Legioniści w Gibraltarze - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Wyjazd do Gibraltaru

Relacja z trybun: W krainie małp

Bodziach, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

W ostatnich latach piłkarze nauczyli nas jednego - trzeba spieszyć się wspierać Legię w europucharach, bo przygoda w Europie kończy się dla nas szybko. Po odpadnięciu przed rokiem z Luksemburczykami, pewnie nikt nie wierzył, że nasza przygoda może zakończyć się na rywalu z Gibraltaru. A tymczasem po pierwszym meczu nie jest to wcale takie niemożliwe. Hasło "W Europie nie ma już słabych drużyn" przewijało się mniej więcej co 10 minut meczu w "Krainie małp". Jego zabarwienie było oczywiście przepełnione sarkazmem.

Losowanie w tym roku nie było przyjazne dla kieszeni kibiców Legii. A to przede wszystkim dlatego, że rywala poznaliśmy na tydzień przed meczem, co od razu generowało znacznie większe koszty niż w przypadku pewnego rywala od dnia losowania. Pozostawało nam śledzić losy rywalizacji drużyn z Andory i Gibraltaru i szykować się na każde możliwe rozwiązanie. Najlepiej finansowo wyszli ci, którzy od razu zdecydowali się na zakup biletów lotniczych np. do Madrytu, leżącego mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Gibraltarem i Andorą. Później w grę wchodziła kilkugodzinna podróż samochodem, ale koszty były zdecydowanie niższe, niż w przypadku tych, którzy czekali do zakończenia rewanżowego meczu. Wówczas do wylotu pozostawało w najlepszym przypadku sześć dni.



Na wyjazd drogą lądową do naprawdę dalekiego Gibraltaru (3500 km!) zdecydowali się tylko nieliczni - samej jazdy było ok. 32 godziny w jedną stronę. Były również plany lotu do Marrakeszu, następnie przejazdu do Tangeru, skąd płyną promy do Gibraltaru. Zdecydowana większość kibiców poszukiwała jednak lotów do hiszpańskich portów lotniczych, najlepiej w Maladze lub Sewilli, oczywiście często z przesiadkami np. z Londynie, czy Niemczech, aby zminimalizować koszty. Na koniec pozostawał transport z Hiszpanii do Gibraltaru, który nie należał do przesadnie trudnych, bowiem zarówno z Sewilli, jak i Malagi można było dotrzeć na miejsce regularnymi autobusami lub wynajętymi samochodami.

Większość legionistów, również tych, którzy do celu dotarli wcześniej, spędzało czas w hiszpańskich miejscowościach, łapiąc trochę słońca w pięknych okolicznościach przyrody. Na Gibraltarze zameldowaliśmy się dopiero w dniu meczu. Spora grupa skorzystała z okazji i ruszyła na zwiedzanie największej tutejszej atrakcji, czyli Upper Rock. Skała, która ma znaczenie militarne dla kraju (patrolowanie znacznego obszaru Atlantyku i Morza Śródziemnego), zamieszkała jest przez magoty gibraltarskie. Właśnie wspomniane małpy są najbardziej kojarzoną z Gibraltarem atrakcją dla turystów.



Nie jednak w celach turystycznych wybraliśmy się na sam kraniec Europy. W sumie był to drugi najdalszy wyjazd Legii w europucharach w historii. Zanim jednak udaliśmy się na stadion, o godzinie 18:00 grupa kibiców Legii, a także przedstawicieli klubu, stawiła się w miejscu pamięci generała Władysława Sikorskiego, którego samolot rozbił się u podnóża góry w lipcu 1943 roku. Pod pomnikiem, który znajduje się na przeciwległym krańcu półwyspu, 5 km od stadionu, fani Legii oraz przedstawiciele klubu złożyli kwiaty oraz legijny wieniec.



Przedmeczową zbiórkę mieliśmy wyznaczoną na placu niedaleko stadionu, półtorej godziny przed rozpoczęciem spotkania. Stąd w 140 osób przemaszerowaliśmy ok. 700 metrów w stronę jedynego obiektu piłkarskiego w tym kraju. Ruszyliśmy akurat w momencie, kiedy na "naszym" placu rozpoczęła się dekoracja uczestników Olimpiad Wyspiarskich. Większość zebranych gości bardziej interesował przemarsz grupy kiboli w białych koszulkach, aniżeli dekoracja gwiazd z Wysp Owczych czy Wysp Alandzkich. Miejscowa policja była obecna, ale z bezpiecznej odległości obserwowała legionistów, tak, by przypadkiem nie prowokować. Bliżej stadionu lokalne służby poszły nawet krok dalej i kłaniały się kibicom zmierzającym w stronę kas.



