Janek Malarz - synonim wierności Legii Warszawa - fot. LegiaLive!
REKLAMA

Jan Ignacak: Praca może poczekać

Bodziach, źródło: Magazyn Sportowy - Wiadomość archiwalna

Zazwyczaj polskie media kibiców przedstawiają w nie najlepszym świetle. Tymczasem to oni właśnie najlepiej wiedzą co znaczy wierność i przywiązanie do barw klubowych. W ostatnim "Magazynie Sportowym", czyli piątkowym dodatku do Przeglądu Sportowego przedstawiono kilkunastu fanów różnych klubów. Wśród nich jednego legionistę - Jana Ignacaka, bardziej znanego jako Janek "Malarz".

Poprzedni dyrektor ds. bezpieczeństwa na Legii "anonsował" go działaczom Korony Kielce jako "nieobliczalnego fanatyka". Tymczasem np. w Rosji kibic z takim wyjazdowym stażem mógłby liczyć na dożywotni karnet od swojego klubu.

Jan Ignacak:

Prawdziwym kibicem jestem od 15. roku życia. Kiedy skończyłem 17 lat, to już wsiadałem do pociągu i jechałem tam, gdzie grała Legia. Wszystko zaczęło się bardzo prosto. Mieszkałem niedaleko stadionu, a matka miała kiosk i handlowaliśmy na stadionie piwem oraz oranżadą. Wtedy to był legalny handel, a ja jako dzieciak pomagałem matce. Tak mi się te mecze spodobały, że nawet jak nie było handlu, to i tak przychodziłem.
I tak od 44 lat. W tym czasie dwa razy się żeniłem. Tak się złożyło, że obie żony przed ślubem zabrałem na mecz do Chorzowa. Najpierw na wyciąg krzesełkowy, a później jedna była na Górniku, druga na Ruchu.
Sport fascynował mnie tak bardzo, że starałem się bywać na większych imprezach w Polsce. A za Legią jeździłem wszędzie, na boks, lekkoatletykę, koszykówkę, hokej. Teraz pozostała tylko siatkówka, bo wojskowi nie mają już tamtych sekcji. Czy wyobrażam sobie życie bez Legii? Nie, nie wyobrażam sobie tego. Jest to niezależne od wszystkiego, nawet od mojej rodziny czy pracy. Szef się mnie pytał, czy założyłem sobie, że muszę być na wszystkich meczach. Odpowiedziałem mu, że nic sobie nie założyłem, ja po prostu chcę wszędzie być! Praca poczeka, a meczu się przecież nie powtórzy. Pracuję jako malarz, to dlatego wszyscy mówią na mnie Janek Malarz i nierzadko zdarzało się, że ściany musiały poczekać, aż wrócę z meczu. Raz nawet w stroju malarskim stawiłem się na szybko zorganizowaną zbiórkę kibiców na spotkanie z piłkarzami. Koledzy śmiali się, że tylko pędzla mi brakowało. A rodzina? Uznała chyba, że bardziej kocham Legię niż ją. I między innymi z tego powodu miałem już dwa rozwody...

Staram się nie wyróżniać, ale na Legii jestem już tak długo, że ludzie mnie znają i pozdrawiają: "cześć, dzień dobry". Zawsze odpowiem, ale wielu osób nie znam. Szczególnie młodych. Działa to też w drugą stronę. Bo jak zdarzyło się, że raz nie pojechałem na wyjazd do Lubina, to później wszyscy mi to wypominali. Że mnie nie było. Każdy to zauważył!
Raz zdarzyło się też, że przeoczyłem mecz. Rozpoczął się, a kolega zadzwonił zapytać, gdzie jestem i co się ze mną dzieje. A ja na bazarku, na zakupach... Myślałem, że mecz jest następnego dnia. No, ale jak odebrałem telefon, to tak jak stałem, z tymi zakupami, pojechałem taksówką na Legię. No i jeszcze przed przerwą byłem na trybunach. Z siatkami, które dokładnie mi zrewidowano.

Dużo osób pyta mnie o liczbę moich wyjazdów, ale nigdy tego nie liczyłem. Wiem jedno - muszę jechać i nigdy nie interesowało mnie, czy to setny wyjazd, czy pięćdziesiąty.
Mimo że o środowisku kibicowskim różnie się mówi, przeważnie źle, chciałbym przełamać te stereotypy. Od 23 lat nie piję alkoholu, co potwierdza, że na wyjazdy mogą jeździć i abstynenci. A ludziom, którzy mówią, że to strach pójść na stadion, że dostanie się butelką w głowę, mówię: - Tyle lat chodzę i jeszcze nigdy nie dostałem. Jak się szuka guza, to wszędzie się go znajdzie.



Janek "Malarz" na zgrupowaniu w Grodzisku Wlkp. - fot. turi

przeczytaj więcej o:
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.