REKLAMA

Kątem oka - 39. tydzień z głowy

Qbas - Wiadomość archiwalna

No to już po euforii. Było parę dni radości po meczu z Lechem, ale teraz wróciliśmy do szarej rzeczywistości. Mamy za sobą kolejną kompromitację, a tuż po niej "od dawna zaplanowane balety" w Warszawie, na które "przypadkiem" trafili fotoreporterzy gazety na literkę "F". Właściwie nie warto w ogóle o tym pisać, ale kronikarski obowiązek nie pozwala przejść obojętnie obok ubiegłego tygodnia, który nie zaczął się przecież wcale tak najgorzej – wygraną 2-0 w Gorzowie.

Jednak – jak mawiał klasyk – mężczyznę ocenia się po tym, jak kończy, a finisz legioniści mieli całkiem do dupy. Najpierw bez walki dali się ograć parze 35-latek i ćwierćinteligent, później zaś doszło do wspomnianej imprezy. Ponownie potwierdziło się, że zwycięstwa z Lechem czy ewentualnie z Wisłą zdadzą się psu na budę, gdyż i tak będziemy przegrywać z Jagiellonią czy inną Odrą. Biorąc pod uwagę to wszystko, warto sobie uświadomić, że w tym składzie personalnym, taką koncepcją gry i takim zarządzaniem Legia niczego nie osiągnie. Po prostu.

Tydzień tak naprawdę zaczął się tym razem we wtorek. Legioniści w rezerwowym zestawieniu troszkę się pomęczyli w meczu przeciwko Stilonowi, czy jak kto woli GKP Gorzów Wielkopolski. W końcu jednak wygrali pewnie 2-0, a swoją pierwszą bramkę w oficjalnych rozgrywkach po powrocie do stolicy zdobył Marcin Mięciel, strzelając z 40 metrów do pustej bramki. Wcześniej gola zdobył Sebastian Szałachowski, ale gra Legii ponownie męczyła widzów. Czyżby była to zapowiedź tego, co wydarzyło się w sobotę w Białymstoku? Uwagę kibiców z Warszawy skupiał na sobie Paweł "Chórzysta" Kaczorowski, jeden z niewielu słabych grajków występujących swego czasu przy Łazienkowskiej, który pozostał w naszej pamięci. Niewątpliwie było mu miło, bo mało który z kopaczy jest tak rozpoznawalny wśród kibiców Legii.

W środę doszło natomiast od niebezpiecznego odkrycia przy Łazienkowskiej 3. Podczas prac budowlanych wykopano niewybuch z okresu II wojny światowej. Nastąpiła szybka ewakuacja piłkarzy i osób obecnych przy stadionie. Obeszło się bez paniki. Ciekawe jednak jak zachował się pan dyrektor Mirosław Trzeciak, który z niewypałami, choć trochę innego gatunku i kalibru, jest za pan brat? Wziął sprawę w swoje ręce?
Tego samego dnia 27. urodziny obchodził Takesure Chinyama. Najlepszego Tejksiu!

Czwartek przyniósł tytuł piłkarza września dla Jana Muchy. Bliski wygranej był też Marcin Komorowski, który do zwycięzcy stracił raptem 1186 głosów. Może następnym razem?

Historia Piotrka Gizy w Legii mogłaby przypominać kolejkę górską, gdyby nie fakt, że jego wyżyny to po prostu górne rejony nizin. Zaczynał w podstawowym składzie, potem było tylko gorzej, wreszcie ławka, a potem nieoczekiwany powrót do "jedenastki" i przyzwoita runda wiosenna tego roku. W piątek tymczasem "Gizmo" nie zmieścił się nawet do kadry na mecz w Białymstoku. Po dwóch latach gry w Warszawie wciąż nie może przeskoczyć z pułapu przeciętnego ligowca i nic się już nie zmieni, dopóki nie odejdzie z Legii.

Sobota...Grosicki... Impreza... Mecz w Białymstoku można określić tylko jednym słowem: kompromitacja. Warto natomiast odnieść się do dwóch sytuacji z tego dnia i nocy. Najpierw wypowiedź Jana Urbana, który miał pretensje do swoich zawodników, że nie wkładali nogi, tam gdzie Jagiellonia nie bała się włożyć głowy. To co, trener nie wie jakich ma zawodników w składzie? W trzecim sezonie pracy? Brawo! Refleks godny szachisty. Druga sprawa to zdjęcia z pomeczowej imprezy, będącej tzw. wkupnym nowych zawodników w zespole. Zdecydowanie nr 1 jest fotka, na której Jakub "Doping" Wawrzyniak opróżnia organizm z nadmiaru szkodliwych toksyn. To nie mógł tak przed kontrolą dopingową w Grecji?
Swoją drogą widać teraz, jaką wartość mają słowa Tomasza Jarzębowskiego, który zapewniał, że nikt się nie upił, a wszyscy byli niezwykle grzeczni. Prawda jest jednak taka, że w kwestii baletów piłkarzy kibice też nie są bez winy. Co tydzień widujemy zawodników w różnych klubach i pozostaje to bez reakcji. Nie nakłaniam tutaj do żadnych "liści" itd., ale po przegranych meczach, zwłaszcza bez walki, kopacz powinien mieć na tyle przyzwoitości, by jednak nie pokazywać się publicznie, a skoro nie ma, może warto by go spróbować pouczyć? Ale nie. U nas kibic olewa czy Legia gra dobrze, czy źle, bo przecież Legia to my i liczy się tylko czy Iwański z Rybusem nie zapomną przybić piątki lub zaśpiewać "Warszawy", a "grubasom" załatwią wejściówki. Nigdy nie zapomnę, jak po żenującym meczu w Wiedniu z Austrią całe watahy leciały na łeb na szyję do płotu, bo legioniści akurat ośmielili się rzucić koszulki w stronę trybun, niejako w ramach przeprosin za swą nędzną postawę. Żenada. I tak to trwa bez końca, a potem zdziwienie, że jednak piłkarze mają czelność dobrze się bawić po porażce. A niech się bawią, na zdrowie! Skoro władze klubu nie potrafią zadbać o jego wizerunek, skoro nie potrafią tego zrobić kibice, to dlaczego piłkarze mieliby się martwić? Są młodzi, mają kupę kasy, a w Warszawie wszyscy obchodzą się z nimi jak ze śmierdzącym jajkiem. A że nie obchodzi ich Legia? Wielu ludzi pracujących w klubie czy zasiadających na trybunach też nie.

W niedzielę skacowani (?) legioniści stawili się jednak na promocyjnym spotkaniu gry FIFA 10. No i chociaż tutaj odnieśli spory sukces, bo Inaki Astiz poradził sobie z jednym ze zwycięzców poprzedniego turnieju. Brawa, to wspaniały sukces naszego reprezentanta!

Tekst tygodnia:

Tomasz Jarzębowski: - Nie robiłbym z tego sensacji. Ani się nie upiliśmy, ani nie było bójki. Nic wielkiego się nie stało – to o dogrywce meczu z Jagiellonią, która odbyła się na rogu Świętokrzyskiej i Emilii Plater. Zatem zgodnie z tradycją zaśpiewajmy: NIC SIĘ NIE STAŁO, HEJ JARZA, NIC SIĘ NIE STAŁO!


przeczytaj więcej o:
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.