Gibraltarczycy mieli niemałe problemy z przygotowaniem dla nas biletów. Ten proces obserwowaliśmy z niecierpliwością przez szybę, za którą zapewne jedyny informatyk w mieście pomagał kasjerce w połączeniu komputera z drukarką. W końcu zaczął się żmudny proces... numerowania wejściówek. Do meczu pozostawało 30 minut, kiedy zostały sprzedane pierwsze bilety. Za wstęp na mecz płaciliśmy dokładnie tyle samo co miejscowi, czyli 25 funtów (ok. 110 złotych). Po zakupie biletów spod trybuny głównej przeszliśmy pod nasz sektor, leżący bliżej boisk bocznych i pasa startowego. Wejście było bardzo sprawne, a kontrola osobista dość prowizoryczna.

Sektor znajdował się na skraju trybuny wschodniej, wzdłuż boiska, a od murawy dzielił nas metrowy płotek oraz niewielka bieżnia. Można powiedzieć - widoczność doskonała, trochę jak na jakimś sparingu. Niestety, chyba podobnie do meczu podeszli nasi piłkarze, którzy nie potrafili pokonać rywali, z których ponad połowa z pierwszego składu poza piłką na życie zarabia w inny sposób. Na ogrodzeniu oraz na krzesełkach rozłożyliśmy pięć flag, w tym nowe płótno "Złodzieje i pijacy". Poza nimi zawisły również reprezentacyjna "Legia", "Tradycja Pokoleń", "Warriors" i "Legia".



Nasz doping od samego początku nie stał na najwyższym poziomie. Ewidentnie, cała grupa nie była nastawiona na zbyt wielki wysiłek wokalny i w trakcie meczu sporo było przestojów. Nie zabrakło także kilkunastu minut, podczas których zaprezentowaliśmy "festiwal chamstwa", 'pozdrawiając' przeróżne ekipy - od Stalówki Mielec po Odrę Opole. Z naszego repertuaru chyba najczęściej śpiewana była pieśń "Legia gol allez allez" oraz "Jesteśmy zawsze tam...".

Cztery razy w trakcie spotkania uwagę kibiców przykuwały samoloty startujące z płyty lotniska znajdującej się bezpośrednio za stadionem. Miejscowi do takich atrakcji są przyzwyczajeni. Zainteresowanie meczem z ich strony było bardzo skromne - na trybunach zasiadło mniej niż 1000 widzów.

Kilka minut przed końcem spotkania odśpiewaliśmy hymn narodowy. Po meczu, który zakończył się bezbramkowym remisem, piłkarze podchodzili w kierunku naszego sektora z duszą na ramieniu. Chyba spodziewali się grubszej rozmowy. Tymczasem usłyszeli krótkie i zwięzłe - "Lepszy remis niż w dupę penis". I tym akcentem zakończyliśmy pierwszy mecz sezonu 2019/20. Miejmy nadzieję, że nie ostatni w europejskich pucharach. Wszystko wskazuje na to, że rundzie drugiej rywalem Legii (lub oczywiście Europa FC) będzie drużyna Kuopion Palloseura z fińskiego Kuopio - miejscowości znanej przede wszystkim z konkursów skoków narciarskich, Ahonena i Hautamäkiego.

Zanim jednak do tego dojdzie, czeka nas mecz rewanżowy, który w najbliższy czwartek rozegrany zostanie przy Łazienkowskiej. Ceny biletów nie są zbyt wygórowane, a ponadto karneciarze (na skutek zrąbanego systemu biletowego) obejrzą to spotkanie za darmo. O ile na Gibraltarze wokalnie nie wysilaliśmy się przesadnie, w najbliższy czwartek musimy dać z siebie znacznie więcej, aby przygoda w europucharach nie zakończyła się na asach z Gibraltaru. Po odpadnięciu z mocarzami z Naddniestrza czy Luksemburga, nie brakuje obaw, że w niedługim czasie będziemy rywalizowali z zespołami z Wysp Bergamuta oraz Bezludnej Wyspy.

Frekwencja: 787
Kibiców gości: 140
Flagi gości: 5

Autor: Bodziach

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.