby nienormalne, bo jako piłkarz muszę myśleć o swoim dalszym rozwoju, a nie opiniami innych.
Czy Zbigniew Boniek nadal jest dla pana największym autorytetem?
- Tak. Nie sugerował mi, który klub mam wybrać, ale gdy poznał moje zdanie, powiedział mi, że postąpiłem właściwie. W Legii będę miał okazję rozwinąć się. To klub medialny, z którego będzie mi bliżej do reprezentacji i upragnionego wyjazdu zagranicznego, bo to jest ambicją każdego piłkarza.
Kibice, działacze, trenerzy i partnerzy z zespołu oczekują od pana jednego – strzelania goli. Piotr Włodarczyk nawet zaczął już współczuć panu presji, z którą będzie pan musiał sobie poradzić?
- Byłem tego świadomy w momencie podpisywania kontraktu. Wiem również, czego mogę się spodziewać, ale często powtarzam, że lubię sytuację, w której czuje się za coś odpowiedzialny. Tak było w Widzewie, gdy prowadził zespół Stefan Majewski. Wymagał ode mnie przede wszystkim zdobywania goli, zabraniając angażowania się w kreowanie gry. Przyznam, że to mi najbardziej odpowiada i cieszy, bo przecież bramki są solą futbolu. Jeżeli - odpukać - nie zdobędę ich tyle, by zapewnić drużynie zwycięstw i przyczynić się do obrony mistrzowskiego tytułu, będzie to moja sportowa porażka. Czuję jednak, że poradzę sobie.
Panuje opinia, że jak na napastnika jest pan za spokojny, nawet za grzeczny.
- To, jaki jestem, na co dzień, nie przekłada się na moje zachowanie na boisku. Ci, którzy znają mnie z tej strony, czytając przedstawioną opinię tylko się uśmiechną. Dużo jest we mnie ambicji, sportowej złości. Często na boisku wyrzucam z siebie nieparlamentarne słowa. W trakcie gry przychodzą mi do głowy różne pomysły i potrafię być agresywny. Czasami nawet, z błahych powodów. Ale to, że uważany jestem za kulturalnego i dobrze ułożonego chłopca, jest dla mnie pocieszające.
Rozmawiał Piotr Wojciechowski